Od teorii do praktyki
Słuchając liturgii Słowa dzisiejszej niedzieli oraz próbując ją odnieść do obecnych czasów i do świata, w których żyjemy, można odnieść wrażenie, że Bóg chce dać do wiwatu wszystkim księżom za ich niewierności, duszpasterskie błędy i niestosowanie się do tego, co sami, czasami bardzo płomiennie, głoszą. Ale czy tak jest rzeczywiście?
„Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą” (Mt 23,3-4). Bardzo mocne są zarzuty, które Jezus kieruje wobec uczonych w Piśmie i faryzeuszów. To ludzie, którzy bardzo dobrze znają „gramatykę” słowa Bożego. Są specjalistami od rzeczywistości religijnej. I uwaga: Jezus nie podważa ich autorytetu! Wytyka im jednak hipokryzję.
Nasuwa się tutaj podobieństwo do teologicznego stwierdzenia odnoszącego się do sakramentów: ex opere operato (łac. na podstawie dokonanej czynności). Otóż nie od kondycji duchowej ani tego, kto sprawuje sakrament, ani też tego, kto go przyjmuje, zależy jego zaistnienie i skuteczność, ponieważ działającym poprzez osobę szafarza jest sam Chrystus. Wracając do dzisiejszej Ewangelii, możemy powiedzieć, że niezgodność pomiędzy życiem głosiciela a tym, co głosi, nie czyni samego słowa Bożego nieprawdziwym czy nieskutecznym, choć z pewnością mniej wiarygodnym.
Słowa Chrystusa nie odnoszą się więc jedynie do słabości i grzeszności księży, co rodzi słuszne zgorszenie, a czasem wręcz obrzydzenie, o czym też słyszymy w mediach na co dzień. W napomnieniu Jezusa powinni odnaleźć się wszyscy, którzy zwą siebie chrześcijanami, czyli uznają swoją przynależność do ludu mesjańskiego, kapłańskiego i prorockiego. Wynika z tego w sposób bezpośredni wezwanie do głoszenia Ewangelii – słowami, a przede wszystkim czynami. Nie czyńmy więc z dzisiejszej liturgii Słowa rachunku sumienia dla duchownych, ale okazję do refleksji nad tym, co we mnie samym i w moim sposobie życia ciągle nie jest koherentne z Ewangelią.
Czasami bowiem własną niewierność Ewangelii i przykazaniom tłumaczymy niewiernością innych – szczególnie jeśli chodzi o tych, którzy uważani są za autorytety w sferze religijnej. Skoro oni jedno mówią, a drugie robią, to i ja mogę sobie „pozwolić” na pewne niedociągnięcia i słabości. Albo trochę inaczej: skoro „oni” sami grzeszą, to niech się nie czepiają moich grzechów, niech mi ich nie wytykają i dadzą sobie spokój z przykazaniami, które sami mają „w głębokim poważaniu”. Czyż nie jest to też pewien rodzaj bardzo wyrafinowanej pychy? „Panie, moje serce się nie pyszni i nie patrzą wyniośle moje oczy” (Ps 131,1).
Trzeba powiedzieć wyraźnie, głośno i dobitnie, że to bardzo wygodna postawa. Nie wymagam od siebie, bo inni – i do tego sami duchowni! – też od siebie nie wymagają, też sobie „odpuszczają”. Domyślam się, że wielu może się na te moje słowa oburzyć. Trudno. Ale opisywaną postawę widzimy jednak nie tylko w relacjach świeccy-duchowni, ale także w życiu codziennym, kiedy rodzące się w nas pragnienie zemsty, nazywanej czasem eufemistycznie rewanżem lub odpłatą „pięknym za nadobne”, wyjaśniamy w ten sposób, że przecież „oni” też tak na naszym miejscu by się zachowali. Ileż to utarczek polityczno-społecznych stoczyłem w tym właśnie duchu: robię tak, bo „oni” też tak robią! Najsmutniejsze w tym wszystkim było to, że padało to z ust ludzi, którzy uważali samych siebie za głęboko wierzących… Pytanie tylko, w jakiego „boga” uwierzyli, bo wydaje się, że nie był to Jezus Chrystus, z którego ust padły słynne słowa: „Największy z was niech będzie waszym sługą. Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony” (Mt 23,11-12).
Nauczyciel chce nas dzisiaj przekonać do tego, że Jego przykazania są warte zachowywania, nawet jeśli głoszą je nam ludzie, którzy sami się do nich nie stosują. Bo ich owocność nie zależy od tego, kto naucza, lecz od tego, kto nauki słucha – czy ją przyjmie, czy też nie. Porada lekarska, by nie palić papierosów, bo bardzo szkodzą zdrowiu, pozostaje nadal wartościowa, nawet gdy wypowiada ją lekarz, który sam zmaga się z nałogiem nikotynowym, więc jest antyprzykładem. Dobrze jest, kiedy ten, kto dobrze zna teorię, przekłada ją również na praktykę życia, pokazując w ten sposób, że to „działa”. Nie znaczy to jednak, że jego słowa pozostają całkowicie puste i bezwartościowe, jeśli jednak tego nie robi – może stać się inspiracją dla innych, a to już bardzo dużo. Dopóki więc nie zobaczymy wartości w słowie Bożym jako takim i w sakramentach samych w sobie, lecz szukać jej będziemy w omylnych i słabych ludziach, dopóty będziemy zawiedzeni i rozczarowani.
Ważne w tym kontekście są słowa Apostoła Pawła: „Dlatego nieustannie dziękujemy Bogu, bo gdy przejęliście słowo Boże, usłyszane od nas, przyjęliście je nie jako słowo ludzkie, ale jako to, czym jest naprawdę – jako słowo Boga, który działa w was, wierzących” (1 Tes 2,13). Misja głoszenia przez chrześcijan Dobrej Nowiny od samych swoich początków opiera się na ludzkim – a więc ułomnym i ograniczonym, pełnym antyświadectw i gorszących przykładów – przekazywaniu wiedzy o Bogu, który w Chrystusie stał się człowiekiem i dla naszego zbawienia oddał życie na krzyżu, „aby śmierć pokonać i objawić moc zmartwychwstania” (prefacja II Modlitwy Eucharystycznej). I trzeba powiedzieć, że od dwóch tysięcy lat „jakoś” to działa – pomimo wszystkiego, co nazwać możemy złem obecnym w Kościele.
Skomentuj artykuł