Ponieważ nie mogłem być na jego pogrzebie, choć w ten skromny sposób chciałem uczcić jego odejście. I mam nadzieję, że Bóg nie tylko go przyjmie do swojej chwały, ale pozwoli mu zachować jego elegancką brodę i nienagannie zawiązany krawat, bo po czymś musimy go rozpoznać, gdy sami zapukamy do bram św. Piotra - Stanisław Morgalla SJ.
Wiadomość o śmierci o. Piotra nie była zaskoczeniem. Już od kilku miesięcy docierały do nas niepokojące wieści o jego chorobie, a następnie o jej gwałtownych postępach. Pod koniec sierpnia, będąc przejazdem w Krakowie, odwiedziłem go, choć towarzyszył mi spory niepokój, gdyż nie wiedziałem, w jakim stanie go zastanę. Wbrew najgorszym oczekiwaniem spotkałem jednak tego samego o. Piotra, z którym przez wiele lat dane było mi dzielić życie w Krakowskim Kolegium jezuitów.
Owszem, był bardzo osłabiony i wymizerniały, ale oczy miał nadal pełne życia i blasku, a pod wychudzoną szyją nienagannie zawiązany krawat, znak szczególny tego niezwykłego jezuity. Przywitał mnie serdecznie i, zanim pozwolił cokolwiek powiedzieć, sam wprowadził mnie w najważniejsze sprawy. Na wstępie muszę Ojca przestrzec i powiedzieć o dwóch rzeczach - zaczął - Po pierwsze, umieram. Po drugie, wykryto u mnie jakieś zaburzenia hormonalne, więc bardzo łatwo się wzruszam. Dlatego proszę mi wybaczyć, jeśli coś takiego będzie miało miejsce w czasie naszej rozmowy. Po czym zafundował mi duchową ucztą, opowiadając, z właściwą sobie mieszanką powagi i humoru, jak to Bóg z delikatnością i dobrocią przygotowuje go na spotkanie ze Sobą. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z takim podejściem do śmierci, choć w czasie spotkania ani razu nie padło to słowo. O. Piotr nie mówił bowiem o śmierci, ale o przejściu tej nowej, wspaniałej formy życia. A trzeba pamiętać, że o. Piotr kochał życie. Poświęcił całe życie właśnie temu zagadnieniu, bo nie przypadkowo najpierw był lekarzem (nawet doktorem medycyny), a następnie filozofem przyrody ożywionej.
Kiedyś, gdy łączyła nas już pewna zażyłość, zapytałem wprost o. Piotra o tajemnicę jego kaznodziejskiego sukcesu. Po chwili głębokiego zastanowienia, patrząc mi prosto w oczy z miną pełną powagi, odpowiedział: - Broda, ojcze, broda! Oczywiście zaraz potem parsknęliśmy niepohamowanym śmiechem, bo żart był doskonały, a nawet nieco złośliwy, bo ja - przy najlepszych chęciach - nie byłbym w stanie wyhodować czegoś równie eleganckiego i zadbanego, jak zarost mojego starszego współbrata.
Klub Filmów Małoambitnych!
Zakończyć musimy tak, jak chciałby o. Piotr: happy endem. Będzie on nieco osobisty. Otóż, zawsze zazdrościłem o. Piotrowi jego… babci. Często bowiem, gdy chciał on na coś położyć szczególny akcent, to wspominał swoją babcię, udzielającą mu różnych prostych i zrozumiałych rad, których mądrość docenił z czasem. Moje babcie nie należały do tak elokwentnych, stąd moja zazdrość. Dopiero z czasem i dzięki nabytemu doświadczeniu odkryłem, że być może złotoustą i mądrą babcię o. Piotra można w moim przypadku zastąpić inną figurą i wcale nie musi być ona retoryczna. I po co szukać daleko: przecież był w moim życiu o. Piotr. Dlatego nie ukrywam, że od dłuższego już czasu gdy chcę moim studentom lub innym słuchaczom powiedzieć coś ważnego i chcę, by to zapamiętali, to z pomocą przychodzi mi zawsze jakaś anegdotka lub wspomnienie z o. Piotrem w tle. Powiedziałem mu o tym w czasie ostatniej wizyty, a on ucieszył się, choć też lekko zmieszał. W gruncie rzeczy był skromnym człowiekiem.
Skomentuj artykuł