Trójca Święta, czyli rzecz o tym, dlaczego Bóg jest tak skomplikowany
Kiedy zastanawiam się, po co Kościół ustanowił obchodzoną dziś uroczystość ku czci Trójcy Przenajświętszej, to dochodzę od lat do tego samego wniosku, że tajemnica Trójcy ma nas intelektualnie pociągać, ma nas fascynować. Można oczywiście obrać postawę „buntownika” i stwierdzić, że to wszystko banialuki, a więc szkoda czasu na rozmyślania na temat tego, jak to możliwe, że trzy Osoby tworzą jedność.
Prawdziwej intelektualnej otwartości doświadczam jednak dopiero wtedy, kiedy próbuję zrozumieć to, czego nie umiem pojąć – i stwierdzam, że nie pojmę, bo po prostu mnie to przerasta. Zetknięcie się z tak wielką tajemnicą, jaką jest Trójca Święta, jest jednak bardzo stymulujące. To niezwykłe ćwiczenie dla umysłu. Zarazem jest to też wyzwanie dla wiary. Bo kiedy dojdę do punktu, w którym stwierdzę, że na ten moment nie jestem w stanie więcej zrozumieć, to pojawia się miejsce na pełne zaufania oddanie się w ręce Boga-Miłości.
Tajemnica Trójcy Świętej, chyba jak żadna inna, pokazuje mi, że w wierze jest miejsce na stopniowość, na rozwój – nie wszystko rozumiem od razu, potrzebuję czasu, żeby zgłębić pewne zagadnienia, żeby dorosnąć, żeby dojrzeć. I to jest w porządku. Czasami mogę się frustrować, nawet myśleć, że jestem tępy, skoro nie potrafię pewnych spraw pojąć. I wtedy właśnie spotykam się ze stwierdzeniem, że Bóg jest w Trójcy jedyny, i dochodzę do wniosku, że wszystko inne przy takiej tajemnicy to po prostu igraszka. Trójca Święta mówi o postępowości w wierze. Nie od razu wszystko da się osiągnąć. Nie od razu, jeśli w ogóle kiedykolwiek w zadowalającym stopniu, da się zrozumieć prawidłowości rządzące Osobami żyjącymi w Trójcy. Daremne byłoby oczekiwanie od kogokolwiek, by wyjaśnił raz, a dobrze, jak to z tą Trójcą jest. Ona pozostaje i ma pozostać tajemnicą do końca czasów. W tym też wypełnia się obietnica Jezusa, że będzie z nami do końca dni. Jest z nami jako tajemnica, która oczekuje wieczności, bo tyle czasu potrzeba, by mogła się przed człowiekiem odsłonić.
To, że Bóg jest Trójcą, jest dla mnie bardzo mocnym argumentem za tym, że wiara musi iść w parze z rozumem, z intelektualnym zaangażowaniem, które pozwala poznać Boską rzeczywistość na tyle, na ile Bóg sam ją przed nami odsłania. A odsłania bardzo dużo! Jest niezwykle blisko i jest zadziwiająco dostępny: „(…) czy nastąpiło tak wielkie wydarzenie jak to lub czy słyszano o czymś podobnym? Czy słyszał jakiś naród głos Boży z ognia, jak ty słyszałeś, i pozostał żywy?” (Pwt 4,32-33). Nie możemy się więc kryć za sformułowaniami typu: „Tego i tak do końca nie wiemy. To jest tajemnica, która nas przerasta”. Nawet jeśli to wszystko jest prawdą, to nie może być dla nas, wierzących, wymówką, żeby nie wysilić swojego rozumu, nie wytężyć tego wspaniałego daru, jakim jest mózg, by dotrzeć do poznania Tego, który dał nam życie, który jest naszym Stwórcą, a zarazem chce być z nami bardzo blisko – zbawienie jest przecież włączeniem w życie samej Trójcy Świętej.
Trójca Święta to jednak nie tylko intelektualna zagadka. Bardzo spłycilibyśmy tę tajemnicę, myśląc jedynie w ten sposób. Bo nie chodzi przecież o jakiś filozoficzno-teologiczny koncept, ale o Osoby, które są Życiem, Działaniem i Miłością. Dlatego warto zadać sobie pytanie, co to znaczy, że robimy coś w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Jezus nakazał swoim Apostołom w ten sposób udzielać chrztu świętego: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego” (Mt 28,19). Ten właśnie sakrament jest pierwszym momentem, w którym dusza człowieka styka się z tajemnicą życia Trzech Osób w jednej naturze. I tu powraca zagadnienie stopniowości w wierze. Raz ochrzczeni mamy przez całe życie zgłębiać, co to znaczy, że należymy do Chrystusa i że każde nasze działanie wpisane jest w historię zbawienia. Cokolwiek dzieje się w Kościele, jest wynikiem działania mocy Trójcy Świętej.
Kiedy mówię, że działam w imię Ojca, to mam na myśli, że dokonuję tego jako ktoś stworzony, kochany i obdarzany życiem przez Ojca: „(…) otrzymaliście Ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać: «Abba, Ojcze!». Sam Duch wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi” (Rz 8,15-16). Kiedy działam w imię Syna, to robię to jako usprawiedliwiony przez Niego, czyli – dokładnie rzecz ujmując – uzdolniony do tego, żeby być sprawiedliwym, a więc przejrzystym w swoim relacjach z Bogiem i drugim człowiekiem. W Jezusie mamy przykład tego, co to znaczy być sprawiedliwym – oddawać życie. Przez Syna zostaliśmy też wyniesieni do wielkiej godności, zrozumieliśmy, że być człowiekiem znaczy bardzo dużo, bo sam Bóg w Chrystusie przyjął ludzką naturę: „Jeżeli zaś jesteśmy dziećmi, to i dziedzicami: dziedzicami Boga, a współdziedzicami Chrystusa; skoro wspólnie z Nim cierpimy, to po to, by wspólnie mieć udział w chwale” (Rz 8,17). Obok tego faktu – jeśli naprawdę dopuszczę do siebie, co oznaczają słowa, że Bóg stał się człowiekiem – nie da się przejść obojętnie. Moje życie nie będzie już takie samo, kiedy uświadomię sobie, co wydarzyło się dwa tysiące lat temu w łonie Maryi – jak wspaniała historia się rozpoczęła i jakie ma to konsekwencje dla całej ludzkości. Działanie w mocy Ducha Świętego oznacza postępowanie człowieka uzdolnionego do tego, żeby słuchać Boga, rozpoznawać Jego obecność, a przede wszystkim kochać – Jego i innych ludzi. On przecież „mówił przez proroków”, jak wyznajemy w Credo.
Trójca Święta ma rozmiękczyć mój umysł, żeby dotarło tam światło łaski pozwalającej zrozumieć więcej niż bylibyśmy w stanie to zrobić o własnych siłach. Trójca ma też rozmiękczyć moje serce, żebym potrafił kochać tych, wobec których miłość była dotąd ostatnim, co mógłbym im dać. Ta dzisiejsza uroczystość jest o ludzkim intelekcie, który próbuje poznać, czym jest Miłość, i o Miłości, która daje impuls do poznawania, nie pozwalając człowiekowi zadowolić się tym, co już wie i kryć się za stwierdzeniem, że już nic nie jest w stanie go zaskoczyć. Działanie Trójjedynej Miłości w historii świata już kilka razy nas zaskoczyło. I bądźmy pewni, że to jeszcze nie koniec. Bliskość z Trójcą sprawia, że zaczynamy odkrywać najpierw w samych sobie rzeczy naprawdę zadziwiające, by potem z zadziwieniem patrzeć na innych, odkrywając, że łączy nas Bóg – Ojciec w Synu przez Ducha Świętego.
Skomentuj artykuł