Kard. Grzegorz Ryś o świętym Wojciechu, któremu nic się w życiu nie udało
Bóg dokonuje w naszym życiu kompletnego odwrócenia porządku. Wojciech jest fascynujący, bo w jego życiu stało się to nie raz, lecz dziesiątki razy. Ciągle i ciągle Bóg odwracał mu porządek. Publikujemy fragment książki kard. Grzegorza Rysia "Błogosławieni, święci, szczęśliwi".
Dawno mi się nie zdarzyło, muszę to powiedzieć, żebym wyszedł do przepowiadania słowa bez Biblii w ręce, za to z Pomnikami dziejowymi Polski. A to dlatego, że zawarty w nich jest najstarszy żywot świętego Wojciecha.
Dla Anglików nie jest to Wojciech, tylko Adalbert. W ogóle dla całego świata to jest Adalbert, ponieważ tak dostał na imię od arcybiskupa Magdeburga, który go przygotował do bierzmowania, był jego autorytetem i nauczycielem w wierze. Wojciech ewidentnie był pod jego wielkim wrażeniem i na bierzmowanie wziął sobie jego imię. Dlatego w świecie jest znany pod imieniem Adalberta, ale my go nazywamy Wojciechem.
Wojciech jest głównym patronem Polski. Dlaczego mamy mówić o Wojciechu, a nie o Panu Jezusie? Bo jak się mówi o Wojciechu, to się mówi też o Panu Jezusie. Wojciech jest kimś, kto był przy początku chrześcijaństwa w Polsce.
Średniowieczny święty, to co można o nim powiedzieć konkretnego? Wiemy, jak wyglądają w większości żywoty świętych średniowiecznych… Wojciech miał jednak duże szczęście pod tym względem; myślę, że szczęście to brało się z tego, jakie wrażenie robił na ludziach, którzy go znali. Pierwszy żywot Wojciecha powstał niecałe dwa lata po jego śmierci. Napisał go człowiek, który go znał – Jan Kanapariusz, mnich z klasztoru benedyktyńskiego na rzymskim Awentynie. Nie tylko sam znał dobrze Wojciecha, ale też rozmawiał z ludźmi, którzy go znali, na przykład z człowiekiem zupełnie niebywałym, jakim był święty Nil. Ten wschodni mnich żyjący w Italii w dziesiątym wieku wielokrotnie rozmawiał z Wojciechem, a Jan, pisząc ów żywot, pojechał specjalnie do niego. Teksty o Wojciechu są napisane z najbliższej perspektywy czasowej – musiał bardzo fascynować współczesnych!
Wojciech – przypomnijmy – zginął męczeńską śmiercią w roku 997, a w 999 już był ogłoszony świętym. Niektórzy mówią, że kanonizacja Jana Pawła była ekspresowa; nic takiego, Wojciech to dopiero miał ekspres! Zanim w Rzymie odbyła się jego kanonizacja, Jan Kanapariusz zdążył już napisać wspomniany żywot. Potem powstały jeszcze następne, ale nie chciałbym tu robić wykładu z historii (choć dobrze jest czasem robić to, co człowiek lubi!).
Okładka książki kard. Grzegorza Rysia "Błogosławieni, święci, szczęśliwi" (Wyd. Znak)
Wojciech przeżył czterdzieści jeden lat, więc ja w porównaniu z nim żyję już jedenaście lat za długo; oddał życie za Chrystusa, mając czterdzieści jeden lat. To było bardzo dziwne życie. W kategoriach ludzkich Wojciech może być opisany tylko jako człowiek, któremu w życiu się nic nie udało. Żaden z jego planów w życiu się nie wypełnił, a nawet nie wypełnił się żaden plan, jaki ludzie mieli w stosunku do niego.
Nie był pierwszym dzieckiem w rodzinie, więc rodzice przeznaczyli dla niego karierę świecką. Ładny był, fajne niemowlę, zapowiadał się dobrze, może będzie księciem, rycerzykiem? Taki był pomysł. Ledwie rodzice pomyśleli, że tak będzie, chłopak się rozchorował. Musieli go zanieść do kościoła i wykonać z nim to, co Maryja i Józef wykonali z Jezusem: ofiarować go w świątyni. I wyzdrowiał. Ale nawet ten plan rodziców względem niego się nie wypełnił. Nigdy nic się mu nie udało, nigdy. Został biskupem – trzy razy go wyrzucono z biskupstwa, trzy razy musiał odejść z Pragi. Cierpiał strasznie z tego powodu.
My już dzisiaj tego nie rozumiemy, ale ile razy Wojciecha wyrzucano z jego biskupstwa, tyle razy on przeżywał to tak, jak się przeżywa separację w małżeństwie. Dziś w pierścieniu biskupim wszyscy szukają relikwii, tam jednak nie ma żadnych relikwii, pierścień na palcu biskupa jest znakiem zaślubin z Kościołem. Funkcją biskupa jest być dla Kościoła oblubieńcem, czynić w nim obecnym Chrystusa Oblubieńca; relacja biskup – Kościół to jest relacja Chrystus – Kościół. Wtedy bardzo mocno się tego trzymano. Nie było możliwe na przykład, żeby biskup sobie zmienił diecezję; małżeństwo jest nierozerwalne, żony się nie zmienia, masz tę i basta, koniec! Dlatego też biskup musiał być wybrany przez ludzi, bo nie można nikogo do małżeństwa zmusić. Ta duchowość małżeństwa w urzędzie biskupim była mocno przeżywana. Wojciech miał więc poczucie, jakby go żona z domu wyrzuciła. Znajdywał potem miejsca, gdzie mu było dobrze, ale ciągle nosił w sobie ten wyrzut, że tam gdzieś jest żona, jest Kościół, który się czuje jak wdowa, bo mąż tego Kościoła sobie hula po świecie. Najchętniej chodził do Rzymu; Rzym jest uroczy, w Rzymie człowiek się może dobrze poczuć, również przed Bogiem. Wojciech chciał być mnichem, ale miał ciągle wyrzut sumienia, że jest biskupem Kościoła, który zostawił – więc mnichem też nie mógł być. Podziękowano mu w końcu: wracaj do Pragi.
Kiedy wracał po raz trzeci do Pragi, ludzie, którzy go nie znosili, wymordowali prawie całą jego rodzinę, czterech jego braci. Mimo to chciał wrócić do tego Kościoła. Ten Kościół go jednak nie przyjął, bo się bał zemsty; ludzie się spodziewali, że Wojciech przyjdzie i nie wiadomo co im zrobi, dlatego go nie wpuszczono. Pomyślcie: wracał z przebaczeniem w sercu, a został wyrzucony za drzwi, bo ludzie się bali, że on im nie wybaczy, tylko tak naprawdę przychodzi się mścić. Poszedł na misje; zanim się odezwał, to go zabili, taki był z niego misjonarz. Do czego w życiu Wojciech przyłożył rękę, nic mu nie wychodziło. Nawet kiedy chciał być męczennikiem, to też się mu nie udało. Męczeństwo przyszło nie wtedy, kiedy go szukał.
W tym żywocie, który mam tu przy sobie, jest refren, który powraca; mnie jest ten refren bardzo bliski, bo kiedyś wyczytałem go już w żywotach świętego Franciszka z Asyżu – mianowicie, że Wojciech właściwie co chwilę stawał w życiu przed wyzwaniem, by to, co gorzkie i twarde, stało się dla niego słodkie. Jak się patrzy na te koleje jego życia, na te wszystkie porażki, to zaczyna się rozumieć. Raz po raz był wzywany do tego, żeby radykalnie przewartościować swoje życie, żeby je obrócić do góry nogami, żeby znów, po raz kolejny zaprzeczyć sobie, żeby się odwiązać od tego, co mu się wydawało: tak, to już jest to, wreszcie, tak, tu będzie dobrze. To, co miało być dobre, natychmiast owocowało w nim straszną gorzkością, więc musiał to zostawiać. Jak zostawiał, odnajdywał w sobie słodycz, to znaczy to, co gorzkie, stawało się naraz słodkie. To jest u Franciszka z Asyżu – kiedy on się nawraca, Bóg mu mówi: musisz to, co gorzkie, uczynić słodkim, a wtedy zaczniesz Mnie poznawać.
Bóg dokonuje w naszym życiu kompletnego odwrócenia porządku. Wojciech jest fascynujący, bo w jego życiu stało się to nie raz, lecz dziesiątki razy. Ciągle i ciągle Bóg odwracał mu porządek. Właściwie cokolwiek Wojciech uznał za jakiś ład, Bóg to przewracał i Wojciech musiał od nowa się odnajdywać w tym, że jednak Pan Bóg chce inaczej, że w tym, co znalazł na ten moment, nie może znaleźć zaspokojenia, to nie jest punkt dojścia. To był człowiek wezwany do nieustannego nawracania się, do nieustannego odkrywania, co jest w jego życiu powołaniem. Wojciech jest zaprzeczeniem jakiejkolwiek stabilizacji w życiu. Nie wiem, czy byście chcieli mieć takie życie. Cokolwiek sobie upatrzysz, zaraz masz wrażenie, że znów ci to Bóg zabrał. Bóg, nie Bóg, właściwie nie wiadomo kto. Ale ciągle stoisz przed tym wezwaniem, by odwracać porządek.
Skomentuj artykuł