Totalne wylanie Ducha Świętego

Totalne wylanie Ducha Świętego
(fot. Damian Kramski)
Logo źródła: WAM Tomasz Budzyński, Tomasz Ponikło

Te wydarzenia miały kolosalny wpływ na nasze życie rodzinne, artystyczne i zawodowe. Potem po kolei zaczęły rodzić się z tego owoce - mówi Tomasz Budzyński.

Augustyn po naszym ślubie został przeniesiony gdzieś pod Częstochowę, ale wpadał czasami do Warszawy i wtedy nas odwiedzał. Któregoś razu powiedział: "Czy wy wiecie, co się dzieje u paulinów? Musicie iść koniecznie: raz w miesiącu odbywają się charyzmatyczne spotkania, prowadzi je pewien ojciec". "A kiedy będzie następne?" "Za tydzień". Natalia nie wyraziła zainteresowania, ale ja poszedłem, chociaż nie wiedziałem, na co się piszę, bo nadal byliśmy daleko od Kościoła i ten język (co to znaczy "charyzmatyczny"?) nie był dla nas zrozumiały. Poszedłem z ciekawości i myślałem, że odpadnę. Spotkanie organizowała Odnowa w Duchu Świętym, co wtedy też mi nic nie mówiło, ale to był czad. Oniemiałem. Do domu wróciłem nakręcony: "Czy ty wiesz, co tam się dzieje?! Mówią w jakichś dziwnych językach, ludzie padają na ziemię, jakiś kruczowłosy zakonnik wszystkich uzdrawia - to jest jakiś total!". I powtarzałem jak Augustyn: "Koniecznie musimy tam iść razem!".

DEON.PL POLECA

Za drugim razem Natalia poszła ze mną i również była pod wrażeniem. Co to jest? Skąd ten czad? Miasto zdążyła już obiec fama, że u paulinów dzieją się niezwykłe rzeczy. Tym razem w kościele, inaczej niż miesiąc wcześniej, było pełno ludzi. Nie dało się wcisnąć nawet szpilki. Ponieważ wcześniej poznałem przejście do celi Augustyna, wiedziałem, jak się dostać do kościoła bocznymi drzwiami i przez zakrystię. Wewnątrz panował jakiś szał. Stanęliśmy gdzieś w przejściu, bo nie było lepszego miejsca. Widzę, że zbliża się ten ojciec, który ostatnio prowadził nabożeństwo. Zatrzymał się przy mnie. Spojrzał mi w twarz i wypalił: "Ty nie wierzysz w Boga". Nie znaliśmy się. Po prostu przechodził i stanął. "Ty masz coś wspólnego z okultyzmem". Zatkało mnie. On poszedł dalej do ołtarza i modlił się w sposób, jakiego w życiu nie widzieliśmy. Tłum się kłębił, wszyscy podnieceni. Też robiło to na mnie wrażenie, jak poprzednio, ale tekst tego księdza nie dawał mi spokoju.

Co to do cholery miało znaczyć?! Jak to: nie wierzę, skoro wierzę? Czasem nawet chodzę do kościoła! Jak gość mógł tak powiedzieć?! Wzrastało we mnie oburzenie. Gryzło mnie to przez cały miesiąc. Postanowiłem pójść do niego i po prostu spytać, dlaczego tak sądzi. Dowiedziałem się, jak się nazywa, i zadzwoniłem na furtę. Zszedł do mnie i pyta, o co chodzi. Opowiedziałem mu o tej sytuacji, która nie dawała mi spokoju. A on, jakby był z innej bajki, odpowiada krótko: "Ty będziesz bardzo cierpiał. Żebyś ty tylko wiary nie stracił". Tylko tyle. Za miesiąc Natalia poroniła.

Potem było trzecie czuwanie. Wiedziała o nim cała Warszawa, a ja przekazałem informację chłopakom z zespołu. "Dziki, Maleo, wiecie, co tu się dzieje?" Dziki mnie wyśmiewał, ale widziałem, że coś zażarło. Zaczęli pytać: "Ale jak to uzdrawiają ludzi z chorób?". "Sami zobaczcie, co wam szkodzi". "He, he, he..." - usłyszałem w odpowiedzi. A jednak przyszli - i Dziki, anarchista, przebierający się za prostytutkę, i Darek Malejonek, nawet nieochrzczony. Dołączył też Grzesiek Górny, którego "Fronda" dopiero powstawała. Przyszliśmy osobno, więc każdy był w innym miejscu kościoła. W którymś momencie patrzę na Malejonka, a on stoi z rękami wyciągniętymi w górę i modli się do Maryi, on, prawie protestant. Malejonka już wtedy wołał Chrystus. Najpierw usłyszał to wołanie przez protestantów. W Jarocinie był świadkiem występu holenderskiej kapeli No Longer Music, i od nich usłyszał Dobrą Nowinę, która tak głęboko do niego trafiła, że zaczął się interesować. Malejonek grał wtedy w Armii na basie, więc rozmawialiśmy trochę o Bogu, o tym jego doświadczeniu, w które się mocno wkręcił. Zaczął chodzić po różnych wspólnotach protestanckich. Ale wtedy, u paulinów, się nawrócił. Duch Święty przyszedł do niego. Z kolei z Dzikim była inna historia. W trakcie nabożeństwa zaczęło nim trząść. Płakał przez niemal całe czuwanie. A w tym czasie prowadzący spotkanie paulin wołał: "Jest tu młody chłopak, cierpi i płacze, Bóg teraz do Ciebie przychodzi!" - i okrzyki, i ekstaza ludzi. Co za akcja! W kościele był tłum, więc mogło to dotyczyć każdego, ale rozejrzałem się dobrze i pomyślałem: "Cholera, to musi być o Dzikim!". Wychodziliśmy nad ranem z kościoła, jakbyśmy byli pijani.

Byłem pełen entuzjazmu, gdy to widziałem - te nawrócenia, uzdrowienia. A tu w tym samym czasie umarło nasze dziecko. Natalia była bardzo przybita śmiercią Franka. "Bóg nas chyba nie kocha, skoro zabrał nam dziecko", mówiła.

W tym czasie przeprowadziliśmy się do Poznania. W mieszkaniu, w którym teraz rozmawiamy, mieszkała kobieta, która wyjechała na stałe z Poznania i nie wiedziała, co zrobić z tym mieszkaniem. Powiedziała teściom, że gdyba Natalia chciała, to ona może je wynająć tylko za czynsz. Nie mieliśmy wtedy zbyt dużo pieniędzy - to były czasy, kiedy nowo powstałe firmy fonograficzne wprost okradały twórców, mimo dużej popularności i sprzedaży płyt - nie wiedzieć czemu - zarabialiśmy jakieś grosze. Tak więc postanowiliśmy opuścić nasze ulubione miasto i osiedlić się na jakiś czas w Poznaniu.

Natalia była nadal przybita. Któregoś dnia pojechaliśmy po coś tam do Warszawy. Była piękna jesień. Kręciliśmy się po starówce, akurat przechodziliśmy obok paulinów i na chwilę weszliśmy do środka. Mszę odprawiał akurat ojciec Kowalski. Po mszy weszliśmy do zakrystii. Spojrzał na nas. Powiedziałem: "Właśnie umarło nam dziecko". "Zaczekaj". Wziął jeszcze dwóch ojców. Zaczęli się nad nami modlić. Ta modlitwa bardzo nam pomogła. Natalia stanęła na nogi.

Od tego czasu zawsze, gdy pojawialiśmy się w Warszawie, zaglądaliśmy do paulinów. Ci ojcowie stali się naszymi dobrymi kumplami. Dziki, nawrócony punk, przychodził do nich codziennie. Malejonek tak samo. A to były czasy, kiedy ludzie nas powszechnie rozpoznawali, więc zrobiło się z tego "wielkie wow!": Malejonek, Dziki i Budzy chodzą do kościoła. W pewnym momencie ojciec Kowalski zaprosił nas do Częstochowy na rekolekcje organizowane przez Odnowę w Duchu Świętym. W międzyczasie Malejonek przyjął chrzest. Pojechaliśmy na te rekolekcje z Natalią. Była cała banda: Malejonki, Stopa, Grzesiek Górny. Co tam się działo przez te trzy dni! Mówiąc szczerze, tego się za bardzo nie da opisać.

Po rekolekcjach powiedzieliśmy naszym paulinom, że bardzo byśmy chcieli pójść do jakiejś wspólnoty. "Chcielibyśmy być w Kościele, nie tak jak do tej pory, że chodzimy w niedzielę na mszę, bo nam to jest teraz mało, my chcemy latać po niebie -chcemy być w Odnowie". Ojciec Kowalski spojrzał na mnie i mówi: "Ty nie". "O Boże, znowu się zaczyna - nie wierzę w Boga i jestem okultystą, wiadomo". "Nie, ty nie". "Dlaczego?" Nie odpowiedział, tylko stwierdził: "Tomuś, ty musisz iść do neokatechumenatu". Nie bardzo wiedziałem, dlaczego akurat tam, bo ja chciałem szaleć, chciałem, żeby wszystko było na maksa, żeby to "aaa!" trwało. To samo powiedział innym: neokatechumenat.

Wiesz, co mnie potem uderzyło w tamtej sytuacji? Że my, którzy nigdy nie byliśmy nikomu posłuszni, tym razem kogoś posłuchaliśmy. W żadnym z nas nie pojawiła się reakcja w stylu: "Chrzanisz, po prostu nie chcesz nam pomóc, sami sobie znajdziemy tę Odnowę". Notabene szukaliśmy u dominikanów w Poznaniu, ale tutejsza wspólnota była jakaś sztywna, słabo im szło. Do ojca Kowalskiego powiedziałem: "Dobrze, ale po co mam chodzić do neokatechumenatu?". "Tomuś, ja ciebie proszę - dosłownie w ten sposób się do mnie zwracał - jak zobaczysz informację o katechezach, to idź". Razem z Natalią chodziliśmy potem po kościołach w Poznaniu i zaglądaliśmy do tych smętnych gablotek parafialnych. Aż trafiliśmy do kościoła przy ulicy Fredry, neogotyckiej budowli z wieżą, gdzie katechezy już trwały, ale mogliśmy jeszcze dołączyć. I tak jesteśmy na Drodze Neokatechumenalnej już od dwudziestu lat.

Po drugiej katechezie, jakiej wysłuchaliśmy, powiedziałem Robertowi "Litzy" Friedrichowi, którego dopiero co wtedy poznałem: "Robert, jakbyście chcieli, to są bardzo dobre katechezy na Fredry". Zainteresował się. Robert też był wtedy w dziwnym stanie. Niewiele wcześniej przeszedł bardzo ciężką operację serca. Okazało się, że po niewyleczonej grypie ma zastawki do wymiany. Przeszedł operację, która się najpierw nie udała. Dobrochna, jego żona, przyszła do niego do szpitala, żeby się z nim pożegnać, bo lekarz sugerował, że już niewiele będą mogli zrobić. Później profesor stwierdził, że spróbuje jeszcze raz. Druga operacja zakończyła się powodzeniem. Po takim wręcz granicznym przeżyciu człowiek zaczyna się zastanawiać nad własnym losem i zadaje sobie pytania o sens życia. Kiedy opowiedzieliśmy Friedrichom o katechezach, od razu się nimi zainteresowali. Do dziś jesteśmy w jednej wspólnocie. W Warszawie na takie same katechezy poszli Malejonek, Dziki, Stopa, Górny. Od dwudziestu lat całą bandą jesteśmy na Drodze - takie są owoce tej dziwnej jesieni 1994 roku.

Te wydarzenia miały kolosalny wpływ na nasze życie rodzinne, artystyczne, zawodowe. To było wylanie Ducha Świętego, w którym uczestniczyliśmy, a potem po kolei zaczęły się rodzić z tego owoce. Zaczęły się rodzić dzieci - i te prawdziwe, i te muzyczne. Pół roku później, w 1995 roku, powstał zespół 2 Tm 2,3. Z tego zespołu wkrótce wyrosła Arka Noego. Nagle się okazało, że ludzi takich jak my jest dużo, że nie jesteśmy sami. To się stało głośne, bo przecież nie mogliśmy nie mówić o naszych doświadczeniach. Armia, Acid Drinkers, Houk, Izrael - zespoły z topu. Ludzie byli zaintrygowani, ciekawi, co się nam stało. A my nie mogliśmy wytrzymać, gadaliśmy o Jezusie na prawo i lewo. Gazety prosiły nas o wywiady, a my w tych wywiadach: "Chrystus, Chrystus, Chrystus!". Im opadały szczęki: czemu ci rockmani wciąż gadają o Jezusie? "O co wam chodzi, po co to gadacie?" Zaczęli nas zapraszać do telewizyjnych talk-show, traktowali trochę jak dziwadła. Żakowski, Najsztub i inni patrzyli na nas i na twarzach mieli wymalowane najprostsze pytanie: "O co wam chodzi z tym Jezusem?!". A my, neofici, na całość: "Tylko Jezus!", "Aaa!". Mieliśmy totalny odjazd i pletliśmy, co nam ślina na język przyniosła.

Dla wielu osób z mojego środowiska połowa lat dziewięćdziesiątych była czasem całkowitego przełomu w życiu. Dlaczego akurat nam - dlaczego mi - to się przytrafiło?

Fragment pochodzi z poruszającego wywiadu-rzeki z Tomaszem Budzyńskim, wokalistą Armii i 2Tm2,3 pt.: "Miłość"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Totalne wylanie Ducha Świętego
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.