Odczuwałam ogromne rozczarowanie brakiem pomocy Maryi [ŚWIADECTWO]

Odczuwałam ogromne rozczarowanie brakiem pomocy Maryi [ŚWIADECTWO]
(fot. depositphotos.com)
Monika

Przez bardzo długo w moim życiu nie było ani Jej, ani Jej Syna w ogóle. Żyłam przez czterdzieści lat bez jakiejkolwiek relacji z Bogiem. Bez refleksji nad moim przyszłym, wiecznym życiem.

Bóg, wiara, kościół nie zajmowały wiele miejsca w moim życiu. Msza raz w tygodniu, bo wypada. Myślami zupełnie gdzie indziej, wchodziłam i wychodziłam z kościoła w każdą niedzielę bez żadnego pragnienia bycia z Nim i bez żadnych oznak Jego obecności we mnie. Podziwiałam często tych, którzy odchodzili od kościoła katolickiego do innych wyznań, bo rozumiałam, że czegoś szukają w swoim życiu wiary, czego nie otrzymują w naszym kościele a znajdują to w innych. Ja byłam tak bardzo obojętna na mój kościół, na moją wiarę, że często śmiałam się, iż nikt, ani nic, nie byłby w stanie mnie zaciekawić i pociągnąć.

Do czasu, aż Pan pochwycił mnie bardzo mocno, kiedy doświadczyłam Jego miłości i zapragnęłam Go bardziej. Dziś mogę śmiało powiedzieć, że Bóg cztery lata temu, dał mi nowe życie. Nieustannie, każdego dnia, pragnę Go jeszcze bardziej, uczę się Go poznawać i budować bliską relację z Nim. Pamiętam, że w swoich świadectwach nawrócenia często powtarzałam, że nawróciłam się na Duchu Świętym, że to On pociągnął mnie do Boga i cały czas prowadzi. Kiedy spoglądałam wtedy na innych, modlących się różańcem, na wizerunek Maryi, moje serce nie pałało ku temu, pragnęłam jedynie bliskości Jezusa, Jego Ducha Świętego. Miałam w sobie takie przeświadczenie, że ja nie potrzebuję Maryi, bo przecież mam Boga w sobie. Po co mam rozmawiać przez pośredników, skoro mogę bezpośrednio z Nim.

Z czasem, kiedy zaczynałam rozważać ewentualną Jej obecność w moim życiu, chyba poniekąd obawiałam się, że jeżeli wpuszczę Maryję do swego serca to stracę relację z Jej Synem. Jak wtedy będę odróżniała, która myśl jest od Niej, a która od Ducha Świętego? Bałam się, że tą bliskość, jaką obecnie mam z Duchem Świętym, to że zaczynam zauważać w sobie Jego natchnienia, odróżniać Jego głos, że z chwilą kiedy zaprzyjaźnię się z Maryją, nie będę potrafiła zauważyć, co jest od kogo. Boga odnajdywałam wszędzie, moje serce rwało się do Niego nieustannie. Karmiłam się Jego Słowem, doświadczałam Jego obecności na Eucharystii oraz na spotkaniach Odnowy w Duchu Świętym, gdzie po przebytych rekolekcjach, po raz pierwszy w życiu świadomie zapragnęłam poznać Boga. I od tamtej pory wszystko się zmieniło.

Maryja nadal jednak była mi bardzo obca. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego mam w sobie taką blokadę do tej Świętej Kobiety. Dlaczego nie wyrywam się do modlitwy różańcowej tak samo jak do modlitwy do Ducha Świętego? Chociaż różaniec towarzyszył mi od czasu mego nawrócenia, wyciągnęłam po niego swoją rękę, jednak modlitwa na nim sprawiała mi ogromną trudność.

Z czasem zaczęłam zauważać, iż pojawia się on dość często w moich myślach. Mając świadomość działania Ducha Świętego, zaczęłam iść za tym tchnieniem i za każdym razem, kiedy przychodziła mi myśl związana z różańcem, sięgałam po niego i modliłam się nim w drodze. Teraz wiem, że był to początek, kiedy Maryja zaczynała wchodzić w moje życie. Bardzo delikatnie, jednak na tyle wyraźnie i zachęcająco, że odpowiedziałam Jej na to zaproszenie. Jednak jeszcze wtedy nie odbierałam tego jako początek naszej znajomości. Nadal żyłam w przeświadczeniu, że jej nie znam i nie ma we mnie duchowości Maryjnej.

Postać Maryi coraz częściej gościła w moich myślach, zaczęłam zauważać, że moje miejsce na porannych mszach to właśnie druga ławka, z której mam doskonały obraz na ołtarz i figurę Maryi, która uśmiecha się lekko i spogląda w moim kierunku z rozłożonymi rękoma, jak gdyby chciała mi powiedzieć: "daj mi to wszystko co masz, co jest trudne dla ciebie, a ja przekażę to mojemu Synowi".

Moja relacja z Bogiem stawała się coraz bliższa, zauważałam coraz bardziej jak sprawy związane z codziennością coraz mniej mnie pociągają, przestały cieszyć mnie już rzeczy, za którymi dawniej uganiałam się, zrezygnowałam z wielu dawnych przyjemności, uporządkowałam swoje priorytety, starałam się całe swoje życie podporządkować Bogu. Dosyć często miałam wrażenie, że nie pasuję już do tego świata, spoglądam na wszystkich jak gdyby z boku. Nie cieszyło już mnie zajmowanie się cudzym życiem, przestałam zamartwiać się o moje "jutro". Byłam coraz bardziej wolna od rzeczy, pieniędzy, planów na przyszłość. Modlitwa, cisza i rozmyślania o bliskości Boga pociągały mnie coraz bardziej. W tym wszystkim odnajdywałam coraz większe ukojenie i spokój wewnętrzny, który trwał nieustannie pomimo trudności jakie napotykałam na co dzień. Zmiany jakie nastąpiły we mnie, z czasem zaczęły przeszkadzać mojemu mężowi a w konsekwencji obraził się na Boga, który to zabrał mu jego żonę, na kościół, który stał mi się bardzo bliski, na ludzi z kościoła, z którymi zaczęłam nawiązywać bliższe znajomości, na wszystko to czym zaczęłam żyć. Im więcej Boga było we mnie, im bardziej szłam za natchnieniami Boga, im częściej zaczęłam odnajdywać w sobie talenty, które Bóg dawno temu skrył we mnie a teraz dopiero zaczynam z nich korzystać, aby móc Jemu służyć, im bardziej stawałam się niezależna i samodzielna, tym mocniej mój mąż zamykał się w sobie, przede mną i przed całym światem.

Nie mógł pogodzić się z tym, że jestem szczęśliwa, żyjąc z Bogiem, że nie lękam się nowych wyznań, że chcę pomagać ludziom, żyć tak, aby już za życia doświadczać Boga – to wszystko przerastało go i oddalaliśmy się coraz bardziej.

Pamiętam październikowy wieczór, kiedy gościłam w naszym domu osobę, która opowiadała mi, jak Domowy Kościół zmienił ich małżeństwo, jak uczą się tam prawdy o sobie a przede wszystkim dialogu małżeńskiego. Wsłuchując się w to wszystko, wiedziałam, że takiego miejsca potrzebujemy wraz z moim mężem. Coś, co nie jest przy naszej parafii, gdzie nie ma osób które znamy, gdzie będą inne małżeństwa z problemami. Jednak na tamtą chwilę nasze wejście w krąg Domowego Kościoła było wręcz nierealne.

Po pierwsze, to były dopiero plany założenia kolejnego kręgu, po drugie spotkania te były oddalone od naszego miejsca zamieszkania o 3 godz. jazdy, po trzecie mój mąż miał awersję do każdego i żył w przekonaniu, że tylko on ma rację i problem jest tylko we mnie. Pomimo tego wszystkiego, gdzieś w głębi mego serca paliło się światełko nadziei, że to miejsce, o którym właśnie słyszę, może być dla nas. Wiedziałam doskonale, że nic nie dzieje się przypadkowo w naszym życiu, skoro Pan przyprowadził do mego domu tą osobę, to było to zamierzone przez Niego. Modliłam się od tamtego wieczoru, aby ten krąg rzeczywiście powstał i aby Pan przygotował serce mego męża na rozmowę, która przed nami.

Po dwóch miesiącach, po raz pierwszy Maryja tak bardzo wyraźnie pojawiła się w moim życiu. Z początkiem grudnia, będąc w kościele, tuż przed Mszą Świętą otrzymałam tekst: "12 stycznia o godz 14.00 odbędzie się spotkanie organizacyjne dla małżeństw zainteresowanych wejściem w nowy krąg Domowego Kościoła”. Nie mogłam w to uwierzyć, a jednocześnie wiedziałam, że to za sprawą Maryi, to właśnie do Niej, modlitwą różańcową modliłam się przez cały ten czas. Miałam cały miesiąc, aby wymodlić u Niej pomoc, aby przygotować serce mego męża na tą rozmowę. Cały miesiąc a jednocześnie tylko miesiąc. Gdzieś w sercu miałam myśl, że zachowuję się nie fair, że zwracam się do Niej tylko dlatego, że pragnę za wszelką cenę walczyć o swoje małżeństwo i w pewnym sensie wykorzystuję Maryję a może nawet sprawdzam Ją czy rzeczywiście będzie w stanie nam pomóc. Ona była moją ” ostatnią deską ratunku “.

Termin spotkania organizacyjnego zbliżał się coraz szybciej, a ja nie znajdywałam odpowiedniego momentu, aby rozpocząć rozmowę na ten temat z mężem. Na tydzień przed wyznaczoną datą spotkania, po wielu różańcach w tej intencji, rozpoczęłam bardzo delikatną, przemyślaną rozmowę z mężem. Niestety, nasza rozmowa przemieniła się po raz kolejny w kłótnię, z której nic dobrego nie wynikło. Absolutnie - usłyszałam w odpowiedzi ze strony męża, nigdzie z tobą nie będę jeździł, nie mam zamiaru opowiadać o naszych problemach przy innych. Cały problem jest po mojej stronie, mój mąż nie widzi w sobie nic złego.

Z jednej strony, spodziewałam się takiej reakcji, a z drugiej – odczuwałam ogromne rozczarowanie brakiem pomocy Maryi. Byłam wręcz zawiedziona po tym wszystkim co słyszałam z ust kapłana, jak to Maryja naprawia nawet najtrudniejsze przypadki, jeśli rzeczywiście zwrócimy się do Niej o pomoc. Jednak nadal miałam w sobie odrobinę nadziei i czasu, niewiele, bo zaledwie kilka dni, jednak nie poprzestawałam na swoich modlitwach i błaganiach.

W piątek, na dwa dni przed spotkaniem organizacyjnym Domowego Kościoła, chyba tak naprawdę przestałam już liczyć na jakikolwiek cud w tej sprawie, pojechaliśmy z mężem na zakupy. Nasze stosunki były bardzo złe, coś nieustannie wisiało pomiędzy nami w powietrzu, kłóciliśmy się o najdrobniejsze rzeczy. Czułam się winna temu wszystkiemu, bo tak słyszałam od męża, że to moja wina a jednocześnie nie zgadzałam się z wieloma rzeczami, które on próbował mi wmówić. Nie było w tym wszystkim możliwości wprowadzenia w nasz kryzys jakiegokolwiek mediatora, ponieważ słyszałam nieustannie, że nie będzie z nikim rozmawiał, że to ja muszę się zmienić, tylko ja.

Tamtego popołudnia, wychodząc ze sklepu do samochodu, kolejna burza przeszła nad nami. I w chwili kiedy słyszałam głośny, uniesiony głos mego męża i słowa bardzo raniące w moją stronę, przyszła mi myśl: "poproś go jeszcze raz, abyście pojechali na to spotkanie". W ułamku sekundy, odpowiedziałam sama sobie, że to jest absurd, teraz proponować to jemu? W takiej chwili, kiedy on jest rozwścieczony jak lew? To nie jest dobry moment. I ponownie, usłyszałam w swoim sercu te słowa: "poproś go, abyście pojechali". Poszłam za tym natchnieniem. W chwili, kiedy mój mąż wykrzyczał mi jedno zdanie i nabierał powietrza, aby ponownie wykrzyczeć mi swoje niezadowolenie, ja wykorzystałam czas jego kilkusekundowej przerwy i powiedziałam cichym głosem: "kochanie, pojedźmy na to spotkanie proszę, spróbujmy". W ułamku sekundy usłyszałam ciepłe i spokojne słowa męża, których nigdy nie spodziewałam się. "Dobrze, pojedziemy". Moje wnętrze zalała fala gorąca, miałam ochotę skakać na parkingu, chciałam go całować i nosić na rękach. Oczywiście całą radość tłumiłam w sobie, a w sercu dziękowałam Maryi, nie miałam żadnych wątpliwości, że to Ona. To tylko przez Jej ręce, rzeczy niemożliwe stają się możliwe.

Był to dla mnie kolejny bardzo widoczny znak ingerencji Matki mego Pana. W dniu spotkania, Maryja powitała nas tam ponownie, w domu, gdzie spotkanie miało miejsce, gospodarze gościli obraz Maryi Częstochowskiej. Jak gdyby chciała mi pokazać: "Ja jestem z wami, wszędzie".

Od tego czasu minęło już ponad pół roku, obydwoje zdecydowaliśmy się na przystąpienie do spotkań Domowego Kościoła, i chociaż nasze małżeństwo nadal trwa w trudnościach, jestem przekonana, że z pomocą Maryi wyjdziemy na prostą. Różaniec stał się moją codzienną modlitwą, nie koliduje on w żaden sposób z moimi modlitwami kierowanymi do Ducha Świętego czy bezpośrednio do Jezusa. Jednak Maryję zauważam coraz częściej. Pamiętam jeden z naszych powrotów, kiedy udało nam się wrócić rozmową do omawianego tematu spotkania i wspólnie stwierdziliśmy, że dowiedzieliśmy się tam czegoś bardzo istotnego, co wprowadzało do tej pory wiele nieporozumień w naszym związku. Byłam wtedy bardzo szczęśliwa i w sercu dziękowałam Bogu za ten czas, kiedy w moich myślach pojawił się obraz Maryi, tej, która wkroczyła w nasze małżeństwo na długo przed naszym wstąpieniem do Domowego Kościoła. Wierzę głęboko, że razem z Maryją wszystko jest możliwe, Ona zawsze wyprowadza swoje dzieci z najtrudniejszych problemów.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Maja Komasińska-Moller

Święte kobiety wcale nie były doskonałe!

Ufały Bogu. Kochały. Rozwijały swoje mocne strony. Pozwalały, by bez względu na życiowe trudności wzrastało w nich dobro. Nie zawsze dawały radę. Czasem płakały. Popełniały błędy. Gubiły sens. Nie...

Skomentuj artykuł

Odczuwałam ogromne rozczarowanie brakiem pomocy Maryi [ŚWIADECTWO]
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.