Jezus pozwala nam dotknąć swoich ran

fot. depositphotos.com

Im więcej myślę o Bożym Miłosierdziu, czym ono w rzeczywistości jest, to odnoszę wrażenie, że ostatecznie jednak łatwiej mi opisać, czym nie jest. Bo to, czym jeast, przerasta nasze wyobrażenie i oczekiwanie – niczego takiego nie doświadczymy w żadnej innej relacji z drugą osobą. Trudno więc znaleźć właściwy język dla wyrażenia ogromu miłości, jaką Bóg obdarza człowieka.

Wydaje się, że w dzisiejszej liturgii słowa najbardziej wprost o Bożym Miłosierdziu mówi do nas fragment, który wskazuje się jako słowa ustanowienia sakramentu pokuty i pojednania: „Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20,22-23). Ale zanim o przebaczeniu, którym Bóg obdarza grzesznego człowieka, warto pomyśleć o naszym przebaczaniu. Częstokroć z naszej strony przebaczenie komuś łączy się z pewnego rodzaju uwiązaniem. Darowaliśmy winy i – zazwyczaj nieświadomie, ale jednak – oczekujemy jakiejś wdzięczności za tę „łaskę”. Czasami problem rozwija się w stronę pokazywania swojej wyższości: „Przebaczyłem ci, więc zobacz, jaki jestem wspaniały – lepszy od ciebie”.

Trochę w odpowiedzi na to toksyczne i wypaczone rozumienie przebaczenia w Dziejach Apostolskich czytamy o wspólnocie pierwszych chrześcijan, podziwiając brak zależności i układów pomiędzy nimi: „Jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich, którzy uwierzyli. Żaden nie nazywał swoim tego, co posiadał, ale wszystko mieli wspólne” (Dz 4,32). Nasze doświadczenie pokazuje, że opisywany stan relacji między wyznawcami Chrystusa jest nie lada osiągnięciem, ponieważ wielokrotnie grzechy sprawiają, że ludzie tworzą różnego rodzaju układy, bo jeden na drugiego ma „haka”.

DEON.PL POLECA

A jakie jest przebaczenie, którym Bóg obdarza człowieka? Przede wszystkim jest bezinteresowne. Może czasami nazwalibyśmy je nawet naiwnym. Widzimy w nim jednak zniżenie się Boga ku człowiekowi, choć akurat On miałby wszelkie powody, żeby pokazywać na każdym kroku swoją wyższość. My w tym Jego uniżeniu mamy dostrzec wielkość Boga, do której jesteśmy zaproszeni – i tym właśnie jest zbawienie. Konsekwencją Bożego przebaczenia jest wolność od grzechu. Z tym wiąże się także przypomnienie o wolności w relacji ze Stwórcą – do końca życia będziemy mogli i musieli wybierać lub odrzucać Boga.

Kolejnym fałszem, jaki wkrada się w rozumienie Bożego przebaczenia, jest patrzenie na nie jako na wyzerowanie konta z grzechami, a także jako na zrezygnowanie z wymierzenia kar należnych za wykroczenia przeciwko przykazaniom i za niesprostanie wymaganiom. W Miłosierdziu Boga widzimy wówczas coś w rodzaju litościwego przymknięcia oka. Tymczasem On, przebaczając nam grzechy, próbuje nam pokazać, że jesteśmy powołani do życia bez grzechu, do czego uzdolnić może nas łaska Boża. Tak więc Bóg, zamiast „zwolnić” człowieka za brak kompetencji, postanawia zatrzymać go przy sobie i nauczyć nowych umiejętności, ukazując talenty, które można rozwinąć.

Nieraz w Bożym Miłosierdziu widzimy też zyskanie kolejnej szansy – możemy spróbować jeszcze raz tego, co wcześniej nam nie wyszło. Wróćmy jednak do ustanowienia sakramentu pokuty i pojednania – działo się to w dniu zmartwychwstania. Pełny sens pozostałych sakramentów można również zrozumieć jedynie w powstaniu Chrystusa z martwych. Sakramenty są znakami nowego życia. Miłosierdzie Boże i związane z nim przebaczenie to darowanie nowego życia – a to już dużo szersza perspektywa niż „kolejna szansa”.

Będziemy źle rozumieć Boże Miłosierdzie także wtedy, gdy niewłaściwe będzie nasze spojrzenie na obecność Boga w historii świata i w historii naszego życia. Bóg nie pojawia się od święta, przy wielkich wydarzeniach. Za Nim nie trzeba gonić, nie trzeba stawać na palcach, żeby Go dosięgnąć, nie trzeba zasłużyć na Jego uwagę, by na nas „miłosiernie” spojrzał i poświęcił nam chwilę ze swojego cennego czasu. Oczekujemy niekiedy od Niego cudownych interwencji, które przyniosą rozwiązanie problemów. „Spójrz na nas, Panie!” – to wołanie tych, którzy nie widzą Boga obok siebie. Powodów jest oczywiście tyle, ile ludzkich historii.

Miłosierdzie Boże mówi nam jednak o obecności, która jest nieustanna, ale przez nas czasami niezauważana, która jest wsparciem, a nie wyręczaniem: „Abym upadł, uderzono mnie i pchnięto, lecz Pan mnie podtrzymał” (Ps 118,13). Dlatego warto modlić się nie tyle o obecność Boga, ile o to, by zauważać Tego, który już jest obok. Miłosierdziem Bożym jest to, że Bóg goni za człowiekiem w te miejsca, w które ten przed Nim ucieka. Dostosowuje się do jego tempa, do jego potrzeb. Tomasz swoje oczekiwania wyraził dość dosadnie: „Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i ręki mojej nie włożę w bok Jego, nie uwierzę” (J 20,25). Cenną myśl, a propos tego fragmentu Janowej Ewangelii, „sprzedał” ostatnio bp Piotr Przyborek w jednej ze swoich katechez głoszonych w oktawie Wielkiej Nocy: „Jeśli potrzebujesz, Tomaszu, dotknąć moich ran, to dotykaj”. Jezus mówi do niego: „Podnieś rękę i włóż w mój bok, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym” (J 20,27). Niech już odtąd twoja wiara się nie chwieje, niech ci to da umocnienie, niech będzie dla ciebie potwierdzeniem tego, że Ja żyję.

Miłosierdziem ze strony Boga jest też to, że próbuje On przyciągnąć do siebie serce człowieka – tyle pozostawił nam „przypominajek” o swojej miłości, że głowa mała! A kiedy człowiek „łaskawie” zwróci na Niego uwagę, to ten stara się go przekonać, by porzucił czas i zechciał żyć w wieczności: „Wszystko bowiem, co z Boga zrodzone, zwycięża świat; tym właśnie zwycięstwem, które zwyciężyło świat, jest nasza wiara. A któż zwycięża świat, jeśli nie ten, kto wierzy, że Jezus jest Synem Bożym?” (1 J 5,4-5). I okazuje się, że dla Boga nie jest to wcale takie proste zadanie. Dlatego też ustanowił sakramenty będące dotknięciem ran Chrystusa, przez które przecież wchodzi się do Królestwa Niebieskiego. Tam, gdzie „śmierć zwarła się z życiem”, czego „pamiątką” są właśnie rany na ciele Jezusa, tam też otwiera się Niebo.

Miłosierdzie Boże wyraża się w tym, że mogę wierzyć i w wierze spotkać się z Jezusem, że mogę modlić się i przez modlitwę uczyć się od Niego miłości, że mogę poznawać Go i przez to wiedzieć więcej, kim jestem i do jak wielkich, wspaniałych, dobrych i pięknych rzeczy jestem stworzony. W głębi serca chyba mało kto z nas dziwi się Tomaszowi, że chciał doświadczyć tego samego, co inni – że chciał zobaczyć i dotknąć Zmartwychwstałego, że chciał mieć „swoje” spotkanie z Nim. Jezus spotkał się z Tomaszem – dla niego i dla nas, którzy dzięki słowom Ewangelii stajemy się uczestnikami tego spotkania. „I wiele innych znaków, których nie zapisano w tej księdze, uczynił Jezus wobec uczniów. Te zaś zapisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc, mieli życie w imię Jego” (J 20,30-31). A ile znaków i wydarzeń, w których spotkałeś Zmartwychwstałego, zapisano w księdze twego życia, by stały się świadectwem dla innych?

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jezus pozwala nam dotknąć swoich ran
Komentarze (1)
MJ
~Maciej Jaworski
7 kwietnia 2024, 11:56
... o tak ... Jezus nie tylko pozwala nam dotkną Swych ran, ale pragnie nas ,,ukryć w Swych Ranach,, ...