Po takiej rozmowie można się zorientować, co w trawie piszczy, oczywiście w zależności od tego, jaki kto ma dar, to zajmuje więcej lub mniej czasu. Tomasz Nowak OP zdradza tajemnicę spowiedzi i opowiada o tym, co tak naprawdę się w czasie tej rozmowy dzieje.
Uwaga, zdradzam tajemnicę spowiedzi: zazwyczaj kieruję się podziałem Pawłowym, on mówi: ciało, dusza i duch. Duch, dusza, czyli to, co nadprzyrodzone, umysł i emocje, no i nie mniej ważne ciało. Kiedy przychodzą do mnie ludzie, badam ich sprawy według podziału, jaki zalecał święty z Tarsu. Mówię im tak: "Jeżeli jesteś pogubiony, coś w tobie nie działa i czujesz się źle, to wymagasz potrójnej diagnozy. Musisz mieć pełen obraz. Najpierw idziesz do internisty, potem idziesz do terapeuty, a potem przychodzisz do mnie - ja jestem od ducha.
Dopiero kiedy zrobimy ten rekonesans, będziemy mogli postawić cię na nogi". Faza rozpoznania jest konieczna, bo często odruchowo zakładamy, że problem jest stricte duchowy. A przecież człowiek to naczynia połączone: problem na poziomie ducha powoduje zakłócenia emocjonalne, a te z kolei wpływają na ciało, i odwrotnie. Ten, kto jest wykształconym specjalistą w danej dziedzinie, lepiej zdiagnozuje, co szwankuje w danej strefie. Internista rzuci okiem na badania krwi i powie: "Ma pan za mało czerwonych krwinek". "Ach tak, to co by pan sugerował?" "Trzeba schudnąć". Ok, ciało mamy załatwione. W warstwie emocjonalnej wychodzi zbytnie przywiązanie do matki, albo nadmierna potrzeba kontroli, obsesja na jakimś punkcie, osobowość lękowa.
A duchowo? Mało świadomości i niewłaściwy obraz Boga. Wszystkie te sfery muszą zostać prześwietlone, a potem możemy zabierać się za uzdrawianie. Szkopuł także w tym, że jeśli coś mnie boli, to jestem przewrażliwiony. To, co powie mi lekarz, psycholog czy duchowny, przeżywam na zasadzie wyroku, jakby mi życie ktoś odbierał. A co za tym idzie, boję się tych konfrontacji, bo nie chcę usłyszeć, że coś ze mną nie tak, bo to niweczy całe moje istnienie. Nie widzę tego w kategoriach pomocy, tylko przekreślenia. Tak bardzo dążę do doskonałości, że kiedy ktoś mi wytknie krzywy nos, już po mnie. A mądrość na tym polega, by badać każdą z tych sfer, zestroić je ze sobą i odzyskać harmonię. Dobry mentor, kierownik czy coach tak właśnie działa - umie to scalać, krok po kroku, wszystko w swoim czasie, pośpiech jest wskazany jedynie przy łapaniu much.
Dobra wiadomość jest taka, że ciało, psychika i dusza to są naprawdę naczynia połączone, a zatem z którejkolwiek strony bym nie zaczął, dojdę do tego, o co chodzi. Jest tylko jeden warunek sukcesu: muszę zrobić pierwszy krok, nie mogę się bać, że się nie uda, że efekty nie będą zadowalające, że jestem za stary albo że poprzeczkę ustawiam tak wysoko, iż na pewno nie doskoczę, więc po co próbować. Dobrze znamy ten mechanizm z przypowieści o talentach. Jeżeli boję się zainwestować i pomnażać talenty, to jestem nieroztropny. Słowo Boże tak mówi.
Nie znasz swojego potencjału, nie wiesz, w czym mogą ci pomóc inni, łącznie z Panem Bogiem, żeby mogło wybrzmieć to, co w tobie jest ukryte. To pułapka indywidualisty, który nie ma otwartej głowy ani serca szerzej niż tylko na samego siebie i nawet jeśli jest bardzo samoświadomy, to nie pozna prawdy o sobie, bo widzi zbyt wąsko. To tak, jakbym trzymając trąbę szedł w zaparte, że słoń nie może być niczym innym, jak tylko giętkim wężem. Muszę słuchać i usłyszeć innych, by wiedzieć, że słoń ma jeszcze nogi, ogon, uszy...
Kiedy ktoś przychodzi do mnie po pomoc, to najpierw dość długo go słucham, tak uważnie, jak potrafię, żeby poznać możliwie najszerszy kontekst. Zazwyczaj nic nie mówię, słucham pamiętając, że nie da się poznać wszystkiego, i jednocześnie ze świadomością, że choć nikt nie jest powtarzalny, to jednak jakieś prawidła nami rządzą. Po takiej rozmowie można się zorientować, co w trawie piszczy, oczywiście w zależności od tego, jaki kto ma dar, to zajmuje więcej lub mniej czasu.
Mówię też o darach nadprzyrodzonych, prorockim choćby, ale tu jestem bardzo ostrożny i często łapię się na tym, że jeśli za szybko wydaje mi się, że wiem, to raczej nie tędy droga. Stosuję też taką metodę, że kiedy człowiekowi kończy się wątek, to nie naciskam, by mówił dalej, tylko bierzemy na warsztat to, co zostało powiedziane. Najczęściej jest to kwestia odzwierciedlenia, odbicia temu człowiekowi, jak w lustrze, wątków, o których mówił, ustalenia, w którą stronę idziemy, na co warto uważać, z czego korzystać i jaki prowiant zabrać w tę drogę.
Tekst pochodzi z książki "Droga Wodza. Jak orzeł w kurniku".
Skomentuj artykuł