Nie bał się mówić o Bogu. Stanisław Soyka codziennie myślał o śmierci
Odszedł nagle w wieku 66 lat – w dniu, w którym miał wystąpić na sopockim festiwalu. Stanisław Soyka, wybitny muzyk i kompozytor, pozostawił po sobie nie tylko bogaty dorobek artystyczny, ale także żywe świadectwo wiary. W świecie show-biznesu, gdzie temat Boga rzadko pojawia się w rozmowach artystów, Soyka odważnie i z prostotą mówił o swojej relacji z Chrystusem.
"Wiara jest łaską – i cieszę się, że jej nie utraciłem"
Choć Soyka znany był przede wszystkim jako artysta jazzowy i interpretator poezji, w jego wypowiedziach i twórczości nie brakowało odniesień religijnych. W rozmowach często podkreślał, że wiara nie jest efektem ludzkiego wysiłku, ale darem.
– Moja wiara z czasem tężeje. Jestem trochę jak Tewje Mleczarz ze "Skrzypka na dachu" – próbuję bezpośrednio rozmawiać z Bogiem, czasem wzdycham, narzekam, ale przede wszystkim staram się okazywać wdzięczność. Bo miałem i mam piękne, dobre życie. Wiara jest łaską – i cieszę się, że jej nie utraciłem – mówił kilka lat temu.
Jego słowa były świadectwem pokornej ufności. Artysta nie wstydził się przyznawać do wiary, nawet jeśli bywało to rzadkością w środowisku artystycznym.
Pokolenie Jana Pawła II
Soyka często podkreślał, że formacyjnie należał do "pokolenia JP2". Zdanie Karola Wojtyły – "Wymagam od siebie, choćby inni ode mnie nie wymagali" – traktował jako osobistą zasadę.
To podejście, zakorzenione w nauczaniu św. Jana Pawła II, przejawiało się nie tylko w życiu osobistym, ale też w muzyce. Sięgał po teksty Karola Wojtyły, komponując muzykę do "Tryptyku rzymskiego", a w jego interpretacjach poezji wielkich twórców zawsze pobrzmiewał duchowy wymiar.
Codzienna pamięć o śmierci
Kilka tygodni przed swoim odejściem Soyka podzielił się refleksją, która dziś brzmi szczególnie przejmująco:
– Od lat jakiś ułamek sekundy dzień w dzień o śmierci jest. Jest taka kamedulska mądrość, żeby pamiętać o śmierci. Nie chcę powiedzieć, że ja myślę o śmierci cały czas, ale owszem, stosuję się do tej zasady od lat i jakiś ułamek sekundy dzień w dzień o śmierci jest. To jest ułamek sekundy.
Nie mówił tego w tonie strachu, ale raczej duchowej równowagi – świadomości, że życie jest kruche, a jego sens objawia się w perspektywie wieczności.
Od chóru katedralnego do wielkich scen
Soyka urodził się 26 kwietnia 1959 roku w Żorach. Już jako chłopiec śpiewał w chórze katedralnym w Gliwicach, a później rozwijał talent w szkole muzycznej i na studiach jazzowych w Katowicach. Jego kariera rozpoczęła się w 1979 roku i szybko rozwinęła – nagrał m.in. albumy "Blublula" czy "Acoustic", które na stałe wpisały się w kanon polskiej muzyki.
Jednak obok kariery artystycznej, Soyka pozostał wierny swoim duchowym korzeniom. Sięgał po twórczość Norwida, Miłosza, Szekspira, a także Jana Pawła II. Jego muzyka często była nie tylko rozrywką, ale także refleksją, zaproszeniem do zadumy nad sensem życia, przemijaniem i obecnością Boga.
"Byłem i jestem człowiekiem grzesznym"
W wywiadach nie udawał człowieka bez skazy. Wspominał o swoich błędach, słabościach i walce z nałogami, ale jednocześnie podkreślał, że najważniejsza jest praca nad sobą i zaufanie Bogu.
– Byłem i jestem człowiekiem grzesznym. Staram się jednak pracować nad sobą i myślę, że jestem teraz trochę lepszy niż 30 lat temu.– mówił z prostotą i szczerością.
Dziedzictwo wiary i muzyki
Soyka zmarł 21 sierpnia 2025 roku – w dniu, w którym miał wystąpić na sopockim festiwalu. Jego nagłe odejście w wieku 66 lat zasmuciło fanów i artystów w całej Polsce. Zostawił po sobie dziesiątki płyt, setki koncertów i tysiące słuchaczy, których poruszał swoją wrażliwością.
Ale pozostawił też coś więcej. Świadectwo, że nawet w świecie estrady można odważnie mówić o Bogu, ufać Mu jak dziecko i z wdzięcznością przyjmować każdy dzień.
Jego życie i muzyka są dziś przypomnieniem, że – jak mówił sam artysta – "nie można stracić ani chwili, trzeba żyć, tworzyć i być pożytecznym".


Skomentuj artykuł