Krzysztof Penderecki: sacrum może uratować człowieka
Humanistyka jest w regresie, a największą jej bolączką jest kryzys czytelnictwa – mówił KAI przed czterema laty Krzysztof Penderecki, zmarły dziś wybitny kompozytor i dyrygent.
W dniu przyznania mu doktoratu honoris causa KUL (14 października 2016 r.) artysta powiedział w rozmowie z KAI: "Znam wybitnych kolegów artystów, którzy mają bardzo mało książek a z czytaniem jest jeszcze gorzej". Wyznał też, że gdyby nie domowa biblioteka i klimat rodzinnego domu nie napisałby tylu dzieł o charakterze sakralnym.
Przypominamy treść rozmowy z Krzysztofem Pendereckim:
Tomasz Królak (KAI): Współczesny człowiek przeżywa kryzys sensu, który dotyka go za sprawą nadmiernej technicyzacji, komputeryzacji i materializacji ludzkiego życia – mówił Pan odbierając niedawni doktorat honoris causa KUL. Czeka nas dalszy kulturowy regres?
Krzysztof Penderecki: – Cóż, nie jestem profetą. Na takie pytanie chyba nikt nie jest w stanie odpowiedzieć. Nie wiemy co będzie za 50 lat, co będzie się działo tutaj, w Europie i jak to się rozwinie.
Humanistyka jest w regresie, bo otacza nas technika, powstaje coraz więcej nowych wynalazków, ludzie są coraz bardziej zaangażowani w technikę i technologię, mniej się czyta książek. Tak, największym mankamentem jest to, że ludzie nie czytają książek. Znam takich moich wybitnych kolegów artystów, którzy mają bardzo mało książek, a z czytaniem jest jeszcze gorzej.
Mój dziadek był humanistą, mój ojciec też. Wychowywałem się w bibliotece, wielkiej bibliotece. Teraz mam 35 tysięcy tomów, kocham książki. Bez nich nie mógłbym napisać tylu i tak różnorodnych utworów. Patrząc po moich znajomych dochodzę do przekonania, że jestem właściwie jedynym, który poza swoim zawodem jeszcze czymś się interesuje.
Myśli Pan, że nadchodzi kres tradycyjnej, papierowej książki?
– Już teraz dzięki elektronice można mieć całą bibliotekę w kieszeni.
Przeraża Pana kryzys czytelnictwa?
– Tak, bo jak człowiek, który nie zna historii, filozofii i nie przeczytał chociaż kilku tysięcy książek, może w ogóle stworzyć coś nowego? Chyba nie potrafi.
Wobec tego trudno wyobrazić sobie, że za 20 lat objawi się jakiś nowy Penderecki?
– Tego nie wykluczam, bo zawsze są gdzieś tam jakieś indywidualności, którzy będą "pchać" to w dobrym kierunku. Nie sądzę jednak, że za kilkadziesiąt lat ludzie będą czytać normalne książki. Jeżeli, to wszystko będzie w wersji elektronicznej.
W przemówieniu na KUL, wspominając o artystach w krępowanych niegdyś przez "odgórnie narzuconą doktryną socrealizmu" wtrącił Pan słowa: "nawiasem mówiąc: to troszeczkę wraca teraz". Jak to należy rozumieć?
– Tego nie było w tekście. Ale w tej chwili są przecież próby zawłaszczenia sztuki.
Tu i teraz?
– Tak.
A co najbardziej Pana niepokoi?
– To są zakusy, żeby po prostu było tak, jak oni sobie wyobrażają. Ale przecież ważniejsze jest to, co ja sobie wyobrażam. Dla mnie, w każdym razie. I tak powinno być. A oni, to są oni.
Oni przeminą a sztuka zostanie, i wolność twórcza, która jest najważniejsza?
– Oczywiście. Mam tylko nadzieję, że rychło...
Powiedział Pan niedawno, że z wiekiem czuje się coraz bardziej katolikiem. Brzmi to dziwnie, z uwagi na religijne zakorzenienie Pańskiej muzyki...
– Miałem na myśli to, że sacrum może jednak uratować jeszcze człowieka przed tą technokracją, która nas otacza. Nie widzę bowiem innej możliwości.
Im starszy, tym "większy" z Pana katolik?
– To także sprawa sentymentu, powrotu do domu rodzicielskiego. Moja mama musiała być na dwóch mszach dziennie. Trochę przesadzała. Musieliśmy na przykład czekać na nią z obiadem, czekając aż wróci z kościoła. Jako dorastający chłopak śmiałem się z tego, ale teraz to wraca. Sam teraz lubię częściej zaglądać do kościoła. Nie tylko jak jest Msza, tylko żeby posiedzieć sobie samemu...
Z czego jest Pan najbardziej dumny jeśli chodzi o dotychczasowy dorobek twórczy? Jeśli Pan spogląda w przeszłość to...
– To jednak sacrum, bo to olbrzymia większość moich dzieł. Wszystkie moje utwory wokalne a jest ich około pięćdziesięciu, powstały do tekstów religijnych. Wielkie utwory, wielkie oratoria. Z tym, że to jest też twórczość różnorodna, bo na przykład napisałem dużo utworów w starocerkiewno-słowiańskim. Uważam, że to jest piękna tradycja. Ale jednak twórczość wokalna pisana była zawsze z tekstami sakralnymi. Po prostu są to teksty najlepsze literacko, chociażby więc dlatego.
Z czego właściwie wynika uwiąd muzyki sakralnej we współczesnej kulturze polskiej?
– To dotyczy nie tylko Polski.
Dlaczego teksty śpiewane w kościołach sprawiają niekiedy wrażenie pisanych na kolanie, podobnie towarzyszące im melodie? Dlaczego liturgia bywa pozbawiona piękna i jest bezbarwna muzycznie i literacko?
– Trudno powiedzieć. Chciałoby się to jakoś uzdrowić. To sprawa generacji. Człowiek wszystko właściwie wynosi z domu. Widzę to po sobie. W moim życiu były lata, gdzie co prawda do kościoła chodziłem, ale traktowałem to w zupełnie inny sposób. Teraz odczuwam potrzebę. Natomiast na pytanie, które pan postawił, nikt nie odpowie.
Nawet pan? Nie wierzę.
– Nie, nie jestem w stanie.
Ale może już Pan na to odpowiedział. Bo jeżeli wszystko wynosi się z domu, to widocznie wynosi się coraz mniej – i to jest przyczyną tego regresu. To znaczy: zarówno potrzeby "odbiorcze" jak i potencjał twórców są coraz mniejsze.
– No tak. Choć ja oczywiście nie neguję tego, że ktoś może nie pisać muzyki sakralnej. Większość kompozytorów jej nie komponuje. Ja jestem wychowany na muzyce Bacha, Monteverdiego, Palestriny. To zostaje. Ale nie każdy jest tak wychowany, po prostu.
Czasy politycznej opresji sprawiły, że udział Kościoła w kulturze był, głównie za sprawa Tygodni Kultury Chrześcijańskiej, widoczny i ważny. Nadeszła wolność a z nią – stagnacja. Zgadza się Pan z taka oceną?
– Myślę, że potrzeba religii jest wrodzoną dyspozycją człowieka. Oczywiście są ludzie, którzy nigdy nie mieli takiej potrzeby ale sądzę, że to, co wyniesie się z domu – zostaje na całe życie.
Napisał Pan "Pasję", jako pierwszy kompozytor od czasów Bacha. Czy aż tak wiele wyniósł on z domu, czy też jego geniusz był darem od Boga?
– W domu Bacha, jego dziadka i ojca uprawiało się muzykę, a w tamtych czasach była to niemal wyłącznie muzyka sakralna.
Wspomniał Pan niekiedy także Mozarta.
– Tak, ale to nie jest kompozytor, który jest dla mnie największy.
Niemniej, jak Pan niedawno zauważył, potrafił on tworzyć i lekkie serenady i monumentalne Requiem. Dziś nie ma kompozytorów o tak uniwersalnych umiejętnościach...
– Może po prostu nie ma tak zdolnych ludzi. Mozart był genialny już od dziecka, komponował już w wieku kilku lat. Nawiasem mówiąc – ja też. Może nie jakieś wybitne utwory, ale pamiętam, że mając 6 lat napisałem poloneza na skrzypce z fortepianem. Z okazji urodzin mojej babci zagrałem to na skrzypcach, a na fortepianie – mój ojciec. Tak więc ja też w tym wieku komponowałem. Ale nie porównuję się z Mozartem, broń mnie, Boże!
O czym pan marzy?
– Żebym miał więcej czasu. Tak się złożyło, że spadło na mnie tyle zaproszeń, że nie mogę się "wywinąć" i nie mam czasu na komponowanie. To jest dla mnie okropne, bo najchętniej przebywam w domu. Siadam rano, po śniadaniu i komponuję. I tak właściwie całe życie.
Skomentuj artykuł