Gdy mistyk spotyka Gomułkę...
Kardynał Wyszyński nie może zostać przez Polaków zapomniany, to byłaby ogromna niewdzięczność – ocenia w rozmowie z KAI o. Gabriel Bartoszewski. Jest on odpowiedzialny za przygotowanie materiałów o heroiczności cnót (Positio) w toczącym się procesie beatyfikacyjnym Prymasa. – Być może jego wielkość i dokonania w jakiś sposób przysłoniły osobistą świętość i cnoty, którym był wierny – przyznaje zakonnik. 28 maja przypada 30. rocznica śmierci kard. Stefana Wyszyńskiego.
KAI: W procesie beatyfikacyjnym Stefana Wyszyńskiego pracuje Ojciec nad przygotowaniem „Positio super virtutibus”, czyli dokumentacji o heroiczności cnót Sługi Bożego Stefana Kardynała Wyszyńskiego. Podobne prace podejmował Ojciec już bardzo wiele razy, ostatnio jako współpracownik w procesie ks. Popiełuszki.
Owszem, mam doświadczenie, bo, chwalić Boga, w tej „branży” obracam się już 45 lat. Jeśli chodzi o postać kard. Wyszyńskiego, to byłem w jego sprawę bardzo zaangażowany w procesie diecezjalnym w latach 1989-2001. Obecnie chciałbym skutecznie przyczynić się do opracowania tej „Positio”, w miarę szybko wydrukować ją przy współpracy z postulatorem, który jest w Rzymie, i złożyć w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych do dyskusji teologicznej.
Blisko 1150-stronicowy tom, który ma pan przed sobą, to opracowana po włosku „Positio” o męczeństwie ks. Jerzego Popiełuszki. W przypadku Prymasa będzie to znacznie obszerniejszy materiał, liczący tomy.
W tej chwili w języku włoskim mamy przygotowane do „Positio” trzy opracowania. Pierwsze to „Summarum testium” (Zeznania świadków). Przesłuchano 65 osób. Są to sami Polacy, świeccy i duchowni, reprezentujący bardzo różne środowiska, cały przekrój społeczny – zarówno lekarze, osobistości kultury czy hierarchowie Kościoła, jak i zwykli ludzie. Ich zeznania, w trakcie procesu diecezjalnego przełożone na język włoski, zostały przeze mnie opracowane i przekazane relatorowi w Rzymie.
Drugie opracowanie to „Positio super scriptis” (Teologiczna ocena pism), a trzecie – „Relacja komisji historycznej”. Jest to blisko 1500 stron w języku włoskim.
Nad biografią Stefana Wyszyńskiego, którą przygotowuje ks. prof. Piotr Nitecki z Wrocławia. Czyni to bardzo gruntownie. Biografia wymaga odpowiedniego przystosowania, musi spełniać wymogi pracy naukowej (z przypisami itd.). Przygotowanie „Positio” wymaga zapoznania się z olbrzymim materiałem, a ostateczne opracowanie powinno być bardzo syntetyczne. Po każdym rozdziale biografii należy załączyć odpisy oryginalnych dokumentów, np. metryki urodzenia, różnego rodzaju nominacji itp. To wszystko poszerza opracowanie, zajmuje dodatkowy czas itd. Myślę, że nie jesteśmy jeszcze w połowie tej pracy.
Zakończyliśmy właśnie prace nad trzyletnim okresem jego pobytu w więzieniu w latach 1953-1956. Dzięki zapiskom więziennym oraz raportom urzędników bezpieki, którzy nader gorliwie pilnowali więźnia, poznajemy jego osobę i duchowość. Co więcej, poznajemy jego nadprzyrodzone spojrzenie na pobyt w więzieniu. Nie tracił chwili czasu, ale wykorzystywał go dla rozwoju intelektualnego poprzez dostępną lekturę i pogłębienie życia duchowego w modlitwie. Można powiedzieć, że jest to smutny, ale i najpiękniejszy okres jego życia.
Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, choć bardzo mi zależy, żeby sprawę systematycznie posuwać do przodu i w możliwie najkrótszym czasie ją zakończyć.
Niewątpliwie. Od strony proceduralnej jest to normalny proces, prowadzony zgodnie z regułami prawa kanonizacyjnego. Ale jego nietypowość polega na wielkości osoby, dokonań i rozległej działalności, jaką Stefan Wyszyński prowadził. Sama spuścizna pisarska, kaznodziejska stanowi spory materiał. Poza tym Kardynał był ordynariuszem dwóch archidiecezji, a przede wszystkim jako Prymas miał specjalne uprawnienia Stolicy Apostolskiej. Łączyło się to z podejmowaniem wielu odpowiedzialnych decyzji, głównie jeśli chodzi o ziemie zachodnie, bo praktycznie był ordynariuszem dla diecezji na tamtych obszarach. Wszystko to trzeba będzie zbadać, opracować i pokazać, który papież tych uprawnień udzielił, na czym polegały i w jaki sposób Prymas je wykorzystywał.
W zapiskach notował, że – na ile mógł – śledził losy Kościoła w demoludach – na Węgrzech, w Jugosławii, Czechosłowacji. Dostrzegł, że władza komunistyczna w różnych krajach podchodziła do Kościoła w odmienny sposób. Dlatego starał się doprowadzić do podpisania porozumienia. Wiadomo było, że władze nie będą go przestrzegać, ale Prymas uważał, że sam fakt podpisania nawet ułomnego dokumentu będzie dla komunistów jakimś hamulcem czy też punktem odniesienia dla Kościoła. Kardynał zrobił to dla obrony Kościoła i społeczeństwa.
Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że w ówczesnym prawie publicznym Kościoła znane były np. konkordaty czy inne umowy wyższej rangi, ale nie była znana taka właśnie zwykła, prowizoryczna umowa, jak ta z kwietnia 1950 r. Pamiętajmy też, że kard. Wyszyński miał bardzo specjalne uprawnienia od papieża Piusa XII, natomiast skoro podobne umowy nie były dotąd znane, to ruch Prymasa wywołał ogromne zdziwienie, nawet dezaprobatę. Tymczasem była to decyzja prorocza. Bo jak się okazało po latach, Stolica Apostolska przeszła na tego rodzaju porozumienia z rządami komunistycznymi, a więc tam, gdzie Kościół przeżywał ogromne trudności. Dlatego w procesie beatyfikacyjnym nie będzie to absolutnie żadną przeszkodą. Wręcz przeciwnie, można to uznać za zasługę Kardynała i dowód jego roztropności duszpasterskiej.
Niewątpliwie była to rola trudna, ale przyjął ją z powagą jako wolę Bożą, misję i potrafił się w tej sytuacji odnaleźć. Zarówno wówczas, gdy był na wolności, jak i w okresie uwięzienia. Zawsze potrafił zachować godność, odwołać się do swojej misji danej mu jako pasterzowi przez Boga i papieża, i umiał tej misji bronić. Nie miał tu żadnych kompleksów, a siłę czerpał z modlitwy. Wiadomo, że niekiedy potrafił przerwać rozmowę z przedstawicielami władz i pójść na modlitwę albo kazać im czekać, aż się pomodli. Potrafił to wszystko łączyć, podobnie jak Jan Paweł II, który wypełniając swoją misję, był wszędzie, jak świat długi i szeroki, i jednocześnie niósł wszędzie ducha modlitwy, którą żył.
Owszem, niekiedy mówi się, że nie ma kultu Prymasa, ale nie jest to prawdą. Ostatnio opublikowaliśmy zbiór świadectw różnych osób – świeckich i duchownych, zwykłych ludzi i uczonych. Ukazują one ich głębokie przekonanie, a przede wszystkim wdzięczność, że łaski, jakie otrzymali – takie jak zmiana w sytuacji duchowej, materialnej, zdrowotnej, rodzinnej – nastąpiły dzięki wstawiennictwu Kardynała.
W Czechosłowacji czy na Węgrzech biskupi próbowali bronić tylko księży diecezjalnych, a zakonników wydali na „pożarcie”. I co? Klasztory opustoszały, niczego więc nie obronili. Natomiast kard. Wyszyński bronił wszystkich wierzących.
Na kim?
Ciekawa jest metoda wprowadzania przez Prymasa odnowy soborowej, a konkretnie liturgicznej. Czynił to etapami. Najpierw przejście z łaciny na język polski, co zostało poprzedzone listem pasterskim i akcją informacyjną. Dla ludzi nie było to więc zaskoczeniem. Pamiętam, jak w latach 70. przyjechał do nas holenderski kapucyn, który rozkładając ręce, ubolewał, że w Holandii niemal z dnia na dzień łacinę zastąpiono flamandzkim, co spowodowało kompletne zagubienie zwykłych wiernych. Nie wiedzieli, co się stało.
Nie można kard. Wyszyńskiego wybielać i gloryfikować ponad miarę, ale trzeba go stawiać w prawdzie, ukazując w kontekście konkretnej rzeczywistości. On żył tyle lat w komunizmie i każdy rok, miesiąc, dzień przynosił nowe wyzwania, a on każde z nich starał się rozwiązywać.
Jest ogromna ilość kazań, które opracowują panie z Instytutu Prymasowskiego. Ale, rzeczywiście, są też tzw. „pro memoria” – codzienne zapiski prowadzone w kalendarzu. Ciekawe o tyle, że spisywane były na bieżąco, żywo oddają więc myśl Autora, który po całym dniu pracy spisywał swoje czynności i refleksje. To delikatna materia, bo myśli te, przelewane na papier na bieżąco, dotyczą wielu różnych osób, w tym żyjących. Lepiej więc, by przez jakiś czas nie zostały opublikowane... Oczywiście, materiał ten został oceniony i uwzględniony w materiałach procesowych, w których jest też cytowany. Rękopisy przechowywane są w Archiwum Archidiecezji Gnieźnieńskiej.
Od roku 1949, z trzyletnią przerwą w okresie uwięzienia, aż do marca 1981 r., a więc niemal do śmierci.
Oczywiście. Bierze się pod uwagę osobowość, temperament, charakter i wiarę. Jako pracownik sekretariatu Prymasa Polski w ostatnich trzech latach życia kard. Wyszyńskiego mogę powiedzieć, że był to prawdziwy humanista, bardzo bliski drugiemu człowiekowi, niezależnie od tego, czy było to dziecko, czy człowiek starszy. Nie zdarzyło się na przykład, by przeszedł przez nasze biuro i nie zatrzymał się. Zawsze się przywitał, zauważył człowieka.
Przypomina mi się Wielka Sobota 1981 r., a więc jego ostatnie dni. Na piętrze, przed kaplicą w imieniu pracowników sekretariatu życzenia świąteczne składał bp Modzelewski. Ksiądz Prymas był bardzo chory. „Wybaczcie, że się oprę, bo trudno mi stać”, poprosił wtedy. Mówił dłuższy czas, ale głosem już bardzo słabym. Następnie udzielił błogosławieństwa i patrząc na nas, powoli wycofał się do kaplicy, pozostawiając nam piękno swojej twarzy – cierpiącej, ale uśmiechniętej.
Tak, później już tylko leżał. Nie chciałem się wpraszać, przeszkadzać.
Wiedzieliśmy tylko, że rozmawiali, ale wątpię, by ktokolwiek znał treść. To była poufna rozmowa.
To trudne pytanie, ale widzę to trochę inaczej. On był znany ze swoich wystąpień, głównie z kazań, kiedy to podczas liturgii występował jako orator czy swego rodzaju prorok. Z tego powodu cieszył się szczególnym szacunkiem. Po śmierci również cieszy się szacunkiem i kultem. Przede wszystkim grób w archikatedrze jest licznie odwiedzany. Ciągle znajdujemy tam setki próśb i podziękowań za otrzymane łaski. Ostatnio ukazała się na ten temat publikacja.
Każdego 28. dnia miesiąca odprawiana jest Msza św. o beatyfikację. Prymas cieszy się znacznym kultem w miejscach uwięzienia: w Rywałdzie, Stoczku Warmińskim, Prudniku, Komańczy.
Uważam, że gdyby żył, umiałby się odnaleźć w nowej rzeczywistości, w wolnej Polsce i byłby prorokiem. Dlaczego? Ponieważ był człowiekiem obdarzonym wielką wiedzą i intuicją, potrafił wyciągać poprawne wnioski, aktualizować je i dostosowywać do bieżącej rzeczywistości.
Przede wszystkim był wierzącym chrześcijaninem. Umiał rozpoznawać znaki czasu, a ta umiejętność jest ważna w każdych czasach, nie tylko w tych szczególnych, w których jemu dane było żyć. Doskonale czuł polskie społeczeństwo, kochał historię swojego narodu. Wciąż odwoływał się do historii i opinii wierzących. Znamy to słynne pismo „Non possumus”. Najbardziej rozsierdziło władze to, że w późniejszym kazaniu odwołał się do opinii publicznej.
Jestem przekonany, że w publikacjach i kazaniach można znaleźć bardzo trafne odpowiedzi na dzisiejsze polskie bolączki. Jego osoba i przesłanie, jakie nam pozostawił, jest i będzie trwałe. „Czas go nie oddali”, jak ktoś trafnie powiedział.
Te cnoty heroiczne, poświadczone zeznaniami świadków oraz świadectwa o otrzymanych łaskach kwalifikują go do uznania za błogosławionego. Tego dotyczyć będzie kolejne opracowanie, tzw. „Disquisitio de virtutibus” (Dochodzenie o cnotach). Odpowiednie fragmenty zeznań naocznych świadków zestawimy z cnotami, które Prymas w stopniu heroicznym praktykował. Myślę, że takie studium liczyć będzie co najmniej 150 stron. I przypomnę, że bierzemy tu pod uwagę cnoty teologalne: wiarę, nadzieję i miłość; kardynalne – roztropność, sprawiedliwość, męstwo, umiarkowanie; moralne – czystość, ubóstwo, posłuszeństwo i pokorę. Opierając się na mojej wiedzy i doświadczeniu, uważam, że Prymas Wyszyński to człowiek święty.
Być może jego wielkość i dokonania w jakiś sposób przysłoniły osobistą świętość i cnoty, którym był wierny. Rzeczywiście, dostrzegam potrzebę ukazywania go od strony osobowości i świętości. Bardzo często pisze się o nim w aspekcie socjologii, historii, działalności publicznej, ale – nie negując tych perspektyw – to wszystko wynikało z ducha, z jego świętości. On nie może być przez Polaków zapomniany. Gdyby tak się stało - okazalibyśmy ogromną niewdzięczność.
Ufam, że tak! Pan Bóg dla każdego świętego ma swój czas. Prowadziłem proces beatyfikacyjny o. Honorata Koźmińskiego, napotykałem wiele trudności na różnych odcinkach. Sądziłem, że jeżeli dojdzie kiedyś do beatyfikacji, to w trzecim tysiącleciu. Jednak sprawy tak się potoczyły, że o. Honorat został beatyfikowany w 159. rocznicę urodzin przez Jana Pawła II. Pan Bóg ma swój czas... A więc pracujmy i ufajmy.
Skomentuj artykuł