Choć często nie potrafimy pozbyć się niechcianej wrzawy w czasie naszej modlitwy, możemy usunąć inne przeszkody.
Przed laty zwróciła się do mnie pewna kobieta, która od tamtego czasu stała się moją drogą przyjaciółką, prosząc o pomoc w nauce korzystania z Pisma Świętego w modlitwie. Jej wierność codziennej modlitwie już wtedy była godna uznania. Zawsze dokładała starań, by wcześnie wstać i modlić się w samotności. Przez lata nagromadziła wszelkiego rodzaju krótkie modlitwy innych osób, które odmawiała każdego ranka. W trakcie modlitwy recytowała tekst po tekście, bez żadnych przerw, by odetchnąć i posłuchać głosu Ducha Świętego. Z jej ust padały słowo po słowie, stając się gadaniem zakłócającym jej zdolność słyszenia Ducha Świętego. Ta zatłoczona modlitwa przeszkadzała jej zejść do wnętrza duszy i wsłuchiwać się w obecną w niej Tajemnicę.
Nie ma nic złego w zapisanych modlitwach ani modlitewnikach. Mogą być użytecznymi narzędziami komunikowania się z Bogiem. Kiedy jednak stają się długim ciągiem stałego wstawiennictwa czy niekończącym się potokiem słów i gadulstwem bez miejsca na ciszę, przeszkadzają nam w słuchaniu i przyjmowaniu tego, co Duch Święty chce nam przekazać. Jezus przestrzegał słuchaczy przed wielomówstwem (por. Mt 6, 7). Ta modląca się kobieta zaczęła stopniowo odchodzić od stert modlitw do korzystania tylko z kilku z nich. Teraz ma czas, by znajdować pokój i natchnienie dzięki uważnemu słuchaniu Świętego.
Modlitwa zatłoczona powoduje całkowity zamęt, w którym człowiek miota się i gubi. Jeśli składa się ona z wielu różnych kawałków, to brak kierunku przenosi się często na resztę dnia - nie ma wtedy silnej więzi, ważnego wątku myśli ani duchowego zamiaru. Nikt nie musi porzucać modlitewników i wyuczonych modlitw, lecz każdy potrzebuje, wewnętrznej wolnej przestrzeni, aby znaleźć skupienie i cel na każdy dzień.
Modlitwa niespodziewana
Od czasu do czasu Tajemnica Boga wkracza w nasze życie z takim zaskoczeniem i jasnością, że nie mamy innego wyboru, jak tylko natychmiast i całkowicie pójść w kierunku trwałej świadomości tej wielkiej miłości. Na krótką chwilę zostajemy porwani w kontemplację łączącą nasz świat wewnętrzny i zewnętrzny. Przekraczamy granicę, za którą spotykamy się i zlewamy z Boską Obecnością. To słodki, święty i zaskakujący moment.
Pewien mieszkaniec stanu Wisconsin napisał mi o tym, jak pewnego wieczoru zbudził się i poszedł do kuchni napić się wody. Gdy mijał lodówkę, poczuł jakby jego ciało uniosło się znad podłogi. Kiedy to się działo, John doznał najgłębszego pokoju i pełnej radości. Poczucie bliskości Boga ogarnęło całą jego istotę. Był zaskoczony tym, co czuł, podszedł do okna, stanął zdumiony, wpatrując się w ciemną noc. Nie potrafił przestać się uśmiechać. W końcu wrócił do łóżka, wciąż się uśmiechając i dalej zastanawiał się nad tym zaskakującym incydentem. Wreszcie wstał ponownie, usiadł przy stole kuchennym i napisał o tym niezwykłym wydarzeniu, wiedząc, że w przeciwnym razie, kiedy obudzi się następnego ranka, nie uwierzy, iż to przeżycie było prawdziwe.
Odczuwałam wdzięczność za to, że podzielił się ze mną tą szczególną chwilą. Często wahamy się, czy opowiedzieć innym o takich sprawach, obawiając się, że ktoś uzna nas za głupich albo irracjonalnych.
Wezwanie Johna do bliskości z Bogiem potwierdziło moje własne doświadczenie sprzed kilku lat. Pewnego rześkiego poranka na początku marca wybrałam się na codzienny spacer. Kilka przecznic dalej zaczęłam wspinać się idącą pod górę ulicą. Gdy podniosłam wzrok, wydałam głośne "Och!". Przede mną widniał księżyc w pełni, zajmujący cały koniec ulicy i niebo. Okrągły, świecący księżyc wyglądał tak, jakby spoczywał na ziemi. Najbardziej utkwiło mi w pamięci natychmiastowe poczucie "największej miłości", jaką kiedykolwiek znałam - mogłabym wtedy natychmiast umrzeć i być w pełni szczęśliwą.
Incydent ten trwał krótko, ale pociągnął mnie do bliższej jedności ze Świętym przez cały nadchodzący dzień i na przyszłość. Jeszcze teraz, kiedy przypominam sobie to wydarzenie, wraca poczucie "wielkiej miłości". Nikt z nas nie potrafi zaplanować ani wymusić tych nadzwyczajnych sytuacji. To chwile mistyczne, napełnione niedającą się wyjaśnić bliskością, pociągające nas do komunii z Bogiem, która pozostaje całkowicie poza naszym zrozumieniem.
Dorothy Soelle pisze: "Mistycyzm to (...) doświadczenie Boga, doznanie bycia jednym z Bogiem, przeżycie, którego Bóg udziela ludziom". Chociaż mamy tendencję do wątpienia w autentyczność tego rodzaju niespodziewanej modlitwy, nie powinniśmy odrzucać tego daru. Mistyczne chwile poświadczają zdumiewającą bliskość i niewytłumaczalny bezmiar Boga. Kiedy Duch udziela nam swych darów, nie możemy zrobić nic ponad zauważenie ich. Najlepszą reakcją na chwile mistyczne jest wdzięczność, a nie sceptyczne niedowierzanie.
DEON.PL POLECA
Skomentuj artykuł