Owiane tajemnicą co do swojego pochodzenia, uchodziły za ikony nie ręką ludzką uczynione, "spuszczone z nieba". Ich nadprzyrodzone pochodzenie dawało gwarancję i wyłączność na ukazanie jedynie autentycznego i prawdziwego oblicza Jezusa.
"Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie! Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią! Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył, ponieważ Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym..." - poucza Księga Wyjścia (20, 3-5a). Zakaz tworzenia obrazów i figur ukazujących Boga miał zabezpieczać naród izraelski przed bałwochwalstwem i zapewnić czystość wiary w jedynego Boga. Obawa przed łamaniem zakazu sporządzania podobizn Boga wynikała więc z silnych wpływów tradycji judaistycznej. Żyjący w IV w. biskup Euzebiusz z Cezarei w liście adresowanym do siostry cesarza Konstantyna pisał, że prawdziwego oblicza Chrystusa trzeba szukać przede wszystkim w Piśmie Świętym. Ludzkie pragnienia były jednak silniejsze, tym bardziej że ponowne przyjście Jezusa na ziemię (paruzja) przesuwało się w czasie. Dwa stulecia później, na Wschodzie, zaczęły jednak pojawiać się obrazy religijne - acheiropity, przedstawiające oblicze Jezusa. Aby uwiarygodnić ich pochodzenie, podnieść ich rangę i uchylić zakaz sporządzania obrazów, tłumaczono je działaniem nadprzyrodzonym. Traktowano je jako "spuszczone z nieba" obrazy, gwarantujące opiekę dla miast, osób i całego Cesarstwa Bizantyjskiego. Rzeczywista kwestia pochodzenia tych ikon tak naprawdę pozostanie niewyjaśniona. Historia sztuki chrześcijańskiej wspomina o kilku acheiropitach, a więc obrazach nie ręką ludzką uczynionych.
Pamiątki po Jezusie
Kiedy w roku jubileuszowym 2000 liturgia Niedzieli Zmartwychwstania celebrowana na placu św. Piotra rozpoczęła się od adoracji cudownego wizerunku Chrystusa, niewielu wiedziało, że ikona Chrystusa po raz pierwszy od ośmiu stuleci opuściła kaplicę Sancta Sanctorum na Lateranie, gdzie przez wieki adorowali ją tylko papieże. Legenda przypisuje autorstwo pochodzącemu z V w. wizerunkowi, popularnie zwanemu Salwatorem, św. Łukaszowi, który zaczął szkicować portret Jezusa zaraz po Jego wstąpieniu do nieba, a w jego ukończeniu pomagali mu aniołowie.
Do dziś nieznana jest prawdziwa historia innego niezwykłego dzieła sztuki sakralnej - mandylionu z Edessy. Trudno też odtworzyć drogę, którą przebył, by ostatecznie być umieszczonym w watykańskiej kaplicy Redemptoris Mater. Legenda głosi, że autorem miał być sam Jezus z Nazaretu, który odbił swoje oblicze na płótnie na prośbę władcy Edessy, Abgara V. Dotknięty trądem król, dowiedziawszy się o Mistrzu z Nazaretu, poprosił o Jego przybycie do Edessy. Jezus, wiedząc, że czas Jego męki jest bliski, nie mógł spełnić tej prośby, więc przekazał płótno z odciśniętym swoim wizerunkiem. Abgar, gdy tylko spojrzał na oblicze, został uzdrowiony. Kroniki podają, że mandylion (z gr. oblicze) przez długi czas wisiał na jednej z bram Edessy, a w 593 r. ochronił miasto przed perskim atakiem. O tej ikonie wspominał już św. Jan Damasceński i ojcowie VII soboru powszechnego. W X w. odkupił ją cesarz Konstantyn VII i w ten sposób znalazła się w Konstantynopolu, w kościele Pharos w cesarskim pałacu, pośród innych autentycznych relikwii Jezusa.
Po zdobyciu Konstantynopola w 1204 r. przez krzyżowców mandylion zaginął. Kilka stuleci później odnalazł się, co potwierdzają źródła historyczne. Z rzymskiego klasztoru Sióstr Klarysek San Silvestro in Capite nakazał przenieść go do Watykanu papież Pius IX. Odtąd cenna ikona nigdy nie opuściła murów bazyliki watykańskiej.
Innym obrazem nie ręką ludzką uczynionym, ale chyba najbardziej znanym, jest tzw. chusta Weroniki, kobiety, której gest wytarcia chustą twarzy umęczonego Jezusa tradycja chrześcijańska utrwaliła w szóstej stacji Drogi Krzyżowej. Wydarzenie to poświadczyły objawienia św. Brygidy z 1373 r. Istnieje wiele wersji tłumaczących jej powstanie. Najstarsza nawiązuje do wspomnianego już uzdrowienia króla Abgara i cudownego mandylionu. Niektóre apokryfy wspominają o wizerunku Chrystusa, który miała otrzymać kobieta o imieniu Berenika, cierpiąca na krwotok. Złota legenda Jakuba de Voragine wspomina o cesarzu Tytusie, który spojrzał na ten cudowny wizerunek Chrystusa i wyzdrowiał.
Jak pisze o. Andrzej A. Napiórkowski OSPPE, chusta Weroniki - vera ikona, uznana za autentyczne płótno z odbiciem twarzy Chrystusa, od X w. przechowywana jest w jednym z pomieszczeń pod kopułą bazyliki św. Piotra. Raz do roku, w Wielkim Tygodniu, wystawiana jest dla wiernych.
Twarzą w twarz z obliczem Chrystusa
Wspominając o acheiropitach, nie można zapomnieć o wizerunku Jezusa z Całunu Turyńskiego czy o chuście z Manoppello, nad którymi wciąż prowadzone są badania.
Zobaczenie prawdziwego oblicza Jezusa było pragnieniem wielu pokoleń chrześcijan. To tak, jak zobaczyć czyste, nieskalane piękno, jakby przenieść się z kręgu estetycznego ku transcendencji. Przez całe stulecia żaden motyw nie inspirował artystów tak bardzo jak oblicze Chrystusa. Dla malarzy średniowiecznych, renesansowych czy wczesnego baroku temat ten był prawdziwym wyzwaniem. Wystarczy prześledzić twórczość Jana van Eycka, Beato Angelico, Leonarda da Vinci, Raffaela, Michała Anioła, Vecellia Tycjana, Albrechta Dürera czy Giovanniego Lorenza Berniniego, by przekonać się, jak wielkie było dążenie do uchwycenia oblicza Syna Bożego. Na pierwszy rzut oka różnią się one od opisanych powyżej acheiropitów. Ikona nie jest wyłącznie portretem. Ona kieruje nasz wzrok na oblicze Tego, który miał dwie natury. Chociaż jest Bogiem, stał się człowiekiem i przyjął indywidualne ludzkie rysy. Oglądanie ikon przychodzi z pomocą rozumieniu duchowemu. Dlatego też, jak zauważył o. Andrzej A. Napiórkowski OSPPE, "spojrzenie na ikonę jest zarówno dla artysty, jak i pielgrzyma spotkaniem twarzą w twarz z obliczem Chrystusa (por. 1 Kor 13, 12). (...) Święte obrazy, z wielu tytułów mogące pretendować do miana sakramentaliów, skupiają w sobie zbawczą i przemieniającą obecność chwalebnego Pana".
Skomentuj artykuł