Choć już wiele czasu minęło od tamtych dni, to jednak historia ta wciąż jest żywo komentowana. Wtedy, kiedy się wydarzyła, wzbudziła bardzo silne reakcje i kontrowersje. Dotyczyła przecież ludzi bardzo dobrze znanych w całym mieście i nie tylko. Z czasem narosło wokół niej wiele mitów i legend. Warto więc chyba opowiedzieć ją jeszcze raz dokładnie i ze szczegółami.
Wszystko zaczęło się od tego, że przez miasto przechodził ten Mesjasz. To znaczy, taki tam z niego Mesjasz, jak… Chociaż nie. Trzeba przyznać, że to był Mesjasz, tylko, że nie zachowywał się jak Mesjasz. Taki dziwny jakiś. Bo, co to za Mesjasz, co łazi razem z tłumem po ulicach? A kto to wie, jaki tam element był wśród tego tłumu? Co to za Mesjasz, co ubiera się tak byle jak? Nie nosi specjalnych mesjańskich butów, tylko jakieś stare, zwykłe sandały ani specjalnych mesjańskich szat tylko zwykłą, nieco wypłowiałą już tunikę. Pobożni faryzeusze już dawno mówili mu, że skoro jest Mesjaszem, to powinien zachowywać się jak na Mesjasza przystało, czyli pobożnie i porządnie. Powinien raczej nie wychodzić poza świątynię, a jeśli już to tylko w towarzystwie ludzi sprawdzonych z nieposzlakowaną reputacją. A w świątyni powinien siedzieć (nie stać!) w centralnym miejscu (gdzieś blisko Przybytku) na specjalnym tronie. Tam powinien przyjmować tych, którzy będąc porządnymi i zachowując wiernie prawo oraz przykazania chcieliby zachowywać je jeszcze wierniej i być jeszcze porządniejszymi. Powinien ich pouczać i nauczać, ale najlepiej tylko na piśmie, żeby nie było niebezpieczeństwa wielorakich interpretacji. Powinien też sprawować liturgię w świątyni tak, jak się należy, czyli wzorcowo. A tymczasem On, ten Mesjasz, zamiast słuchać zbawiennych rad pobożnych faryzeuszów to łaził po całym mieście, spotykał się z kim popadnie, nierzadko z najgorszymi łajdakami i - zamiast oznajmiać im swoje opinie poprzez oficjalne, spisane teksty - opowiadał im bardzo wieloznaczne, prościuteńkie, wręcz prymitywne historyjki, które nazywał przypowieściami, a które nijak nie pasowały do powagi urzędu mesjańskiego. A na wszelkie zarzuty odpowiadał, że Jego misją jest szukać i zbawić to, co zginęło. Pobożni faryzeusze mówili mu, że w ten sposób rozmienia na drobne autorytet Mesjasza, ale On ich nie słuchał.
No więc, wracając do historii, szedł właśnie przez miasto i zobaczył na drzewie tego Zacheusza. Aha, no właśnie, bo o tym Zacheuszu… Bo po całej tej historii, z czasem zaczęto robić z niego takiego prawie świętego, że to rozdał biednym mnóstwo pieniędzy, że taki dobry i wrażliwy… A to był kawał drania. Nie dość, że zdzierca i krwiopijca (szef całej ich bandy!) to jeszcze kolaborant i zdrajca. Zresztą zachowały się na niego papiery i każdy się może w archiwum sam przekonać… Tak, wszystko o nim można powiedzieć, ale nie to, że był dobry i święty. No, i jeszcze to jego zakompleksienie spowodowane małym wzrostem. Śmiali się z niego, więc się tym bardziej odgrywał i tym bardziej zdzierał. Z czegoś się to bogactwo wzięło. Z ludzkiej krzywdy. Nic dziwnego, że nikt go nie chciał wpuścić na taras swojego domu, żeby stamtąd mógł patrzeć na przechodzącego Mesjasza. A kto by wpuścił? Dlatego właśnie musiał włazić na sykomorę.
No, i jak tam wlazł, to ten Mesjasz przechodził i spojrzał na niego w górę. Ja tam nikogo nie chcę negatywnie nastawiać, ale jak tu się nie zgodzić z pobożnymi faryzeuszami: Co to za Mesjasz, co to za Syn Boży i co to za Bóg, który na grzesznika patrzy w górę a nie z góry? Przecież to jest zamazywanie granic między dobrem a złem. Przecież nawet jeśli go tam gdzieś, na tym drzewie przyuważył, to powinien nie dać poznać po sobie, kazać mu zejść i uklęknąć, pouczyć go, nakazać poprawę i dopóki ona nie nastąpi absolutnie nie rozmawiać z kimś takim. I niech mi nikt nie mówi, że tamten gość potrzebował takiego ludzkiego i wyrozumiałego potraktowania. Potrzeby potrzebami a prawo jest prawem i ze złem nie ma się co bratać ani cackać.
No, ale ten dziwny Mesjasz, nie dość, że Zacheusza nie upomniał, to jeszcze grzecznie powiedział do niego, wręcz go poprosił, żeby zszedł z drzewa, bo On musi się zatrzymać w jego domu. Rozumiecie? Słyszycie? W domu Zacheusza! W domu takiego grzesznika! Szefa największych łajdaków! Tak, jakby w całym mieście nie było porządnych i pobożnych ludzi, u których można by się było zatrzymać. A czy On nie wiedział kto przebywał, i balował, i imprezował w domu takiego łajdaka jak Zacheusz? Wszyscy w mieście wiedzieli jakich tam kolegów i koleżanki (!!!) można spotkać a On nie?!
Nie wiadomo więc czy przez naiwność czy przez głupotę, ale On do tego Zacheusza naprawdę poszedł. I gdyby jeszcze tam wszedł i powiedział całemu temu szemranemu towarzystwu parę słów do słuchu, żeby im w pięty weszło, to jeszcze by można jakoś to zrozumieć. Ale On wszedł i po prostu usiadł z nimi (z takimi ludźmi!) przy stole i zaczął jeść i pić jak gdyby nigdy nic. A wchodząc nie przywitał ich jakimś religijnym pozdrowieniem, tylko najzwyklejszym, świeckim "Szalom". I to ma być Mesjasz?!
Nic więc dziwnego , że ponieważ sprawa stała się publiczna, to rozpętała się prawdziwa burza. Lewicowe gazety tryumfalnie wieściły na pierwszych stronach, że wizyta Mesjasza w domu Zacheusza to dobitny wyraz Jego pełnej akceptacji dla stylu życia i egzystencjalnych preferencji zacheuszowego środowiska. Powoływano się na relacje uczestników uroczystego posiłku, którzy z całą pewnością twierdzili, że Mesjasz po prostu pobłogosławił styl życia wszystkich biesiadników. Jako dowód cytowano jedną z uczestniczek obiadu, która przywoływała słowa wypowiedziane ponoć przez Mesjasza: "Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu". Natomiast na prawicowych portalach internetowych wprost wrzało. Tysiące wpisów odsądzało tego Mesjasza od czci i wiary. Pisano o jego zupełnej nieodpowiedzialności, o tym, że niszczy prawdziwą wiarę, że zadając się z marginesem społecznym i zdeklarowanymi grzesznikami katastrofalnie pogarsza reputację Mesjasza, że Jego zachowanie to skandal i herezja. Wzywano do tego, by nie tylko Go nie naśladować ale by Mu się sprzeciwiać.
Tylko Zacheusz nie chciał nic mówić. Namawiali go na różne wywiady, zapraszali do telewizyjnych debat i radiowych audycji, ale zawsze odmawiał. Grzecznie, ale stanowczo i zawsze. Ci, którzy go znali wcześniej mówili, że po tym spotkaniu z Mesjaszem bardzo się zmienił. Tak się jakoś uspokoił wewnętrznie i tak wypogodził, że chociaż nic nie mówił to widać było, że jest w nim jakieś szczęście. Bardzo polepszyły się jego relacje z najbliższymi, a wobec innych stał się bardziej życzliwy i otwarty. I chociaż nigdy nie negował swojej - jak sam mówił - łajdackiej przeszłości i zła, które wyrządził innym, to nie poświęcał temu zbyt wiele uwagi. Żył tu i teraz. Dla innych. Z jakąś taką niesamowitą wdzięcznością i jasnością w sercu.
Z czasem zupełnie o nim ucichło i dopiero po jego śmierci jedna z jego córek powiedziała znajomemu dziennikarzowi, że kiedyś spytała ojca o to, co się wtedy stało. Powiedział, że sam dokładnie nie wie, ale że chociaż dożył późnej starości to nic, co jego długie życie stanowiło nie może się równać z tą jedną chwilą, kiedy Mesjasz spojrzał na niego, wielkiego grzesznika, w górę. Mówił: "W tej jednej chwili poczułem, że ktoś mi wszystko przebaczył i pokochał mnie całego. Mnie, takiego łajdaka! To było i jest najważniejsze spotkanie mojego życia. I wiesz, Córeczko, nie gorsz się proszę tym, co Ci powie stary ojciec, ale już od dawna jestem przekonany, że gdyby nie to moje łajdactwo to nie spojrzałby na mnie i bym się z Nim nie spotkał. Gdyby nie ono, to nie byłoby mi tak źle ze sobą, nie szukałbym Go tak natarczywie, nie wszedłbym na sykomorę… I żeby Ci do głowy nie przyszło, że te pół majątku, które rozdałem ubogim to była jakaś pokuta, którą On mi nałożył. Nie, Córeczko, to nie była pokuta tylko wdzięczność. Ja sam chciałem, i gdyby mnie Mama nie powstrzymała to rozdałbym całość." Powiedziała też, że kiedy po jego pogrzebie porządkowała z matką i rodzeństwem pokój ojca, to w jego portfelu znaleźli pożółkłą kartkę z ręcznie wykaligrafowaną modlitwą zatytułowaną "Do Boga z zamkniętymi oczami". Tekst był następujący: " Nad wszystkim masz litość, bo wszystko w Twej mocy, i oczy zamykasz na grzechy ludzi, by się nawrócili. Miłujesz bowiem wszystkie stworzenia i niczym się nie brzydzisz, co uczyniłeś. Oszczędzasz wszystko, bo to wszystko Twoje, Panie, miłośniku życia." Do dziś nie wyjaśniono w pełni znaczenia tych słów, ale jego biografowie i historycy twierdzą, że ma to jakiś związek z tym wydarzeniem przy sykomorze.
I to już cała historia, tak to właśnie było. Chociaż jeszcze nie! Jeszcze ten Mesjasz. Co z Nim? Otóż On nadal chodzi wśród tłumu podejrzanych moralnie ludzi po ulicach miast i ponoć do dziś - pomimo oburzenia pobożnych faryzeuszy - wciąż patrzy na grzeszników do góry. Wspominam o tym, żebyście się mieli na baczności. Bo jeśli ktoś chce nadal pozostać porządnym, nie chce zadawać się z grzesznikami i nie chce narażać na szwank swojej reputacji, to niech się trzyma od Niego z daleka. Ale jeśli ktoś sam czuje się grzesznikiem, jeśli czuje się taki zły i odtrącony jak Zacheusz, taki mały i zakompleksiony jak tamten, to niech tylko wlezie na jakąkolwiek sykomorę, na jakikolwiek płot, murek lub kupę gruzu, a On, ten dziwny Mesjasz na pewno go zobaczy i na pewno spojrzy na niego w górę. A nawet jeśli ktoś tkwiłby po uszy w jakimś szambie i nie miałby siły stamtąd wyleźć to niech tylko wystawi głowę i krzyknie w Jego stronę. A On, choć będzie patrzył z góry, to będzie to spojrzenie tak pełne miłości i przebaczenia, że nawet największego łajdaka, nawet mnie i Ciebie, z tego szamba wyciągnie i przywróci mu dawno utraconą godność.
Bo mimo, że przez wszystkie te lata wielu próbowało, to nikomu nie udało się ani wybić Mu z głowy ani wyrwać Mu z serca przekonania, że Jego misją jest szukać i zbawić to, co zginęło…
Taki dziwny Mesjasz.
Taka historia.
Skomentuj artykuł