Jeśli szukać wydarzenia, które najlepiej symbolizuje to, co wydarzyło się w tym roku w Kościele w Polsce to będzie to przełożenie beatyfikacji Prymasa Tysiąclecia.
To miał być kolejny zwyczajny rok. W Polsce miało być, jak zwykle. Młodzież miała spokojnie odpływać od Kościoła, ale tylko nieliczni mieli zwracać na to uwagę. Liczba dominicantes miała wprawdzie spadać, ale pocieszać się mieliśmy faktem że wciąż rośnie odsetek communicantes. Świętować mieliśmy także piękną historię Kościoła w Polsce, a to za sprawą beatyfikacji sługi Bożego kard. Stefana Wyszyńskiego, co miało się stać wspaniałym symbolem nadal żywej Tradycji. I choć w tle majaczyły zapowiedzi kolejnego filmu braci Sekielskich - to wydawać się mogło, że nic szczególnego się nie wydarzy.
A jednak stało się inaczej. Polscy katolicy - i to naocznie - zderzyli się z faktem błyskawicznej laicyzacji młodzieży. Nie, nie zaczęła się ona w tym roku, trwała od dawna, ale w roku 2020 mogliśmy ją zobaczyć, gdy tłumy młodych ludzi wyległo na ulice, by wykrzyczeć swój sprzeciw wobec zmiany prawa aborcyjnego, ale także wobec Kościoła. Badania ten proces pokazywały od dawna, katecheci w szkołach średnich też od dawna ostrzegali, że straciliśmy młodzież, teraz jednak - nawet jeśli ktoś nie chciał w to wierzyć - mógł to zobaczyć na własne oczy. I choć wciąż jeszcze część szuka winnych na zewnątrz, w złych mediach, w filmach, które miały negatywnie nastawić „Julki” albo oskarżając diagnozujących kryzys o defetyzm, to nie ulega wątpliwości, że coś się zmieniło. Laicyzacja, od dawna dokonująca się w Polsce, ujawniła się z całą mocą. A przyspieszają ją jeszcze nie rozwiązane i nie wyjaśnione skandale seksualne.
Protesty, choć wyraziste, nie są jednak jedynym dowodem na dokonującą się laicyzację (i to nie tylko w młodszych pokoleniu). Krótkotrwały (w porównaniu z innymi krajami) lockdown i czasowe, choć radykalne ograniczenie dostępu do świątyń dla katolików, „odzwyczaiły” mniej więcej jedną trzecią uczęszczających wcześniej do kościołów katolików od regularnych praktyk. I nie ma się, co oszukiwać, większość z nich do kościołów już nie wróci. Nie dlatego, że teraz straciło wiarę, i nawet nie dlatego, że zraziły ich do praktyk błędy ludzi Kościoła, ale dlatego, że oni wiarę stracili już wcześniej, a teraz - kolejne skandale, a także zaprzestanie praktyk - tylko im to uświadomiły. Wypłukiwanie wiary, proces stygnięcia dokonywał się od dawna, a teraz nabrał tempa. Obawiam się bowiem, że w przyszłym roku będzie on się tylko pogłębiał.
I niestety nie widać silnych osobowości, postaci, które miałyby pomysł na to, co z tą sytuacją zrobić. Gdy po II wojnie światowej Kościół w Polsce wkraczał w komunizm młody metropolita warszawski, mianowany wbrew opinii pewnej części Episkopatu, wytyczył nowe szlaki polskiego Kościoła. Arcybiskup, a później kardynał Wyszyński najpierw próbował współistnienia z komunizmem, oszczędzania krwi Kościoła, a gdy zobaczył, że nie jest to możliwe, to zdecydował się z tego, co najsilniejsze w polskim katolicyzmie zbudować alternatywną państwowość, alternatywny naród. Śluby Jasnogórskie, a później obchody Millenium Chrztu Polski odbudowały i umocniły polski katolicyzm, opierając go na maryjności, silnym powiązaniu z narodem i ludowych tradycjach (choć warto przypomnieć, że sam Prymas Wyszyński był wybitnym intelektualistą). Oaza ks. Franciszka Blachnickiego uzupełniła ten projekt o genialny pomysł duszpasterstwa młodzieży, a św. Jan Paweł II dał mu charyzmatyczne oblicze. Teraz nikogo takiego nie widać, a i pomysłów na reakcje na kryzys niewiele. Jedynym, co wciąż powraca w pomysłach to reanimowanie przeszłości, przypominanie naszych wielkich chwil, tyle, że to już się nie sprawdza. To już nie ten czas. Kard. Wyszyński zapewne teraz robiłby zupełnie, co innego. Odwołanie, a konkretniej przeniesienie jego beatyfikacji jest więc ważnym symbolem tego, że tamten model duszpasterstwa, choć genialnie się sprawdzający, jest już przeszłością.
Umiera na naszych oczach także model duszpasterstwa i zarządzania Kościołem ukształtowany po odejściu Prymasa Tysiąclecia, za czasów św. Jana Pawła II. Polskim biskupom mianowanym za jego pontyfikatu coraz częściej przychodzi się mierzyć z zarzutami o tuszowanie przestępstw seksualnych duchownych, ich model silnego zarządzania diecezjami jest coraz częściej kwestionowany, a bliscy współpracownicy papieża Polaka kompletnie nie radzą sobie z zarzutami. Model działania Konferencji Episkopatu Polski, unikanie jawnych sporów, który ukształtował się jeszcze za czasów komunistycznych, a który przetrwał zarówno prymasostwa kard. Józefa Glempa, jak i Józefa Kowalczyka, i dalej miewa się nienajgorzej w sytuacji coraz większego kryzysu zarówno komunikacyjnego, jak i związanego ze skandalami seksualnymi, kompletnie przestał się sprawdzać. Jego efektem jest to, że nawet, gdy dzieją się rzeczy wymagające reakcji Episkopatu biskupi milczą, by przypadkiem nie ujawnić, że istnieją w nim różne opinie, i by nie zrazić do siebie innych hierarchów.
Czy rok 2021 przyniesie jakąś zmianę? Obawiam się, że nie. Będzie tak samo, tylko trochę gorzej. Nie widać powodu, dla których odpływ wiernych z Kościoła miałby się zatrzymać, nie widać pomysłu na młodzież, a polscy dziennikarze zdejmują już parasol ochronny z Kościołem. W przyszłym roku - i coraz otwarciej się o tym mówi - będzie wysyp kolejnych materiałów na temat bliskich współpracowników św. Jana Pawła II i ich zaniedbań, a także pojawiać się będą - coraz ostrzej i mocniej - pytania o samego papieża. A jako, że Kościół hierarchiczny kompletnie nie radzi sobie z odpowiedzią na te pytania (choć - moim zdaniem - można wyjaśnić decyzje Jana Pawła II, zrozumieć je, nawet jeśli wiemy już z perspektywy czasu, że część z nich była błędna), a zamiast tego przypuszcza atak na pytających. Efektem będzie tylko szybsza laicyzacja, pogłębiający się rozjazd kultury świeckiej i religijnej, i - jeśli nic się nie zmieni - coraz ostrzejszy spór Polski laickiej (która z transgresji uczyniła jeden z elementów swojej strategii) z Polską religijną (która zdaje się kompletnie nie odnajdywać w sytuacji realnego pluralizmu światopoglądowego i dominacji post, a niekiedy antychrześcijańskiej popkultury.
Skomentuj artykuł