Joanna d'Arc - święta wojowniczka
Nigdy nie dowiemy się, co działo się w więzieniu i w duszy Joanny w czasie tych kilkudziesięciu ostatnich godzin maja. Przypuszczalnie wtedy dorosła do najtrudniejszego heroizmu, już nie wojskowego, a duchowego. Była teraz gotowa oddać życie za prawdę.
Oświadczyła, iż za sprawą głosów świętych męczenniczek pojęła, że Bogu, który zlecił jej misję, nie podoba się, iż dla ratowania życia zgodziła się podpisać nieprawdziwe przyznanie. (Na marginesie protokołu skryba dodał Responsio mortifera, co oznaczało wypowiedź zasługującą na karę śmierci.) Zapytana, dlaczego założyła męskie ubranie, Joanna odrzekła, że zrobiła to, bowiem skoro więziona jest przez mężczyzn, jest to bardziej stosowne. (Już wcześniej broniła swojego męskiego ubrania, mówiąc, że ten przyodziewek "nie obciąża jej duszy i noszenie go nie sprzeciwia się Kościołowi".) Dodała też, że to jej sędziowie nie dotrzymali danego słowa - nie zdjęto jej kajdan, nie pozwolono uczestniczyć we mszy i przyjąć Ciała Pańskiego.
Cauchon nie tracił już czasu. Natychmiast rozpoczął trzeci etap - proces o niepoprawność, recydywę. 28 maja zwołał trybunał na dzień następny. Powiadomił zgromadzenie o zajściach ostatnich dni, o złamaniu przez Joannę obietnicy poprawy. Zapytał zebranych o zdanie. Z czterdziestu asesorów absolutna większość, przychylając się wprawdzie do opinii, że chodzi o heretyczkę, uważała jednak, iż należałoby jeszcze raz poinformować Joannę o tym, że grozi jej kara śmierci, i wyjaśnić jej sprawę dokumentu będącego aktem skruchy. Dla Cauchona była to jednak zbędna formalność, asesorzy mieli tylko głos doradczy. Nie wchodziło w grę wracanie do mętnej sprawy dokumentu podpisanego przez oskarżoną. Jeszcze tego samego dnia powiadomiono wszystkich, że recydywistka (relapsa) zostaje oddana w ręce władzy świeckiej, by wykonano stosowny wyrok. Inkwizycja używała zwyczajowej formuły, że rekomenduje, aby z winnym "postąpiono łagodnie".
Dodajmy fakt znamienny - widoczna pobożność Joanny nie robiła na sędziach wrażenia, Joanna zresztą nigdy w swojej obronie się na nią nie powoływała. Prosiła usilnie o umożliwienie uczestnictwa we mszy i przyjęcie Komunii św. z okazji Wielkanocy. Ku wielkiemu zmartwieniu spotkała się z odmową. Sędziów niepokoiło raczej, że na wolności częściej niż było to w zwyczaju (a zwyczaj pozwalał na to tylko zaledwie kilka razy w roku) przyjmowała Komunię św. Kiedy Cauchon kazał jej publicznie zmówić Pater noster, odpowiedziała, że zrobi to, kiedy ją wyspowiada. Rozumiejąc trudność, jaka w związku z tym powstawała, puścił tę odpowiedź mimo uszu.
Dopiero w dniu egzekucji wydano zezwolenie. Badacze zwracają uwagę na tę wewnętrzną sprzeczność. Czy aby Cauchon, pozwalając heretyczce na przyjęcie Komunii św., nie popełniał świętokradztwa? A może miał raczej przekonanie o jej niewinności? Na zakłamany klimat procesu rzuca też światło szczegół z zeznań procesu rehabilitacyjnego złożonych przez dominikanów udzielających jej ostatniej kapłańskiej posługi. Zwrócili oni uwagę na nieposzanowanie zasad obrzędowych i brak rewerencji przy okazji przyniesienia Eucharystii dla skazanej tuż przed jej spaleniem na stosie.
30 maja 1431 r. na rynku w Rouen przy słupie, na którym wypisano wszystkie jej winy: "heretyczka, apostatka, recydywistka, bałwochwalczyni", Joanna, ciągle wierna swoim głosom i utrzymująca prawdziwość zleconej przez Niebo misji, z płaczem zwróciła się do wszystkich o przebaczenie, jeśli komukolwiek wyrządziła krzywdę. Wezwała obecnych księży, aby modlili się za jej duszę. W odpowiedzi na prośbę, żeby podano jej krzyż, jeden z żołnierzy szybko sklecił go z dwóch patyków wziętych ze stosu. Ucałowawszy krzyż, ukryła go na piersi pod suknią. Prosiła, by przyniesiono krucyfiks, na który mogłaby patrzeć w chwili śmierci. Podłożono ogień. Z rozdzierającym okrzykiem "Jezu" na ustach zginęła spalona żywcem. Według spisanego świadectwa uczestników tego okrutnego wydarzenia, stos ułożono tak, aby dym jej za wcześnie nie udusił. W którymś momencie niedopalone nagie ciało heretyczki pokazano tłumowi, "aby wszyscy mogli się o jej kobiecości przekonać". Inni poświadczyli, że kiedy wydobyto z popiołów zwęglone szczątki ofiary i próbowano spalić jej nietknięte serce, ogień się go nie imał. Prochy usunięto. Nie chciano, aby po Joannie został najmniejszy ślad.
Joanna stała się ofiarą nie tylko biskupa Cauchona i stosu w Rouen. Za życia wielokrotnie ją obrażano; wiadomo od świadków, jak bolało ją to, że Anglicy znieważali ją, nazywając ladacznicą, wszetecznicą Armaniaków. Marina Warner stwierdza, że ludzie składający zeznania na temat procesu w Rouen dają świadectwo, iż w okresie, kiedy Joanna przyznała się do winy, a jeszcze owego przyznania nie cofnęła, była więc w najgorszym stanie ducha, obchodzono się z nią szczególnie brutalnie, próbowano zgwałcić. Zweryfikowanie tych zeznań nie jest możliwe, wydaje się jednak prawdopodobne, że na wszelkie sposoby starano się zniszczyć jej moralny autorytet. W środowisku angielskim sfabrykowano też pogłoskę, że sama Joanna przyznała się do utraty dziewictwa, a nawet do brzemienności. Motyw ten przewija się w I części dramatu Henryk VI, przypisywanego Szekspirowi. Bywali też Francuzi, którzy wymyślali jej kochanków, co przeciwnicy tych teorii kwitowali ze wzgardą jako niegodny wpływ zamorskich wrogów. Krążyły pogłoski, że Joanna nie zginęła na stosie, lecz uciekła czy została ocalona. Claude des Armoises między 1436 a 1440 r. podawała się za Joannę i - zwłaszcza w Orleanie - odbierała hołdy na poczet dawnej chwały bohaterki. Podobne wypadki tożsamości skradzionych przez przedsiębiorczych oszustów niepozbawionych znajomości psychologii i aktorstwa nie należały w historii do rzadkości.
Wymysły snute na jej temat nigdy nie ustały. Aurę cudowności wykorzystywała najpierw ludowa legenda, potem pseudonaukowe spekulacje. Na początku XIX w. powstała teoria autorstwa Pierre'a Caze, że Joanna była nieprawym dzieckiem Izabeli Bawarskiej i brata królewskiego Ludwika Orleańskiego, oddanym w niemowlęctwie wieśniakom z Domremy. Czyniłoby to z niej przyrodnią siostrę Karola VII. Tylko w tym przypadku wszystkie złożone przez nią zeznania byłyby kłamstwem.
[...]
Przez wiele stuleci Dziewica Orleańska żyła w świadomości Francuzów jako bohaterka narodowa. Szczególnie bliska stała się przedstawicielom romantyzmu.
Możliwość kanonizacji Joanny zaczęto rozważać jeszcze w roku 1869, kiedy to biskup Orleanu wystosował petycję do Rzymu. Wojna francusko-pruska stanęła jednak na przeszkodzie i formalny proces informacyjny rozpoczął się w Orleanie w 1874 r. Kilkadziesiąt sesji w trzech etapach trwało do roku 1888. Dopiero potem sprawę przekazano do Watykanu.
W 1892 r. rozpoczął się kolejny etap procesu. (Tytuł "czcigodnej" papież Leon XIII przyznał Joannie w 1894 r.) Otwierając ten etap, pominięto milczeniem udział Kościoła w skazaniu Joanny na śmierć, podkreślono natomiast zasługę w jej rehabilitacji. Wielokrotnie powtórzono, że Joanna cieszy się nadal wielką i powszechną czcią ludu francuskiego. Zadaniem tej fazy było ustalenie heroiczności cnót. Promotor, inaczej zwany adwokatem diabła, zgodnie ze swoją funkcją skoncentrował się na słabościach Joanny, które upatrywał niemal wyłącznie w okresie jej niewoli. Zarzuty zbijał obrońca. Adwokat diabła zwracał uwagę na jej wahania, rozważał zachowanie, odbiegające od absolutystycznie pojmowanej doskonałości. Uznawał jej wyjątkowość i prawość, ale nie widział heroiczności cnót Joanny. Stosunkowo łatwo przyszło oddalić zarzut o nieposłuszeństwo wobec rodziców, szczycenie się dziewictwem, nieodpowiadanie na pytania oskarżycieli, do czego, nawiasem mówiąc, podsądna miała prawo. Większe wątpliwości wiązały się ze skokiem z wieży podczas niewoli. Byłby to albo akt samobójczy, albo zadufanie i niepodporządkowanie się ludziom, w których władzy się znalazła. (Okazuje się, że nie skoczyła, a starała się uciec, używając liny, która nie wytrzymała obciążenia.)
Krytykowano fakt, że Joanna nie była uległa, co więcej, często demonstrowała hardość wobec swoich oskarżycieli. Jak pisze Henry Ansgar Kelly, zwrócenie uwagi na to, że jako podsądna miała prawo nie odpowiadać na pytania, okazałoby się niezbyt pomocne, ponieważ adwokat diabła pewnie odpowiedziałby, iż święci o swoje prawa się nie upominają. Według niej samej niezbyt prawdziwie wyjaśniała kwestię znaku z Chinon w postaci anioła przynoszącego delfinowi koronę. Kwestionowano jej męczeństwo, powołując się na fakt, że nie chciała umrzeć, starała się od śmierci wybronić i to poprzez odwołanie zeznań i akt skruchy. Nie naśladowała w tym Jezusa. (Ostatecznie Joanna jest czczona jako dziewica, nie jako męczennica.) Najpoważniejszy jest zarzut, że nie szukając autorytetu Kościoła w kwestii słyszanych "głosów", Joanna nie może być przykładem do naśladowania. Teologowie powoływali się tu na przypadek św. Teresy z Avili, która swoje przeżycia mistyczne omawiała z uczonymi duchownymi. Padło też nawet pytanie, czy sprawa wyzwolenia Francji była warta zachodu, z perspektywy późniejszego politycznego i ideologicznego obrotu francuskiej historii, i często niedobrego wpływu Francji na politykę i kulturę Europy.
Prawdą jest, że Joanna, cechująca się ogromną wiarą, nie szukała oparcia w strukturze Kościoła. Działała poza nią, choć równocześnie - nigdy nie występowała z żadną krytyką Kościoła, nie wchodziła w żadne dysputy, nie przeciwstawiała się żadnej prawdzie Magisterium. Była osobą świecką i to - dotycząc osoby par excellence "politycznej" - było w czasach średniowiecza absolutnie wyjątkowe. Nie była zakonnicą, tercjarką, nie odwoływała się do władz kościelnych. Nie powiedziała księdzu o swojej misji. Chociaż okazywała głębokie przywiązanie do modlitwy i sakramentów, nie miała koło siebie kapłanów, którzy by nią kierowali! Nawet o ślubie dziewictwa, który podjęła pod wpływem "głosów", nie powiedziała duchownym i tym samym go nie usankcjonowała.
Joanna Petry Mroczkowska - doktor filologii romańskiej, eseistka, łumaczka, krytyk literacki. Autorka książek. W Wydawnictwie WAM ukazały się m. in. "Niepokorne święte" (WAM, 2011), "Teresa z Lisieux (WAM, 2012).
Fragment książki "Niepokorne święte"
"Każdą z bohaterek tej książki chciałbym spotkać. Od Brygidy Szwedzkiej uczyć się mistycyzmu praktycznego, który nawet w czasie objawień przypominał jej o tym, by zamiast biegać po kolejnych sanktuariach wyuczyła się wreszcie porządnie łacińskiej gramatyki " Szymon Hołownia.
Skomentuj artykuł