"Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie" - pobrzmiewa ewangeliczne zapewnienie. O jaką wytrwałość chodzi? Czy o taką, by jak najdłużej przetrzymać czas "cichych dni" w małżeństwie? A może o wytrwałość w lekturze książki, która mnie wcale nie pociąga, a odłożyć jej nie chcę, bo wytrwałość każe mi doczytać do ostatniej strony?
Albo o upór, gdy prowadząc samochód, zauważam, że ktoś inny chciałby mnie wyprzedzić, ale ja nie chcę być wyprzedzany, więc daję wytrwale gaz do dechy? Czy to jest wytrwałość?
Wytrwałość, zwłaszcza w Bożej perspektywie, jest cnotą. Wiąże się z zaufaniem. Także wobec spraw ostatecznych: "Kiedy stąd odejdę?". "Kiedy zakończy się to wszystko, co nazywają światem?". Ale czy faktycznie chcielibyśmy to wiedzieć? Czy znajomość daty finału wszystkiego nie przeraziłaby nas albo i nie uśpiła zupełnie? Po cóż nam więc o tym wiedzieć? Czy nie warto zaufać i wytrwale pięknie żyć?
Czekanie na powrót do zdrowia bliskiej osoby nie jest sprawą łatwą. Ale dobrze wiesz, że nie sposób przyspieszyć leczenia, które samo przez się wymaga czasu, regularnych kontroli, cierpliwego czekania na korytarzu przed gabinetem lekarskim, życzliwego spoglądania na pacjentów, którzy są przed tobą. Wytrwałość i zaufanie. Ufając lekarzowi i medycynie, cierpliwe czekaj na moment, kiedy usłyszysz w końcu: "Tak, już można wrócić do domu i obowiązków zawodowych". Zaufałeś i cierpliwie czekałeś - tę próbę wygrałeś.
Czasem chcielibyśmy, żeby Pan Bóg nadal miał nas za bardzo inteligentne istoty (którymi jesteśmy), ale z zastrzeżeniem, aby sprawy wiary były proste, jasne i zrozumiałe. Sprawa miałaby przypominać spotkanie dwóch osób. Jedna z nich, trzymając torbę z zakupami, zadaje drugiej "trudną" zagadkę: "Zgadnij -mówi - ile mam pomarańczy w reklamówce? A jak zgadniesz, to dostaniesz wszystkie siedem". Pan Bóg być może mówi do nas trochę na zasadzie: "Zgadnij". Ale także: "Zaufaj Mi, uwierz Moim słowom i bądź wytrwały". Wiara nie jest bezpośrednim poznawaniem, ale wyczuwaniem, przeczuwaniem, dostrzeganiem przez mgłę, wyciąganiem ręki w kierunku, który do przedmiotu wiary prowadzi.
Nasza Bosko-ludzka wytrwałość jest przede wszystkim tą wytrwałością, która pozwala na przetrwanie trudnych doświadczeń. Dzięki której wierność sumieniu i zasadom nie pozwala ugiąć się przed jedną czy drugą porażką. Tę wytrwałość mamy w sobie. Gdyby tak nie było, nigdy byśmy się nie modlili. Bo czy mało było takich naszych modlitw, które, jak się wydaje, nie zostały wysłuchane? Gdyby nie stać nas było na wytrwałość, nie byłoby szans na to, by pozdrowić sąsiada, z którym jakiś czas temu miało się jakieś spięcie. Wytrwałość jest bliska innym pięknym postawom, wśród których jest cierpliwość, przebaczenie, pokój i troska.
Sposób, w jaki Pan Bóg prowadzi człowieka przez życie, niewiele ma wspólnego z unoszeniem nas w górę, abyśmy butów sobie nie pobrudzili, abyśmy nie weszli w kałużę. Skoro nam dał stopy do stąpania, każe nam chodzić na własnych nogach. Cóż za taktyka delikatności pomieszana z nauką samodzielności! I niewiele mająca wspólnego z metodą, której głównym założeniem jest usuwanie przez dorosłych (rodziców zwłaszcza) jakichkolwiek przeszkód - na drodze dziecka wiodącej do dojrzałości.
Gdy Chrystus szedł drogą krzyżową, nie wyręczał Go Ojciec ani nie unosił nad ziemią Duch Święty. Niósł krzyż sam, tylko niechętny Szymon z Cyreny na chwilę Mu pomógł. Lecz przecież szedł, pomimo bolesnych potknięć, bo czuł wsparcie i cel. Bo wiedział, dla jakich spraw Bosko-ludzkich idzie. Rozumiał więź i solidarność z tymi, którzy jeszcze przed chwilą szydzili z Niego i z nieukrywaną nienawiścią chcieli się Go pozbyć. Na razie im się to udało. Udaje nam się odstraszyć od siebie ludzi, którzy niczego nam ukraść nie chcieli, a jedynie mieli odwagę podpowiedzieć, że w niewłaściwym kierunku zmierzamy.
Możemy się zastanowić, jak wiele dla nas znaczą bliskie osoby, które czasem nasze sprawy, także te bolesne, czynią własnymi. Nikt z nas raczej nie jest pozbawiony doświadczenia miłości bliźniego. Bez bliźnich niewiele byśmy zdziałali, niedługi czas przetrwali. Każda chwila wymaga, żeby bezgranicznie zaufać innym i temu wszystkiemu, co inni skonstruowali (Sztompka 2007: 13-17). Zaufać systemom, strukturom i powietrzu, którym oddychamy? Mało racjonalne, lecz w zaufaniu nie wszystko jest racjonalne. Czy bylibyśmy wytrwali, gdyby nie myśl, że przecież nasza wytrwałość ma najczęściej wzgląd na innych? Płyniesz pod prąd, który próbuje znosić cię trochę w inną stronę, niż zamierzasz teraz płynąć, bo oto w odległości rzutu kamieniem dostrzegłeś nieszczęśnika, który się topi. Sił masz niewiele, ale płyniesz nadal pod prąd, bo ratujesz jego jako człowieka i swoją człowieczą osobowość.
Wiara, którą ludzie przeżywają, nie jest tylko doświadczeniem chwili. To także cel, który Chrystus przybliża w Ewangelii: cel spraw ostatecznych. Wiara pozwala najpełniej pojąć, jak wielkie sprawy Pan Bóg przygotowuje człowiekowi, także pogubionemu i powątpiewającemu we wszystko, czego nie jest w stanie dotknąć i sprawdzić. Powołuje do wielkości i piękna. Teraz jest podobieństwo do Niego. A że tak faktycznie jest, pozostaje tylko wytrwale ufać i wierzyć Jemu. Kiedyś będzie ogląd, doświadczenie, przeżywanie, stan: ja i Bóg, ci, których kocham, i Bóg. Stąd nie sposób czynić swojej wiary tylko swoją. Z miłości bliźniego i ze względu na obietnice Pana Boga można uczynić bardzo wiele, aby innych do Niego przyprowadzać, aby o Nim opowiadać, aby ku Niemu zapraszać. Zasadniczo się to nie udaje wtedy, kiedy zabraknie zafascynowania się Nim na nowo. Gdy jednak stanie się On naszym osobistym wyborem, efektem kolejnej wytrwałej próby wiary, a więc gdy zostanie poznany i do życia zaproszony, my - Jego świadkowie - bez trudu pokażemy Go innym ludziom. Ci z kolei zrozumieją, że nie mówi się im o sprawach banalnych i mitach, lecz o Życiu, które już się objawiło. Nawet jeśli sprawa nieraz otrze się o kpinę czy po prostu niezrozumienie, uda się opowiedzieć innym Ewangelię.
Nie chodzi o to, że komuś zdarzy się przestąpić próg Jego świątyni, żeby na chwilę wyjść z domu, zrobić sobie przerwę podczas niedzielnego spaceru, po przebudzeniu, po kawie i śniadaniu. W Ewangelię można wejść ze swoim życiem. Wielu tak robi. A także wejść z Ewangelią w życie swoje i innych. To dość pasjonująca aktywność. Nici jednak zostaną, same nici tylko, jeśli pierwszym i ostatnim odruchem będą słowa: "To nie dla mnie, ja jestem niecierpliwy i nieufny". Cierpliwości, wytrwałości i ufności nabywa się w trakcie prób. Bycie dla siebie staje się cierpliwym akceptowaniem własnych ograniczeń w ufnej otwartości i gotowości na korektę.
Radzą niektórzy, że jeśli chce się ocalić od zapomnienia swe refleksje, należy zapisać je choćby na skrawku papieru. To nic, że za jakiś czas pożółknie. Żółty kolor też jest ładny. A będzie ci przypominał, jaki byłeś kiedyś, i powie ci, jaki jesteś teraz, również dla siebie, dla własnego dalszego rozwoju i dla własnej świadomości, że nadal stać cię na wiele i na znacznie więcej niż do tej pory.
Rozważanie pochodzi z książki: W poszukiwaniu recepty na życie
Ks. Paweł Prüfer w swojej książce umiejętnie łączy Ewangelię z codziennością. Widzi w niej ciągle zapisywaną księgę, pełną spraw powszednich, oczywistych, ale też skrywanych i lekceważonych. Z empatią i humorem prowokuje do refleksji. Z optymizmem zadaje niełatwe pytania. Wszystkim złaknionym sensu w zwyczajności pomaga w jego poszukiwaniu.
Skomentuj artykuł