Nigdy nie wiadomo, kiedy spotkamy na swojej drodze prawdziwego anioła lub staniemy się kimś takim dla potrzebującego.
Zastanawiam się czasami, ile razy nieświadomie spotkałam w swoim życiu anioła. Na przykład przy zwyczajnych, codziennych czynnościach, pijąc z kimś herbatę w pracy albo rozmawiając z miłą panią w kolejce do kasy w sklepie spożywczym czy z uśmiechniętym sąsiadem w windzie? Mówi się, że dopiero tam, po drugiej stronie nieba, zobaczymy swoje życie z lotu ptaka i dowiemy się, jak to naprawdę było z tymi – czasami krótkimi i spontanicznymi – spotkaniami.
Odkryjemy, kto był kim, i zrozumiemy wszystkie dziwne zdarzenia, jakie miały miejsce w naszym życiu, pojmiemy, że tak naprawdę wszystko miało jakiś sens i nie było przypadkiem.
Jedną z pozytywnych konsekwencji pandemii jest to, że staliśmy się dużo wrażliwsi na siebie nawzajem, uważniejsi, lepsi. Niektórzy bezszelestnie i cicho zmienili się w aniołów, choć bez skrzydeł (czy na pewno?). W tym tak trudnym dla wielu czasie jako dziennikarka odkrywałam na nowo piękno człowieka. Przeprowadziłam wiele poruszających wywiadów o heroicznych wręcz postawach ludzi, na przykład z polskimi siostrami z Neapolu, które pracują w szpitalu jako pielęgniarki i pomagają najbardziej odrzuconym, mieszkającym na ulicy, także prostytutkom.
Jedna z nich opowiedziała mi o tym, jak towarzyszy ludziom przy śmierci. Zwierzyła mi się, że dostała wyjątkowy dar: siłę, by być przy tych, którzy odchodzą, i nieść im światło, zwłaszcza gdy nie może im towarzyszyć nikt z rodziny, przy samotnych, opuszczonych. Opowiedziała, jak trzyma ich za rękę i daje im nadzieję.
Także na blogu dostałam wiele niezwykłych listów. Postanowiłam więc zapytać o to wprost: „Czy spotkaliście kiedyś w swoim życiu anioła?”. Czytelnicy mojego bloga Bóg w wielkim mieście zaczęli opisywać swoje historie.
Szczególnie poruszył mnie jeden wpis: „Dzień dobry, chciałabym Pani coś napisać. Może się komuś przyda. W sierpniu tego roku szłam na wieczorną mszę do Świątyni Opatrzności. Byłam wewnętrznie wyjałowiona, zaczęłam terapię, za mną były trudne albo nawet bardzo trudne miesiące lockdownu, więc niosłam te swoje ciężary i na mszy poprosiłam Boga o jakiś znak, zadanie dla mnie, abym znowu wiedziała, że to wszystko ma sens, że ON jest. Nie minęło pięć minut i zobaczyłam, jak do komunii świętej szła mama z chorym dzieckiem. Widziałam wiele chorych dzieci, ale ta dziewczynka była tak bardzo uwięziona w swoim zdeformowanym ciele... Wiedziałam od razu, że Pan Bóg te dziewczyny postawił na mojej drodze. W Kościele było sporo ludzi, więc bałam się, że je zgubię. Wypatrywałam ich przy wyjściu. Podeszłam do nich i nie wiedziałam, co powiedzieć... Zaczęłam przepraszać tę mamę, że mi głupio... Ona popatrzyła na mnie i powiedziała: «Ojej, wzruszyła się pani...». Miałam przy sobie dwieście złotych w gotówce i poprosiłam, aby je przyjęła, bo na pewno się im przydadzą. I wtedy ta mama mi powiedziała, że ona na mszy świętej pytała się Boga, skąd ma wziąć pieniądze na kolejną partię cewników, akurat była «bez kasy». Tak konkretnie działa Pan Bóg. Amen”.
Do dzisiaj pamiętam te piękne oczy, które patrzyły na mnie z uśmiechem, gdy odjeżdżałam.
Ale tych historii było dużo, dużo więcej. Na przykład dziewczyna o imieniu Paula opisała mi taką historię: szła chodnikiem z walizką, późną porą i bez parasolki, choć strasznie padało. Nagle zatrzymał się przy niej chłopak jadący ulicą na rowerze. Praktycznie bez słowa oddał jej swoją parasolkę i odjechał. „Ten gest był tak niespodziewany, niewiarygodny, prosty i piękny, że do tej pory, jak o nim myślę, ogarnia mnie wzruszenie, zachwyt i brak słów” – napisała. „Anioły są wśród nas”.
Jeszcze inna kobieta, Kasia, podzieliła się taką historią z przeszłości: „Spotkałam Anioła, mając siedemnaście lat. Czekałam na autobus, aby wrócić do domu, i byłam tak niecierpliwa, że zaczęłam łapać okazję. Wtedy na przystanku usiadła staruszka, cudowna babcinka. Gdy udało mi się zatrzymać samochód, staruszka złapała mnie za rękę i powiedziała: «Dziecko, co robisz?». Spojrzałam raz jeszcze na auto. Było w nim trzech mężczyzn. Otwarły mi się oczy z przerażenia. Auto odjechało. Wsiadłam do
najbliższego autobusu, babcia została na przystanku. Do dzisiaj pamiętam te piękne oczy, które patrzyły na mnie z uśmiechem, gdy odjeżdżałam”.
Napisała do mnie też Joasia z taką historią: „Myślę, że było nam dane spotkać aniołów. I nawet na początku sami tego tak nie odebraliśmy. Dotarło to do nas prawie rok później. Sześć lat temu, kiedy byliśmy parę miesięcy po ślubie, jechaliśmy na ślub mojej dobrej koleżanki. To było Boże Narodzenie. Nagle na przystanku zobaczyliśmy dwoje starszych ludzi. Ona wybrudzona błotem, on próbował złapać stopa. Bez słowa oboje wiedzieliśmy, że musimy po nich zawrócić. Okazało się, że jechali dokładnie na tę samą ulicę co my. Opowiadali, że byli na pogotowiu, że ona później się przewróciła i wybrudziła błotem.
Mówili, że są pięćdziesiąt lat po ślubie. On wpatrzony w nią, nazywał ją swoją syrenką. Pytali, czy mamy dzieci. W tamtym czasie lekarze mówili mi, że dzieci raczej mieć nie będziemy. Dla mnie byli trochę jak nasze odbicie. On wygadany, umiał podjąć każdy temat – zupełnie jak mój mąż. Ona brunetka, siedziała cicho i tylko się uśmiechała. No wypisz wymaluj – ja. Byli dla siebie tak mili, że w pewnym momencie nie wytrzymałam i ze wzruszenia się cicho popłakałam. Do dzisiaj wyraźnie ich pamiętam. Wysiedli pod wskazanym adresem. Byliśmy w takim szoku, że nawet im nie pomogliśmy. Pożegnali się i poszli.
Nagle mąż postanowił za nimi pójść, żeby podprowadzić tę panią do mieszkania, bo ona naprawdę ledwo chodziła. Ale ich już nie było... nie mieli szans tak szybko przejść do bloku. Tego dnia począł się nasz Franek, mamy też dwuletnią Klarę i Anielkę w niebie”.
Takich wiadomości ze wzruszającymi i niesamowitymi historiami przyszło do mnie bardzo dużo. Trudno tu przytoczyć wszystkie.
Fragment pochodzi z książki Katarzyny Olubińskiej "Bóg w moim domu".
Skomentuj artykuł