Trzeba dać się poprowadzić mistrzowi [WYWIAD]

Trzeba dać się poprowadzić mistrzowi [WYWIAD]
(fot. youtube.com)
Marek Kamiński / Dariusz Piórkowski SJ

Wielu ludziom św. Ignacy kojarzy się ze średniowieczem, jakimś muzealnym starociem. Tymczasem droga św. Ignacego jest nowocześniejsza niż wiele współczesnych modnych, ale przemijających technik psychologicznych czy modeli biznesowych - mówi Marek Kamiński.

Dariusz Piórkowski SJ: Czy nazwałbyś siebie pielgrzymem czy raczej podróżnikiem?

Marek Kamiński: Myślę, że tak naprawdę jestem podróżnikiem. Byłby to dla mnie zaszczyt, gdybym mógł określić siebie mianem pielgrzyma. Ostatnio przeczytałem książkę o św. Charbelu "Pielgrzym wieczności". Właśnie bycie pielgrzymem wieczności najbardziej mi odpowiada, gdy myślę o podróży przez życie. Odbijać wieczność w swoim życiu to jest coś, do czego chciałbym dążyć.

A czym się różni pielgrzym od podróżnika?

DEON.PL POLECA

Otoczenie i świat zewnętrzny służą do podróży wewnątrz, w głąb czasu, w głąb siebie, w głąb ducha. Pielgrzymka jest podróżą duchową, która oczywiście odbywa się w świecie fizycznym.

Czyli podróżnik poznaje tylko świat?

Tak, myślę, że podróżnik generalnie zachwyca się bardziej tym, co materialne, formą, architekturą, przyrodą czy swoimi doznaniami. Poznaje nowych ludzi i z pewnością dotyka jakoś ducha. Natomiast siłą ciężkości pielgrzymki jest świat duchowy, a świat fizyczny ma jedynie w tej drodze pomóc.

Idąc w tamtym roku z Kaliningradu do Santiago de Compostela, nazwałeś tę wędrówkę pielgrzymką od rozumu do wiary. Kto Cię do tego zainspirował?

Paradoksalnie, zainspirował mnie język. Samo Camino już dawno było we mnie, może z 15-20 lat. Ono pracowało w moim wnętrzu. O podobnym procesie opowiadali mi ludzie, których spotkałem na mojej drodze. Mówili oni, że wyruszyli na szlak, ponieważ Camino ich zawołało. Nie potrafię dokładnie określić powodu. Nie wyszedłem z domu, aby odkupić swoje grzechy Po prostu, w którymś momencie poczułem, że powinien wybrać się na Camino.. Miałem zwykłe pragnienie, żeby pójść. Sama droga mnie pociągała. Potem dopiero szukałem formy. Jest bowiem wiele dróg do Santiago: francuska, północna, portugalska. Pomyślałem, że muszę znaleźć coś nowego. Pierwotnie chciałem wyruszyć z Koszalina. Nieopodal jest Góra Chełmska, miejsce objawień Matki Boskiej Przedziwnej. Potem jednak zacząłem powtarzać sobie język hiszpański i moja lektorka dała mi tekst, w którym przeczytałem jedno zdanie: "Camino było osią, wokół której zaczęła się lepić Europa". No więc od razu zorientowałem się, że skoro istnieje oś, to muszą też być bieguny. Myślę sobie, że jednym biegunem jest Santiago, a gdzie znajduje się drugi biegun? Nagle przypomniałem sobie, że byłem kiedyś w Kaliningradzie na grobie Immanuela Kanta i otrzymałem taki błysk: grób Kanta i grób św. Jakuba. Biegun rozumu i biegun wiary. Wtedy też zobaczyłem w tym przepiękną metaforę. Tak wyznaczyłem sobie trasę pielgrzymki.

Ale zanim wyruszyłeś do Santiago, odprawiłeś rekolekcje ignacjańskie?

Tak.

Jak się o nich dowiedziałeś?

To był też taki zbiór przypadków, chociaż wiemy, że przypadków nie ma. Zaczęło się od mojego spotkania z medytacją. Wyjechałem najpierw do Kalifornii, do San Francisco, do takiego ośrodka medytacji. Medytacja zawsze mnie interesowała. Nie wiedziałem jednak, jak się do tego zabrać. Z książek trudno się nauczyć medytacji. Po powrocie ze Stanów znajoma zagadnęła mnie: "Po co jeździsz do San Francisco? Przecież u nas mamy medytację". Jako osoba zaangażowana w "Odnowę w Duchu Świętym" powiedziała mi, że istnieją takie świetne "Ćwiczenia duchowe" według św. Ignacego Loyoli (taki marketing szeptany). I ona uważała, iż byłem gotowy na takie doświadczenie. Kiedy pewnego dnia poczułem w sobie wewnętrzną pustkę, pewien rodzaj wypalenia, przypomniałem sobie o jej propozycji i niewiele się zastanawiając, zgłosiłem się na rekolekcje. Pamiętam jedno z pytań, które pojawiło się w formularzu zgłoszeniowym: "Kim jest dla ciebie Bóg"? Napisałem: "Bóg jest dla mnie tajemnicą". Nie wiedziałem, czy to będzie przyjęte. Ale najwidoczniej spodobało się, skoro pojechałem do Domu Rekolekcyjnego. Japońskie przysłowie mówi, że kiedy uczeń jest gotowy, to przychodzi nauczyciel. Myślę, że te rekolekcje były dla mnie największym doświadczeniem duchowym w życiu.

Dlaczego?

Byłem w nich prowadzony niejako za rękę. Minuta po minucie. Niezwykle intensywny czas, dzięki któremu jakby fizycznie poczułem obecność Boga. Kiedy się modliłem, starałem się też obserwować samego siebie. Doszedłem do wniosku, że wszystkie zalecenia i wskazówki prowadzącego trzeba przyjąć na wiarę i je po prostu wprowadzać w życie. A potem sprawdzić, jakie są tego owoce.

Jako podróżnik wiesz, że trzeba trzymać się jakiejś metody, pilnować dyscypliny, zważać na ciało i psychikę.

Dokładnie. Chociaż z początku sądziłem, że na tych rekolekcjach będzie nudno. Martwiłem się, czy wytrzymam te kilka dni. Ale czas zaczął szybko płynąć. Kiedy przygotowywałem się do modlitwy i zacząłem medytować konkretne sceny biblijne, poczułem, że mój mózg zaczął schodzić do serca. Słowa były nie tylko w głowie, ale także w sercu. Sam się temu dziwiłem. Wszedłem w taki stan głębokiej wdzięczności. Trudno jest to osiągnąć w codzienności.

Podczas moich wypraw muszę ciągle obserwować moje ciało, muszę wiedzieć, co się ze mną dzieje, czy nie stracę zaraz przytomności. Dlatego byłem jakoś przygotowany na rekolekcje. Ignacy każe przecież robić refleksję nad przeprowadzoną modlitwą, pytać się, jak mi poszło, co się ze mną działo, nie tylko w duchu, ale i w ciele.

Kiedy na koniec rekolekcji dzieliliśmy się w grupie doświadczeniem modlitwy, powiedziałem, że szukałem Boga po całym świecie, a okazało się, że On jest...kilka kilometrów od mojego domu.

Św. Ignacy pisze w swojej Autobiografii, że w czasie wychodzenia z choroby, zaczął czytać pobożne książki i wówczas - jak wspomina - otworzyły mu się oczy. Odkrył swoje wnętrze, zauważył, że coś tam się dzieje. Nazwał to poruszeniami wewnętrznymi. Przedtem żył trochę na powierzchni. Ignacy nazwał się pielgrzymem, chociaż przez długie lata nie wiedział, co ma robić w życiu. Szukał. Cały czas pytał, co dalej, a równocześnie opierał się na tym głębokim doświadczeniu Boga.

Ja też szukam. Po doświadczeniu pielgrzymki do Santiago, wybrałem się pewnego dnia do monasteru św. Brunona na mszę świętą. Podszedł do mnie Radek i zapytał mnie, czy nie poszedłbym na Górę Synaj. Najpierw pomyślałem sobie, że to absurdalne, abym jeszcze gdzieś miał pójść. Ale potem zapragnąłem tej pielgrzymki. W pewnym momencie byłem o włos od decyzji, jednak stwierdziłem, że nie o to chodzi, by ciągle chodzić:) Najważniejsza jest podróż duchowa, a nie zaliczanie kolejnych pielgrzymek. Dobrze jest się zatrzymać i przeżuć dotychczasowe doświadczenie.

A co, Twoim zdaniem, św. Ignacy może dać nam, ludziom żyjącym dzisiaj, trochę zagonionym i zapracowanym?

Kiedyś przeczytałem takie zdanie, bodajże amerykańskiego poety, że jednym z najważniejszych wyzwań dla człowieka XXI wieku będzie rozeznawanie swoich emocji, podróż do wnętrza, praca z emocjami. Co ciekawe, był to człowiek niewierzący. Pisze, że szukał jak rozeznać emocje w różnych miejscach i nie spodziewał się, że znajdzie tę metodę w Kościele, właśnie w rekolekcjach ignacjańskich.

Życie lubi zaskakiwać nas paradoksami. Jednym z nich jest to, że jeśli wszyscy są w ciągłym ruchu, gdzieś biegną, często nie wiedząc dokąd, to może po prostu trzeba się zatrzymać. Jeśli za bardzo żyjemy światem zewnętrznym, to Ignacy daje wskazówkę, że trzeba zrobić coś innego - zwrot do wnętrza. Ignacy daje metodę jak w matematyce, do bólu skuteczną, metodę, które daje poznanie samego siebie i zbliża do Boga.

Wielu ludziom św. Ignacy kojarzy się ze średniowieczem, jakimś muzealnym starociem. Tymczasem droga św. Ignacego jest nowocześniejsza niż wiele współczesnych modnych, ale przemijających technik psychologicznych czy modeli biznesowych. Bo Ćwiczenia Duchowe mają już prawie 500 lat. Są dopracowane, uwspółcześniane, stąd chyba bierze się ich skuteczność. Jeśli coś jest dobre, to nigdy się nie zdezaktualizuje. I uważam, że Ignacy sam wszystkiego nie wymyślił. Dużo zostało mu podarowane przez Ducha Świętego. Człowiek jest tylko przekaźnikiem. Geniusz metody św. Ignacego polega na tym, że połączył się z kimś większym niż on sam.

Mówisz jak prawdziwy strateg

Wiem to z doświadczenia. Dlaczego udało mi się zdobyć bieguny? Nie dlatego, że jestem jakimś superhero, ale dlatego, że miałem pewną metodę, którą można streścić w 10 krokach. Opiera się ona na wizualizacji. Muszę sobie przedstawić zarówno cel jak i drogę. Zastanowić się nad wszystkimi trudnościami, które mogą się pojawić. I na tej podstawie buduję rozwiązania. Czysta spontaniczność i siła woli nie wystarczyłyby do ukończenia tych wypraw. Podobnie postrzegam metodę Ćwiczeń Duchowych. Jest to droga do Boga, usystematyzowana, sprawdzona.

Ale musisz zaufać św. Ignacemu jako mistrzowi, który przeszedł jakąś drogę, a my jesteśmy na początku...

Podobnie i ja zaufałem moim mistrzom, gdy wybierałem się na bieguny. Najpierw musisz zaufać i dopiero po przebyciu drogi oceniać. Trzeba pozwolić, aby ktoś cię poprowadził.

Nie przeraziło Cię jednak to, że na rekolekcjach trzeba wyłączyć komórkę, zostawić pracę, odciąć się od wszystkiego, wejść w ciszę?

Nie, absolutnie. Jeśli będę powtarzał stare rzeczy, dojdę do starych rezultatów. Ja lubię zakład Pascala, który dotyczy wprawdzie całego życia, ale pasuje mi też do rekolekcji. Co mi szkodzi zaryzykować i poświęcić cały tydzień, przecież nic złego mnie tutaj nie spotka. Tydzień naprzeciwko życia to jest nic. Przyznam, że bardzo poruszają mnie też słowa Jana Pawła II, aby nie zatrzymywać się przed progiem nadziei, lecz go przekroczyć, dać się poprowadzić.

Jesteś podróżnikiem, masz rodzinę, firmę, fundację. W sumie prowadzisz aktywne i twórcze życie. Jak przekładasz doświadczenie zdobyte na rekolekcjach na zwykłą codzienność, w której nie ma takich komfortowych warunków? Jak wchodzisz w głąb siebie na co dzień?

Staram się mieć takie słowa- kotwice. Różnie mi to wychodzi. Rachunek sumienia jest też dla mnie taką prostą metodą, aby wieczorem chociaż kilka minut poświęcić na ciszę - mieć takie stałe punkty. Od rekolekcji próbuję częściej medytować Pismo święte. Mój znajomy codziennie przysyła mi cytat biblijny, o którym myślę. Małe rzeczy, ale bardzo pomocne. Życie jest taką drogą, na której nie można mieć od razu wszystkiego.  Uczę się powoli takiej uważności, aby nie dać się ponieść bezwiednie, lecz być tu i teraz, być sobą. Tę zmianę zawdzięczam św. Ignacemu Loyoli.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Trzeba dać się poprowadzić mistrzowi [WYWIAD]
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.