"Jezu, Ty się tym zajmij" to nie "katolicka magia". Nie może być wymówką, by nic nie robić
"Antoni Wielki, najważniejszy z Ojców Pustyni żyjący na przełomie III i IV wieku, pisał tak: 'Kto kuje żelazo, zastanawia się najpierw, co chce z niego zrobić: czy sierp, czy miecz, czy siekierę'. Powinniśmy się więc zastanowić, jaką cnotę chcemy wypracować, żeby nie trudzić się na próżno" - pisze ks. Jacek Bernacik w książce "Zgranie. Konferencje dla zakochanych, narzeczonych i małżeństw", której fragment publikujemy.
Myślę, że każdy z nas ma doświadczenie próżnego trudu, gdy robi rachunek sumienia i znów wychodzi to samo, co na ostatniej spowiedzi. I na przedostatniej. I przedprzedostatniej. Wciąż to samo. Według Antoniego Wielkiego kluczem nie jest podjęcie nowego postanowienia, wzbudzenie nowego wysiłku woli, że po tej spowiedzi będzie już inaczej. Kluczem jest refleksja nad tym, co ty w ogóle chcesz wypracować: miecz, sierp czy siekierę? Jaki masz pomysł na siebie? Jaki plan? Jaką cnotę chcesz wydobyć?
Praca nad sobą to jedyna praca, z której na pewno cię nie wyrzucą
Właśnie to – mniej więcej – nazywamy w chrześcijaństwie pracą nad charakterem. Mówi się, że praca nad sobą to jest jedyna praca, z której na pewno cię nie wyrzucą i której nigdy nie zabraknie. Nigdy nie będzie na tym polu bezrobocia, aż do śmierci, a nawet jeszcze dłużej! Dzisiaj w refleksji teologicznej raczej zgadzamy się ze zdaniem, że w Niebie czeka nas praca. Pamiętam historię opowiedzianą przez pewne małżeństwo: ich kilkuletnia córeczka oznajmiła im, że nie chce iść do Nieba. „Dlaczego?” – zapytała mama. „Bo tam się nic nie robi”. Dziewczynce Niebo kojarzyło się z wieczną nudą, ale w Niebie się pracuje.
Okładka książki "Zgranie. Konferencje dla zakochanych, narzeczonych i małżeństw" (Wydawnictwo WAM)
Oczywiście, ta praca będzie wolna od wszelkiego rodzaju ziemskiego obciążenia, bo ono jest skutkiem grzechu pierworodnego, ale w pracy są potencjał, rozwój i piękno, więc nie ma podstaw, by to, co w pracy dobre, nie towarzyszyło nam również w Niebie. Nie warto uciekać od pracy nad sobą, choćby dlatego, że nie da się uciec od samego siebie. Może z tego powodu warto byłoby się sobą zająć?
W jaki sposób najczęściej uciekamy od pracy nad sobą?
Chciałbym opowiedzieć o jednej z rzeczywistości w Kościele powszechnym, którą nazwałbym biernością własną w pracy nad sobą. W ostatnim czasie dużą popularność zyskała modlitwa zawierzenia o. Dolindo, która wyraża się w słowach „Jezu, Ty się tym zajmij”. To kwintesencja Ewangelii, bardzo głęboka, mądra modlitwa, bo nie da się ostatecznie budować życia duchowego bez oparcia się na Panu Bogu. Ojciec Dolindo wyprowadza tę modlitwę zawierzenia z „Ojcze nasz” i chce, abyśmy się nie karmili lękiem. Wydaje mi się, że jest jednak cała masa ludzi, która opacznie rozumie to wezwanie – na dwa różne sposoby, oba błędne: albo jako katolicką magię, albo jako spychologię. Katolicka magia to „Jezu, Ty się tym zajmij” jako zaklęcie; gdy się je wypowie, Jezus natychmiast bierze sprawy w swoje ręce i rozwiązuje problem.
Taką katolicką magią może być też nowenna pompejańska, dziewięć pierwszych piątków, post Daniela etc. Koleżanka odprawiła i znalazła chłopaka, to i ja spróbuję, żeby znaleźć. Nie ma katolickiej magii, nie można modlitwy traktować jak byle hokus-pokus. Spychologia jest jeszcze gorsza, bardziej niebezpieczna. Mówię „Jezu, Ty się tym zajmij” i czekam.
Pan Jezus zawsze chce z człowiekiem współdziałać
A Pan Jezus zawsze chce z człowiekiem współdziałać, nawet w takich momentach, jak potrzeba nakarmienia pięciu tysięcy ludzi. „Miejsce to jest puste i pora już spóźniona. Każ więc rozejść się tłumom: niech idą do wsi i zakupią sobie żywności. Lecz Jezus im odpowiedział: «Nie potrzebują odchodzić; wy dajcie im jeść»” (Mt 14,15–16). Jak niby mieli ich nakarmić bez jedzenia? Jezus nawet wtedy zaprosił ich do współdziałania. On zawsze zaprasza, nie pasuje mu wizja człowieka, który mówi „Jezu, Ty się tym zajmij i cześć”.
Ks. Mirek „Malina” Maliński, duszpasterz akademicki z Wrocławia, dzielił się kiedyś swoim wspomnieniem z młodości. Opowiadał, że gdy jego niepraktykujący tata usłyszał, że syn wybiera się do spowiedzi, zapytał: „A przeprosiłeś mnie za to, co zrobiłeś? Przeprosiłeś mamę, babcię, siostrę? Kto weźmie odpowiedzialność za twoje zachowanie? Najpierw przeproś”. W moim rodzinnym domu to było swego czasu obowiązkowe. Trzeba było przed pójściem do spowiedzi przeprosić rodziców i rodzeństwo. Z jednej strony było to dla mnie bardzo trudne, z drugiej bardzo budujące, gdy widziałem, że tata przeprasza mamę i idzie do spowiedzi. Nauczyło mnie to też, że każda zmiana dokonuje się również przez współpracę z łaską, a nie działa na zasadzie „Jezu, Ty się tym zajmij” i tyle.
Żeby coś zbudować, trzeba budować
Praca jest konieczna. Siostra Małgorzata Chmielewska często powtarzała takie zdanie: „Żeby coś zbudować, trzeba budować”. Proste i logiczne, ale i bardzo mądre. Jesteśmy skazani na budowanie. Norwid pisał bardziej poetycko: „Bo nie jest światło po to, by pod korcem stało, ani sól świata do przypraw kuchennych, piękno jest po to, żeby zachwycało, a praca zaś po to, by się zmartwychwstało”. Można sobie wybrać poezję albo prostotę Chmielewskiej, byle tylko zapamiętać, że praca nad sobą jest czymś koniecznym, by doświadczyć nowości życia.
Fragment pochodzi z książki "Zgranie. Konferencje dla zakochanych, narzeczonych i małżeństw" (Wyd. WAM)
Skomentuj artykuł