Małżeństwo to związek nierozerwalny. Większość katolików przyjmuje tę prawdę, ale wielu zadaje również pytanie: a jeśli się nie układa, jakie z tego dobro, że na siłę będziemy razem?
Czasami są nimi ci, którzy przeżywają kryzys małżeński, chociaż częściej stawiają je rozwiedzeni żyjący w nowych związkach. Ci ostatni patrzą na swoją przeszłość w małżeństwie i szukają uzasadnienia dla swojej decyzji o rozstaniu. Podkreślają, że teraz, w nowym związku, wszystko układa się lepiej. Wątpliwości zasadniczo dotyczą więc dobra, które płynie z samej wierności przysiędze małżeńskiej w sytuacji, gdy oboje już nie chcą ze sobą być. Osobiście tak postawiony problem słyszałem wielokrotnie w wypowiedziach ludzi w czasie odwiedzin kolędowych. Jak go rozwiązać? Zachęcam, aby w tej sprawie posłuchać uważnie Jana Pawła II.
Tęsknota
Poznałem starszą Panią, która robiła na mnie ogromne wrażenie. Odwiedziłem jej mieszkanie. Była sama; duża przestrzeń i pokój, w którym stało piękne biurko. Wokół regały z książkami i pamiątki. - To gabinet mojego męża - powiedziała, widząc moje pytające spojrzenie. Krótko potem dowiedziałem się, że jej mąż nadal żyje, ale odszedł. Ona została sama. Oczywiście chciałem zapytać od razu, jak poradziła sobie bez męża i czy nie szukała kogoś innego w jego miejsce. Poczekałem jednak. - Osoby, którą się kocha, nie da się w sercu nikim zastąpić - powiedziała podczas innego spotkania, uprzedzając moje niecierpliwe dociekania. - Można tylko szukać pocieszenia, ale już nie tej samej miłości - dodała.
Podobne zdanie usłyszałem od starszej siostry dominikanki zamieszkałej w Wiedniu. Zaskoczyła mnie kiedyś, pokazując zdjęcie ślubne swojego syna. - Jak to możliwe? - zapytałem, zupełnie nie dowierzając. - A no tak - odpowiedziała - że mój mąż umarł, a ja wychowałam syna i zostałam siostrą zakonną. Po śmierci męża bardzo chciałam wstąpić do zakonu, ponieważ czułam, że pustkę po nim może wypełnić jedynie Bóg, który jest źródłem miłości.
Obserwowałem ją potem wielokrotnie, jak krzątała się po domu zakonnym. Spokojna, wrażliwa, ciepła… Dowiedziałem się, że pracuje na uniwersytecie i naukowo zajmuje się wychowaniem. Do życia według wartości - wyjaśnia przy innej okazji.
Ktoś pozostaje samotny w domu, inny szuka ukojenia we wspólnocie. Zupełnie inaczej po zdradzie, a jeszcze inaczej po śmierci współmałżonka. Czasem ich światy są do siebie podobne. Zewnętrznie często wyglądają tak samo. Kobieta porzucona nosi jednak głęboką ranę - cząstkę krzyża, który postanowiła przytulić całą swoją egzystencją. Jest jednak coś, co nie tylko zewnętrznie pozwala się im spotkać. W jednym i drugim opowiadaniu wybrzmiewa tęsknota…
Wymowna obecność
Chociaż matka Karola Wojtyły umarła kiedy miał zaledwie dziewięć lat, w domu nieustannie wyczuwał jej obecność. W książce Matka papieża Milena Kindziuk pisze, że właśnie tragiczna śmierć Emilii Wojtyłowej była jednym z czynników, które ukształtowały pontyfikat Jana Pawła II. Autorka wspomina również, że po jej śmierci Karol z tatą wyłączyli z codziennego użytku salon, w którym umarła. Zrobili tak pomimo niewielkiej przestrzeni, jaka im pozostała. Oprócz pokoju mamy był tylko drugi, maleńki. W Wadowicach mieszkali jeszcze przez dziewięć lat, ale do salonu wchodzili tylko w wyjątkowych sytuacjach. Karola wychowywał ojciec. Obaj nosili w sobie ból, jednak swoim przywiązaniem do zmarłej żony ojciec pokazywał Karolowi, że serce owdowiałego męża wcale nie jest puste. Karol czuł coś podobnego w kontekście uczuć do matki. Niedługo po pogrzebie dedykował jej wiersz pt. Matce mojej, w którym wyraził swoją wielką tęsknotę. To uczucie połączyło Karola i jego ojca w wymownej ciszy jej duchowej obecności. Prawie nigdy nie rozmawiali o Emilii.
Źródło
Kto przeczytał Tryptyk rzymski Jana Pawła II, zapewne zapamiętał przejmujący fragment o źródle: "Gdzie jesteś, źródło?... Gdzie jesteś, źródło?! /Cisza…/ (…) (Cisza - [strumieniu] dlaczego milczysz?/ Jakże starannie ukryłeś tajemnicę twego początku)". Czytając słowa o ciszy, w której źródło się ukrywa, nie sposób nie pomyśleć o milczeniu po zmarłej matce. Wojtyła odnajdywał tę wymowną ciszę także w milczących oczach swojego ojca. Jakiego jednak źródła tam szukał? Jak je nazwał? Co odnalazł?
Teologia małżeństwa i rodziny Jana Pawła II oscyluje wokół odkrywania tajemnicy tego doświadczenia, które ukryte jest w ciszy tęsknoty syna za matką i ojca za żoną. Tęsknota stała się dla młodego Wojtyły drogą do tajemniczego źródła, które potem uznał za głęboko ukryte w każdym człowieku. Nie tylko tym, który stracił żonę lub matkę. W każdym jest obecne źródło jakiejś przedziwnej tęsknoty za miłością, która byłaby trwała, wieczna, niezmienna. W chwilach trudnych daje ona o sobie znać z większym nasileniem. Obecna jest jednak zawsze.
"M" jak Miłość
W swojej pierwszej encyklice Redemptor hominis Jan Paweł II napisał: "Człowiek pozostaje dla siebie istotą niezrozumiałą, jego życie jest pozbawione sensu, jeśli nie objawi mu się Miłość, jeśli nie spotka się z Miłością, jeśli jej nie dotknie i nie uczyni w jakiś sposób swoją, jeśli nie znajdzie w niej żywego uczestnictwa". "Źródło" ludzkiej tęsknoty święty papież definiuje więc jako ukryte w człowieku pragnienie miłości, tyle że teraz zaznacza, że jest to Miłość pisana przez wielkie "M". Daje tym samym do zrozumienia, że nie chodzi już tylko o tęsknotę za ukochanym człowiekiem, ale za miłością Boga. Wojtyła idąc konsekwentnie w analizie ludzkiej tęsknoty, dochodzi do Tego, który może dać miłość wieczną i trwałą. W końcu robi ciekawe zestawienie, które zbiera wszystkie powyższe kroki analizy ludzkiej tęsknoty za miłością. Święty papież uważa, że tęsknota za miłością drugiego człowieka wypływa z tego samego źródła, z którego rodzi się tęsknota za Bogiem. Zanim miłość staje się więc wielkim "M", przechodzi przez doświadczenie małego "m", którego doświadcza się w miłości małżeńskiej i rodzinie. Bóg przychodzi do człowieka najpierw tą drogą, tzn. przez serce, które niespokojnie szuka wciąż czegoś więcej. I nie jest to ludzka zachłanność, ale odkrycie naturalnego pragnienia większej miłości, którą w człowieka wpisał Bóg.
Tajemnica "początku"
Wojtyła odnajduje związek między tęsknotą za miłością pisaną małą i wielką literą w biblijnym opowiadaniu o jedności małżeńskiej. Jezus w rozmowie z faryzeuszami, uzasadniając dlaczego nie można oddalać żony za pomocą listu rozwodowego, powiedział: "na początku tak nie było". Pierwsza myśl odsyła nas do momentu stworzenia. Bóg połączył Adama i Ewę, aby stanowili jedno ciało. Wydaje się, że Jezus wskazuje jedynie na chronologię wydarzeń, tzn. że na początku prawo było takie, że małżeństwo jest nierozerwalne. Potem dopiero Mojżesz wprowadził modyfikację prawa ze względu na zatwardziałość serc. To prawda, Wojtyła argumentuje jednak, że "początek" to nie tylko sprawa tego, co było pierwsze w czasie, pierwsze w historii. "Początek" zamysłu tego, czym ma być małżeństwo było przecież wcześniej, zanim powstał człowiek. Znajdowało się w sercu Boga. Bóg chciał podzielić się sobą, tym, co dla Niego samego jest najcenniejsze. Stwarzając więc człowieka, kobietę i mężczyznę, wpisał w jego serce ten sam "początek", który był w Nim. Bóg i człowiek noszą w sobie tę samą tajemnicę miłości. To źródło w człowieku nieustannie się odzywa. Człowiek nie potrafi siebie zrozumieć bez dotarcia do tego źródła.
Chrystus ukrzyżowany
Ostatnim etapem zrozumienia tego, za czym człowiek tęskni jest według Jana Pawła II konkretny obraz. Święty papież wiedział, że Bóg nie pozostawił człowieka w niejasności poszukiwania źródła swojej tęsknoty. Dlatego w Tryptyku rzymskim czytamy, że "«Na początku było Słowo i wszystko przez Nie się stało»./ Tajemnica początku rodzi się wraz ze Słowem, wyłania się ze Słowa". Pełnym obrazem tego, za czym człowiek tęskni jest więc Chrystus, Słowo miłości Boga do człowieka; miłości, która nie zna żadnych granic i dlatego pozostaje wierna aż po krzyż. Jeśli człowiek tęskni za miłością Boga i drugiego człowieka, to ostatecznie oczekuje, że będzie ona na obraz ukrzyżowanego Chrystusa. Tak, a nie inaczej kocha Bóg. Tak, a nie inaczej chciałby być kochany człowiek. Tak, a nie inaczej człowiek pragnie kochać innych, nawet jeśli się boi, a nawet cierpi.
Kochać jak Chrystus
W ten sposób dotarliśmy do kluczowej odpowiedzi na pytanie o dobro, jakie płynie z wierności małżeńskiej. Przypomnę, że pytamy o to dobro w kontekście małżonków, którzy chcą się rozstać. Czują ogromny ciężar bycia razem. W adhortacji apostolskiej Familiaris Consortio, która powstała po synodzie o rodzinie sprzed 25 lat, Jan Paweł II napisał, że "Duch, którego Pan użycza [sakramentalnym małżonkom], uzdalnia mężczyznę i kobietę do miłowania się tak, jak Chrystus nas umiłował". Sakrament małżeństwa jest więc w istocie łaską bycia podobnym do Chrystusa wobec współmałżonka. Tylko tak patrząc na miłość, można szczerze wyznać: "i nie opuszczę cię aż do śmierci". Dlatego na innym miejscu papież dodał: "Chrystus odnawia pierwotny zamysł, który Stworzyciel wpisał w serce mężczyzny i kobiety, a w sakramencie małżeństwa daje «serce nowe» tak, że małżonkowie nie tylko mogą przezwyciężyć «zatwardziałość serc», ale równocześnie i nade wszystko dzielić pełną i ostateczną miłość Chrystusa".
Dobro z wierności
Papież zaskoczył mnie tytułem, który nadał jednemu z podrozdziałów Familiaris Consortio: "Obrzęd ślubu i ewangelizacja ochrzczonych niewierzących". Odważnie nazwał jednak prawdę po imieniu. Można przecież być ochrzczonym, a nawet mieć kościelny ślub i nadal nie rozumieć i nie czerpać w pełni z łaski sakramentu małżeństwa. I nie chodzi tutaj tylko o wierność Bogu i małżonkowi, ale także o wierność samemu sobie, swojej ludzkiej godności. Kto zdradza męża lub żonę, a tym bardziej, kiedy chce go opuścić ze względu na trudności i cierpienie, powinien spojrzeć na krzyż, w którym z wiarą może odnaleźć swoją własną twarz. Twarz chwilami bolesną albo zwyczajnie zmęczoną, ale jednocześnie wierną tej tęsknocie za miłością prawdziwą, którą Bóg wpisał w jego serce. To jest dobro, którego nie można w sobie zanegować, a jego wołania nie da się zagłuszyć z jakiegokolwiek powodu i sytuacji życiowej.
Pedagogika wzrostu wiary
Obawiam się, że odpowiedź z Familiaris Consortio brzmi górnolotnie i chwilami mało realnie. Jan Paweł II miał jednak świadomość, że w taki sposób na małżeństwo mogą spoglądać jedynie małżonkowie wierzący. W tej samej adhortacji wyraźnie podkreśla: "Decyzja zaangażowania przez nieodwołalną zgodę małżeńską całego życia w nierozerwalnej miłości i wierności bezwarunkowej, zakłada w rzeczywistości, nawet jeśli w sposób nie całkiem uświadomiony, postawę głębokiego posłuszeństwa woli Bożej, ta zaś postawa nie jest możliwa bez Jego łaski [bez sakramentu]".
Wydaje się więc, że to, co mógłby podpowiedzieć święty papież ojcom synodu o rodzinie, który obecnie ma miejsce w Rzymie, to najpierw konieczność odbudowania wiary małżonków, aby móc także stawiać im wysokie wymagania etyczne. Trzeba wielkiej cierpliwości i delikatności - wielokrotnie podkreśla autor przywoływanego dokumentu - aby skutecznie prowadzić małżonków do odkrywania głębokiego piękna i sensu miłości ukrzyżowanej. "Dlatego też konieczny jest pedagogiczny proces wzrostu - pisze papież - w którym poszczególni wierni, rodziny i ludy, a nawet sama cywilizacja, będą prowadzeni cierpliwie dalej, od tego, co już przejęli z Tajemnicy Chrystusa — dochodząc do coraz bogatszego poznania i pełniejszego włączenia tej Tajemnicy w ich życie".
Skomentuj artykuł