Ks. Stanisław Radoń: Praktykując medytację, otworzymy się na Boga

Ks. Stanisław Radoń: Praktykując medytację, otworzymy się na Boga
Fot. Lua Valentia / Unsplash

"Myślę, że jako chrześcijanie nie rozumiemy, czym jest prawdziwa modlitwa. Wmówiono nam, że ma być ona rozmową, dlatego koncentrujemy się na mówieniu, zagadywaniu… Zapewniamy Boga o naszej miłości, mając wielokrotnie w rzeczywistości zupełnie inne nastawienie. Po prostu zakłamujemy rzeczywistość. A jeśli jeszcze boimy się do tego przyznać, to jest tragedia. Modlitwa staje się wówczas tylko mechanizmem obronnym, w którym będziemy sobie udowadniać, że jesteśmy idealni, święci i bez grzechu. Z prawdą będzie to miało jednak niewiele wspólnego". Ks. Stanisław Radoń w rozmowie z DEON.pl wyjaśnia, czym jest medytacja, oraz jak praktykowanie medytacji wpływa na zdrowie i relację z Bogiem.

Piotr Kosiarski: O co chodzi w medytacji?

Ks. Stanisław Radoń: Medytacja to bycie "tu i teraz". W medytacji nie liczy się - jak to potocznie rozumie się w chrześcijaństwie - koncentrowanie się na słowach, wyobrażeniach czy podejmowanie jakichś wyrafinowanych praktyk duchowych, ale zwykłe "bycie". Faktem jest, że dla każdego człowieka jest to bardzo trudne. Ciągle bowiem, zamiast w trybie bycia, jesteśmy w trybie działania. Są ludzie, którzy płacą nawet grube pieniądze za kursy uważności (ang. mindfulness), aby nauczyć się "bycia" i tak robią na nich wszystko, aby nie być, tylko działać. "Może jeszcze jakaś nowa technika, może inna tradycja, inny nauczyciel, inny sposób siedzenia...". W medytacji natomiast chodzi tylko i wyłącznie o to, by być "tu i teraz" (lepiej to oddaje dynamicznie ujęte słowo angielskie "moment-by-moment"). Mówiąc bardziej konkretnie chodzi o to, by doświadczać tego, co się aktualnie czuje, widzi i słyszy, a nie wędrować myślami w przeszłość czy przyszłość (negatywne ocenianie siebie, martwienie się, przewidywanie wrogich zachowań, itd.).

Sporo osób obawia się medytacji, uważając, że bliżej jej do filozofii wschodu niż do chrześcijaństwa. Niektórzy nawet widzą w niej zagrożenie.

DEON.PL POLECA

- Przekonanie, że medytacja - nawet ta rozumiana zgodnie z tradycjami dalekowschodnimi czy w sensie naukowym jako uważność - jest czymś groźnym lub obcym kulturze chrześcijańskiej, świadczy o ignorancji. W starożytnym chrześcijaństwie była przecież modlitwa monologowa (powtarzanie tzw. mantry "Ma-ran-atha") czy Modlitwa Jezusowa (powtarzanie w rytm oddechu słów: "Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną grzesznikiem"). To coś bliskiego uważności. Później, ponieważ Kościół katolicki zaczął adaptować chrześcijaństwo do różnych szkół filozoficznych (głównie platonizm i arystotelizm), wciągnął do tej pierwotnej formy medytacyjnej wiele elementów związanych z myśleniem, wyobrażaniem i rozważaniem, ostatecznie odchodząc od starożytnej tradycji. Jako chrześcijanie poszliśmy w intelektualizm i sentymentalizm, porzucając to, co było naszym pierwotnym dorobkiem.

W tradycji chrześcijańskiej możemy spotkać się z wieloma terminami odnoszącymi się do medytacji. Mówimy o medytacji ignacjańskiej, medytacji Słowa Bożego… Mamy zatem jedną medytację czy wiele jej rodzajów?

- Według mnie medytacja jest jedna. Przy czym w chrześcijaństwie medytację kojarzymy z rozmyślaniem (koncentracja na słowach lub wyobrażeniach a nawet indukowanie doznań), podczas gdy przedstawiciele tradycji dalekowschodnich oraz badacze uważności pojęcie medytacji rozumieją jako coś, co chrześcijanie nazywają kontemplacją (receptywność jako pełna otwartość na doświadczenie, czyli w konsekwencji na Absolut czy Boga). Wprawdzie w katolicyzmie coraz bardziej rozwija się takie zjawisko jak medytacja chrześcijańska, czyli powrót do starochrześcijańskiej tradycji modlitwy monologicznej (Światowa Wspólnota Medytacji Chrześcijańskiej, zainicjowana przez Johna Maina, ma w Polsce siedzibę w Lubiniu, a ośrodek kierowany jest przez o. Maksymiliana Nawarę OSB, następcę o. Jana Berezy OSB), jednak stosunek wielu biskupów i świeckich jest do niej dość negatywny. Traktują ją jako coś w rodzaju New Age.

Prawdę powiedziawszy ja mam nieco ambiwalentny stosunek do tak rozumianej medytacji chrześcijańskiej, ale z zupełnie innego powodu niż spora część katolickich biskupów czy świeckich. Medytację chrześcijańską traktuje się jako metodę, w której do technik uważności dodaje się jakieś wyobrażeniowe elementy związane ze współczesnym rozumieniem medytacji jako rozmyślania. Z jednej strony praktykujemy "czystą" uważność, z drugiej strony dodajemy do niej różne emblematy np. wyobrażenia dotyczące indukowanych przez siebie emocji związanych z postaciami świętych czy okolicznościami kojarzonymi z wydarzeniami z Pisma Świętego... Chrzcimy coś, co tak naprawdę jest już chrześcijańskie. Nawet bardziej chrześcijańskie niż wszystkie medytacje chrześcijańskie. Wykazałem to w jednej trzeciej mojej pierwszej książki o mindfulness, opublikowanej w Wydawnictwie WAM w 2017 roku pt. "Czy medytacja naprawdę działa? Specyfika, uwarunkowania, typologia, struktura, dynamika, funkcje i efektywność uważności oraz kompatybilność z chrześcijaństwem", a czego do tej pory nikt nie podważył.

Czy medytacja może więc być modlitwą?

- Wszystko zależy od tego, jaki typ modlitwy mamy na myśli. Modlitwa medytacyjna czy modlitwa odpocznienia jest czymś bardzo bliskim uważności. Natomiast inne rodzaje modlitwy, których głównym rysem jest jakiegoś rodzaju "interesowność" (proszenie, przepraszanie, dziękczynienie) stanowią zazwyczaj wyraz zwykłego gadulstwa, plotkowania czy wręcz udawania.

Myślę, że jako chrześcijanie nie rozumiemy, czym jest prawdziwa modlitwa. To znaczy teoretycznie nie wiemy, choć - co nieraz podkreślam - praktycznie praktykujemy. Wmówiono nam, że modlitwa ma być rozmową, dlatego koncentrujemy się na mówieniu, zagadywaniu… Zapewniamy Boga o naszej miłości, mając wielokrotnie w rzeczywistości zupełnie inne nastawienie. Po prostu zakłamujemy rzeczywistość. A jeśli jeszcze boimy się do tego przyznać, to jest tragedia. Modlitwa staje się wówczas tylko mechanizmem obronnym, w którym będziemy sobie udowadniać, że jesteśmy idealni, święci i bez grzechu. Z prawdą będzie to miało jednak niewiele wspólnego.

W medytacji na początku najważniejsze jest to, by uspokoił się nieco umysł. Gdy człowiek zacznie praktykować uważność, wówczas codzienna modlitwa stanie się okazją do bycia i słuchania, czyli receptywności. Natomiast jeśli będzie on koncentrować się na słowach, nic z tego nie wyjdzie.

Wyniki badań pokazują, że najlepsze efekty pod względem psychologicznym, biologicznym, hormonalnym i neuronalnym wywołuje uważność. Na drugim miejscu są techniki koncentracyjne - na przykład świadome oddychanie. Na trzecim miejscu mamy obecne zarówno w chrześcijaństwie, jak w buddyzmie techniki wyobrażeniowe (w chrześcijaństwie osoba i misja Jezusa Chrystusa a w buddyzmie - współczucie i miłująca dobroć), na czwartym - mantryczne i joga. Najgorsze efekty psychologiczne wywołują natomiast wspomniane modlitwy "interesowne". Jako chrześcijanie możemy się z tym nie zgadzać, bojkotować czy nawet obrażać, ale fakty naukowe są zupełnie inne. Pod względem naukowym chrześcijańska modlitwa czy medytacja nie istnieje. Mamy bowiem do tej pory opublikowane zasadniczo jedno poważne badanie naukowe dotyczące medytacji chrześcijańskiej oraz kilka dotyczące modlitwy (jednak nie katolickiej ale anglikańskiej), w których korzystano z zaawansowanych technik pomiarowych (EEG i fMRI) oraz wyrafinowanych strategii analitycznych (analiza właściwości sieciowych prowadzona w paradygmacie sieci i grafów).

Jakie korzyści płyną z systematycznego praktykowania medytacji?

- Kliniczne interwencje oparte na uważności wykazują pozytywną efektywność w leczeniu praktycznie wszystkich zaburzeń psychicznych (depresja, tendencje samobójcze, zaburzenia lękowe, zaburzenie paniczne, PTSD, zaburzenia z borderline, obsesyjno-kompulsyjne, zaburzenia odżywiania, schizofrenia, SM, choroba Alzheimera, demencja, ADHD, itd.) czy fizycznych (choroba niedokrwienna serca, nadciśnienie, chroniczny ból, astma, nowotwór piersi i prostaty, chroniczne choroby płuc, transplantacja, HIV/AIDS, otyłość, reumatyzm, cukrzyca typu drugiego, syndrom jelita drażliwego, itd.). Techniki oparte na uważności wpływają pozytywnie nawet na genetykę. Powodują spadek starzenia komórek nerwowych, spowalniają rozwój szarych komórek i przyspieszają namnażanie białych. To z kolei wpływa pozytywnie na gospodarkę hormonalną.

Techniki oparte na uważności zwiększają również empatię, osłabiają lęki, uprzedzenia, fiksacje rozwojowe, ograniczenia… Dzięki nim człowiek funkcjonujący w kategoriach normy psychologicznej (tzw. zdrowy człowiek) więcej widzi i słyszy, jest bardziej wrażliwy, a jednocześnie bardziej odporny.

Na pierwszy rzut oka to sprzeczność.

- Tak, bo zwykle jeśli ktoś jest bardziej wrażliwy, to jest równocześnie mniej odporny psychicznie. Praktykowanie medytacji sprawia jednak, że człowiek staje się o wiele bardziej wrażliwy przy jednoczesnym zachowaniu a nawet wzmocnieniu odporności psychicznej.

W bardzo ciekawym badaniu Goldin i Gross w 2010 roku sprawdzali efektywność ośmiotygodniowego kursu Redukcji Stresu opartej na Uważności (ang. Mindfulness-based Stress Reduction). W ramach tego eksperymentu pokazywano badanym - przed i po odbyciu kursu - drastyczne obrazy. Były one zaprezentowane podprogowo (bodziec trwał do 100 ms a człowiek zauważa bodźce powyżej 300 ms), by badani ich świadomie nie zauważyli, ale by trafiły do ich podświadomości. Obrazy te rejestrował system limbiczny (zwłaszcza ciało migdałowate), który odpowiada za reakcję na stres. Okazało się, że osoby przed kursem zauważały niewiele, ale po 9 sekundach zaczynała się u nich ostra reakcja organizmu - panika, stres… Po ośmiotygodniowym treningu uważności okazało się, że system limbiczny badanych zauważał znacznie więcej stresujących treści i wpadał w jeszcze większą panikę (neurologiczny korelat wzrostu wrażliwości), natomiast po 9 sekundach ich system stabilizował się, a badani mogli działać w spokojny sposób. Takie techniki mogą być więc bardzo pomocne dla ludzi narażonych na zagrożenia życia i śmierci np. strażaków, lekarzy, chirurgów, onkologów, policjantów…

Jak zacząć praktykować medytację?

- Można na ten temat przeczytać w internecie, jest tam sporo ciekawych informacji. Można też darmowo ściągnąć i odtwarzać sobie nagranie treningu medytacji. Polecam też swoją stronę oraz książkę. W tym roku bowiem w Wydawnictwie WAM wydałem - trzecią z kolei - książkę o medytacji pt. "Medytacja. Pomiędzy teorią a praktyką". Można z niej dowiedzieć się bardzo dużo praktycznych rzeczy. Można też zapłacić i iść na kurs medytacji chrześcijańskiej czy uważności.

Z mojego doświadczenia mogę jednak powiedzieć, że chrześcijanie, a zwłaszcza katolicy, którzy w miarę systematycznie modlą się i chodzą na Eucharystie, nie muszą niczego się uczyć. Bo jeśli nie zaprzestali systematycznego praktykowania, to już w naturze mają wystarczającą dozę uważności, żeby jeszcze bardziej ją rozwinąć. Jednak, jak dowodzą znawcy tematu, na drodze rozwoju zaawansowania w medytacji czai się wiele pułapek. Dlatego warto coś mądrego doczytać albo też znaleźć autentycznego nauczyciela medytacji.

Jak długo i jak często medytować?

Na medytację wystarczy przeznaczyć kilka minut dziennie. Natomiast jeśli ktoś rzeczywiście chce osiągnąć wymierne korzyści w postaci pozytywnych skutków na poziomie hormonalnym i neurologicznym, trzeba na początku praktykować medytację przynajmniej 20 minut dziennie przez ok. dwa miesiące. Po takim treningu wystarczy medytować po kilka minut dziennie. Kluczowa jest bowiem systematyczność a nie długość praktykowania. Chodzi raczej o wykształcenie w sobie nawyku przypominania sobie o praktykowaniu (uważność to głównie przypominanie sobie i "przeżuwanie" - ruminatio). Warto  zaznaczyć, że oprócz praktyk formalnych (tzw. siedzenie), wyróżniamy nieformalne (bycie uważnym podczas mycia zębów, naczyń, sprzątania). Te drugie polegają na tym, że wykonując codzienne czynności, po prostu czujemy to, co robimy. W jednym i drugim przypadku istotą jest jednak systematyka.

A jeśli ktoś nie jest w stanie wytrwać nawet kilku minut, bo od razu bombardują go natrętne myśli?

- To super! Jeśli ktoś zauważa, że nie potrafi skoncentrować się nawet paru sekund, to znaczy, że naprawdę medytuje. Jeśli zaś nie zauważa procesów błądzenia myślami to znaczy, że nigdy nie medytował, ani się nie modlił, tylko nie był tego świadomy.

Badania prowadzone przez Wendy Hasenkamp z zespołem w 2012 roku wykazały, że osoby najbardziej zaawansowane w medytacji ciągle podlegają rozproszeniom. Okazuje się, że osoby te potrafią skoncentrować się jedynie na trzy sekundy w cyklach szesnastosekundowych. Oznacza to, że przez 13 sekund doświadczają błądzenia myślami, z których część jest zupełnie dla nich nieświadoma. W konsekwencji oznacza to, że jeśli zwykły człowiek skupi się w tym szesnastosekundowym cyklu choćby na jedną sekundę, będzie to ideał. Zazwyczaj jednak bywa tak, że nawet tej jednej sekundy nie potrafi się skoncentrować, lub być świadomym rozproszeń. Nie wolno się jednak tym zniechęcać. Wystarczy po prostu zauważać rozproszenia i je akceptować. Tyle. Kiedy się pojawią, pogratulować sobie, że je zauważyliśmy i wrócić do uważności. Na pewno nie należy blokować pojawiających się w nas myśli. Człowiek tak naprawdę nigdy nie jest w stanie uważności rozumianej jako brak rozproszeń, choć równocześnie im więcej ich zauważa, to tym bardziej jest w stanie uważności. Nawet więcej. Człowiek wraz z rozwojem uważności będzie czuł się coraz mniej uważny, będzie tych rozproszeń zauważał coraz więcej, ale wyniki badań dotyczące jego aktywności neuronalnej będą pokazywały, że właśnie jego uważność wzrasta. To paradoks, ale prawdziwy. O tym bardziej szczegółowo piszę w mojej drugiej książce o uważności z 2020 roku pt. "Co naprawdę działa w medytacji?” zwłaszcza w  rozdziale 13. pt. "Medytacja, czyli im gorzej, tym lepiej".

Kiedy medytacja będzie najbardziej efektywna pod względem psychologicznym, a w konsekwencji duchowym?

- Kluczem powodzenia są (szczególnie wspomina o tym rozdział piąty książki pt. "Medytacja. Pomiędzy teorią a praktyką"): systematyczność, moralność (najpierw etyczne działanie a potem medytacja), mądrość (zdolność do krytycznego myślenia oraz dobry wgląd w siebie), bezstronność (ciekawość i otwartość na pełnię doświadczenia), nieosądzanie i akceptacja pojawiających się doznań, uczuć i myśli (nie chodzi o działania), brak wysiłku wkładanego w medytację ("tresura szczeniaka") oraz na końcu - bezcelowość i bezinteresowność (szczególnie brak egoistycznej motywacji). Sugeruje to, że najważniejsza jest bezinteresowność, bo z nią wiążą się pozostałe elementy. Oznacza to, że jeśli ktoś jest jakoś interesowny w praktykowaniu, to efekty będą nędzne albo żadne.

Owszem, każdy ma jakieś pragnienia, jakiś interes, jakieś lęki czy blokady. Każdy chce być w pewien sposób bardziej święty, mądrzejszy, wrażliwszy, chce udowodnić, że np. kocha Boga. Gorzej jak chce uzyskać jakieś egoistyczne cele. Problem jednak w tym, że włączając w medytowanie różne intencje, zaczniemy prędzej czy później kombinować, udawać a nawet wymyślać kłamstwa. Dlatego w medytacji kluczowe jest "czyste bycie", czyli zauważanie swoich doznań, uczuć, myśli, takich jakimi są, a nie intencjonalnie przypisywanie im określonych właściwości. Im więcej zauważymy tych "czystych" doznań, zarówno pozytywnych, jak i negatywnych czy neutralnych, tym bardziej otworzymy się na Boga (skutkiem dobrze praktykowanej medytacji jest bowiem receptywność).

 

Kiedyś pilot wycieczek, obecnie dziennikarz, podróżnik, bloger i obserwator świata. Od 10 lat redaktor DEON.pl. Uważa, że rzeczy materialne starzeją się i tracą na wartości, a radość z podróżowania jest ponadczasowa i bezcenna. Jego ulubionym kierunkiem jest północ, a dokładniej wszystko "w górę" od pięćdziesiątego równoleżnika. Od miast woli naturę, najlepiej oglądaną z okna pociągu. Interesuje się również historią, psychologią i duchowością. Lubi latać dronem, wędrować po górach i szukać wokół śladów obecności Boga. Prowadzi autorskiego bloga Mapa bezdroży i profil na Instagramie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Stanisław Radoń

Medytacja z powrotem do źródeł

Z jednej strony cieszy duża popularność różnych szkół medytacji, z drugiej budzi zaniepokojenie. Niepokoi nawet kliniczna koncepcja uważności (ang. mindfulness), czyli tzw. świeckiego modelu medytacji. Owo zaniepokojenie wyrażają nie tylko...

Skomentuj artykuł

Ks. Stanisław Radoń: Praktykując medytację, otworzymy się na Boga
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.