Przemysław Wysogląd SJ o misterium "Dzieci Golgoty": Korona cierniowa naprawdę zraniła aktora grającego Jezusa

"Bardzo ważną postacią w misterium jest Kajfasz, którego rolę znacząco rozbudowałem. Chciałem w ten sposób pokazać człowieka, który radykalnie odrzuca Chrystusa, równocześnie podejrzewając, kim jest i bojąc się Go. Szczególnie porusza mnie scena, w której żydowscy przywódcy religijni idą do Piłata, prosząc go o to, żeby postawił przy grobie strażników. Nie wystarczyło im nawet to, że zabili Jezusa, chcą jednocześnie uśmiercić wiarę w Niego. Myślę, że właśnie w taki sposób działa świat, który tak a nie inaczej odpowiada na chrześcijaństwo" - mówi Przemysław Wysogląd, jezuita i autor misterium pasyjnego "Dzieci Golgoty", zrealizowanego przez Studio Inigo. Pokaz przedpremierowy filmu odbędzie się 4 kwietnia na Uniwersytecie Ignatianum w Krakowie, a premiera na YouTube - 6 kwietnia.
"Od samego początku bardzo mi zależało, żeby przygotowywane przeze mnie misterium było tworzone - przynajmniej w większości - przez amatorów. Profesjonaliści na pewno zrobiliby to bezbłędnie, ale byłaby to gra. Amatorzy natomiast nie grają, nie udają i angażują się na całego. (...) Piotr, scholastyk wcielający się w postać Jezusa, był tarmoszony przez chłopaków grających żołnierzy i znosił to z wielką cierpliwością. Korona cierniowa naprawdę poraniła mu szyję" - opowiada Przemysław Wysogląd. Przeczytaj całą rozmowę:
Piotr Kosiarski: W opisie misterium Męki Pańskiej, którego jesteś twórcą, napisałeś, że "pod krzyżem rodzimy się jako uczniowie". Co to znaczy?
Przemysław Wysogląd SJ: Jako ludzie zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boże i nikt nam tego nie zabierze. Cała nasza godność na tym się opiera. Ale chrześcijanami nie stajemy się automatycznie. Dzieje się to dopiero w momencie chrztu, kiedy zostajemy zanurzeni w tajemnicy śmierci i zmartwychwstania Pana Jezusa. Podobnie jak On zstąpił do Otchłani i zmartwychwstał, podobnie my zstępujemy w wody chrztu i zmartwychwstajemy razem z Jezusem. Oznacza to, że naszą tożsamość jesteśmy w stanie pojąć tylko stojąc pod krzyżem i patrząc na rany Chrystusa, który pokazuje, że nie da się kochać i nie cierpieć.
Krzyż ma bardzo specyficzną formę. Patrząc na niego, widzimy to, co jest za nim. Na pielgrzymce albo w procesji wejścia wszyscy idą za krzyżem. Ale krzyż nie jest ostatnim słowem, nie jest punktem dojścia. Jest nim nasza prawdziwa ojczyzna, dom Ojca.
Skąd wziął się tytuł "Dzieci Golgoty"?
- Przyznam, że długo myślałem nad tytułem. Bardzo chciałem, żeby wyrażał się w nim wspólnotowy charakter wspomnianego doświadczenia, które wydarza się pod krzyżem. "Golgota" była dla mnie dość oczywistym elementem. Szukałem natomiast drugiego członu, który dobrze oddawałby to, co miałem na myśli. Do głowy przychodziły mi między innymi takie słowa jak "pokolenie" i "lud". Ale gdy uświadomiłem sobie, że jako chrześcijanie "rodzimy się" właśnie pod krzyżem, wszystko stało się jasne. Tytuł musiał brzmieć: "Dzieci Golgoty".
Wspominasz o wspólnocie i o tym, że pod krzyżem rodzimy się jako uczniowie. Ale pod krzyżem stał tylko jeden uczeń - święty Jan.
- Rzeczywiście, tak mówi tradycja. Ale Ewangelia według świętego Jana wspomina tak naprawdę o "umiłowanym uczniu". I chociaż tradycja scaliła te dwie postacie, to jest w tym coś o wiele głębszego. Ewangelista konsekwentnie nazywa tego ucznia "umiłowanym". Tłumaczenie, że robi to przez skromność, jest moim zdaniem dość banalne. Raczej skłaniam się ku temu, że owym "umiłowanym uczniem" jest każdy z nas. To trochę tak, jakby "umiłowany uczeń" był w Piśmie Świętym wielokropkiem, w miejsce którego każdy z nas może wpisać swoje imię.Fot. Kadr z misterium pasyjnego "Dzieci Golgoty"
Inspirowałeś się Ewangelią według świętego Jana?
- Tak. Ewangelia, w której pojawia się "umiłowany uczeń", była główną, teologiczną inspiracją "Dzieci Golgoty". Oczywiście w tym misterium obecne są elementy wszystkich czterech Ewangelii, w których opis męki Jezusa zajmuje ważne miejsce. Ale to właśnie Ewangelia według świętego Jana kładzie nacisk na królewskie wywyższenie i chwałę Jezusa. "Umiłowany uczeń" staje się w niej figurą tego, kim jest - albo kim powinien być - każdy chrześcijanin, kimś w rodzaju przewodnika po Triduum Paschalnym.
Możesz rozwinąć tę myśl?
- Po pierwsze, "umiłowany uczeń" podczas ostatniej wieczerzy trzymał głowę na piersi Jezusa. Był więc kimś, kto słuchał Jego serca. Po drugie, stał pod krzyżem i patrzył na przebite Serce Jezusa, w którym każdy ma swoje miejsce. Między innymi właśnie dlatego bardzo lubię litanię do Najświętszego Serca Pana Jezusa. Ta modlitwa bardzo mocno pokazuje nam, że w przebitym Sercu Zbawiciela każdy z nas ma swoje miejsce. Po trzecie, "umiłowany uczeń" jest tym, który biegnie do grobu, a widząc go pustym, jako pierwszy "ujrzał i uwierzył". Patrzenie na "tego, którego przebili", popycha go do dynamizmu, chce iść, biec dalej i uwierzyć.Fot. Kadr z misterium pasyjnego "Dzieci Golgoty"
W opisie "Dzieci Golgoty" czytamy również, że twoim celem nie było ukazanie "pornografii przemocy". Co masz na myśli?
- Wróćmy do Ewangelii według świętego Jana. Praktycznie nie ma w niej opisu tortur, którym poddawany był Jezus. Jest za to bardzo dużo o tym, jakie miały one znaczenie. Ma to mocny związek ze wspomnianym wcześniej "królewskim wywyższeniem". W Ewangelii czytamy na przykład, że Nikodem przyniósł na pogrzeb Chrystusa 100 funtów, czyli około 30 kg, mirry i aloesu. To porcja na królewskie namaszczenie! Podobnie jest gdy chodzi o przesłuchanie przed Piłatem. Również wtedy zostaje objawiona tożsamość Chrystusa jako Króla Wszechświata. W dodatku Piłat - niemal w uroczysty sposób - ogłasza światu, że Chrystus jest królem. Pisze to aż w trzech językach, nie dając się namówić przywódcom religijnym Izraela, żeby zmienić ten tytuł. To gest niemal proroczy! Moim celem było stworzenie doświadczenia modlitewnego, a nie realistycznego przedstawienia ofiary Chrystusa. To nawiązanie do sztuki chrześcijańskiej z okresu pierwszego tysiąclecia, w której przemoc praktycznie nie była ukazywana. Dopiero w późnym średniowieczu zaczynają pojawiać się realistyczne, krwawe przedstawienia ukrzyżowania. Wcześniej Chrystus zawsze miał otwarte oczy, był przedstawiany jako zmartwychwstały.
Pracując nad "Dziećmi Golgoty" inspirowałeś się również filmem Denysa Arcanda "Jezus z Montrealu".
- To wyjątkowe dzieło. Opowiada historię grupy artystów, którym zostaje zlecone przygotowanie nowej wersji misterium Męki Pańskiej. Film, chociaż pojawiają się w nim migawki z tego wydarzenia, jest tak naprawdę opowieścią o ludziach zaangażowanych w misterium i duchowym procesie, jaki przechodzą. Tworząc to dzieło, przeżywają głębokie nawrócenie. Ważny jest sam proces tworzenia.
Od samego początku bardzo mi zależało, żeby przygotowywane przeze mnie misterium było tworzone - przynajmniej w większości - przez amatorów. Profesjonaliści na pewno zrobiliby to bezbłędnie, ale byłaby to gra. Amatorzy natomiast nie grają, nie udają i angażują się na całego. W misterium wzięło udział kilkadziesiąt osób - głównie z duszpasterstw jezuickich - w tym kilkunastu jezuitów. W zasadzie nikogo nie musiałem namawiać. Ludzie sami się zgłaszali. Całe przedsięwzięcie oparte było na wolontariacie ludzi wierzących.Fot. Kadr z misterium pasyjnego "Dzieci Golgoty"
Co najbardziej poruszyło Cię w czasie prac nad "Dziećmi Golgoty"?
- Wyjątkowo wspominam zdjęcia podczas ostatniej wieczerzy - aktorzy czuli się ze sobą bardzo swobodnie, wręcz radośnie. Pomyślałem wtedy, że ostatnia wieczerza nie była tylko ustanowieniem Najświętszego Sakramentu czy Modlitwą Arcykapłańską Chrystusa, ale również wspólnym świętowaniem. Przecież w większości byli tam ludzie młodzi, nieprzygotowani na to, co ich czekało. Słyszeli co prawda zapowiedzi męki Jezusa, ale dopiero po Jego zmartwychwstaniu nastąpiła u nich radykalna zmiana. Jeśli szukać gdzieś dowodów na zmartwychwstanie Jezusa, to właśnie w przemianie, która dokonała się w apostołach. Przed męką i w jej trakcie byli - jak mówił o nich sam Jezus - nierozumni, bali się, uciekli spod krzyża. Ale później "coś się wydarzyło". W konsekwencji większość z nich nie tylko poniosła śmierć męczeńską, ale również między innymi dzięki nimi istnieje dzisiaj Kościół i chrześcijaństwo.
Dość niezwykła była również scena pojmania Chrystusa, której nagranie powtarzaliśmy kilkanaście razy. Piotr, scholastyk wcielający się w postać Jezusa, był tarmoszony przez chłopaków grających żołnierzy i znosił to z wielką cierpliwością. Korona cierniowa naprawdę poraniła mu szyję. A kiedy nagrywaliśmy złożenie do grobu, płótno którym był przykryty, nagle zajęło się ogniem od stojącej obok świecy. Niektóre z ról były obsadzane przypadkiem. Zdarzało się, że ktoś, o kim myślałem, że zagra jakąś rolę, nie dojeżdżał na plan i rozpoczynało się gorączkowe poszukiwanie innego aktora. Obserwowałem też jak wejście w jakąś rolę zmieniało konkretną osobę, która jednak nadal pozostawała sobą. Na przykład Tadek, który grał Piłata. Zrobił to doskonale, wykorzystując swoją minimalistyczną mimikę.Fot. Kadr z misterium pasyjnego "Dzieci Golgoty"
Która część misteriom jest dla Ciebie najbardziej osobista?
Myślę, że jest to modlitwa "umiłowanego ucznia", który stoi pod krzyżem. To coś, nad czym najdłużej pracowałem. Umiłowany uczeń ma odwagę być z ukrzyżowanym Jezusem, nie ucieka tak jak inni. Chce zmierzyć się ze złem, którego doświadcza jego Nauczyciel i Mistrz. "Umiłowany uczeń" jako pierwszy wierzy w zmartwychwstanie. Ale dzieje się tak dlatego, ponieważ wcześniej patrzył na ukrzyżowanego Chrystusa. Do pustego grobu nie da się dojść na skróty.
Jak sam przyznajesz, jesteś człowiekiem Wielkiego Piątku. Jak ktoś, dla kogo pasyjność jest tak ważna, przygotowuje misterium Męki Pańskiej?
- To przede wszystkim ogromny zaszczyt i odpowiedzialność, ale też wyzwanie by tego nie zbanalizować, nie pójść w tanie środki wyrazu i dosłowność. Bardzo nie chciałem robić czegoś takiego. Zależało mi na tym, by używać języka symbolicznego a zatem najbliższego teologii.
Możesz to rozwinąć?
- Język symboliczny czyli taki, który - jak wierzymy - nie został wymyślony przez nas, tylko jest nam dany "z góry". Tak jak Pismo Święte, które - chociaż jest napisane przez ludzi - zostało nam dane przez Boga i jest przez Niego natchnione.
Przygotowując misterium, wchodziłem w historię, urealniałem swoje uczestnictwo w niej. To ta sama logika, która wydarza się w życiu sakramentalnym. Chcemy uczestniczyć w życiu Chrystusa, być blisko Niego - w czasie ostatniej wieczerzy, męki… To co robię, jest realizowaniem pragnienia bycia z Chrystusem cierpiącym. On pozwala Weronice dotknąć swojej poranionej twarzy. Nie zasłania jej. Po zmartwychwstaniu pokazuje swoje rany. One pozostają. W świecie, który ucieka od cierpienia, Chrystus pokazuje coś innego. Wiemy, że cierpienie może mieć sens, jeśli je złączymy z męką Chrystusa.
Jesteś księdzem. Co misterium Męki Pańskiej ma wspólnego z Eucharystią?
- Msza święta jest wielowymiarowa. To uczta, stół nakryty przez Pana Boga, Słowo i rodzinna biesiada. Najpierw Pan Bóg opowiada nam historię ze swojego życia - dzieje się to podczas Liturgii Słowa, a później karmi nas swoim Ciałem - Liturgia Eucharystii. To uobecnienie tajemnicy śmierci i zmartwychwstania Pana Jezusa. Bóg do nas przyszedł, żeby z nami być i to jest obecne w czasie Mszy świętej. On nas gromadzi. To nie indywidualne doświadczenie ale doświadczenie wspólnoty, które powinno nas jednoczyć. Myślę, że misterium odgrywa podobną rolę.
Wracamy do wspólnoty spod krzyża.
- Chrześcijaństwo jest drogą wspólnoty. Święty Tomasz spotyka Zmartwychwstałego Chrystusa dopiero wtedy, kiedy wraca do uczniów.Przemysław Wysogląd SJ
Jedną z ról misteriów jest wtajemniczenie. Do czego wtajemniczają "Dzieci Golgoty"?
- Znaczną część tego misterium tworzą modlitwy tych, którzy spotykają Chrystusa. Są to osoby w różny sposób przez Niego dotknięte. Moim pragnieniem jest to, by każdy, kto będzie oglądał "Dzieci Golgoty", mógł odnaleźć swoje odbicie którymś z bohaterów. Bardzo ważną postacią w misterium jest Kajfasz, którego rolę znacząco rozbudowałem. Chciałem w ten sposób pokazać człowieka, który radykalnie odrzuca Chrystusa, równocześnie podejrzewając, kim jest i bojąc się Go. Szczególnie porusza mnie scena, obecna w Ewangelii św. Mateusza, w której żydowscy przywódcy religijni idą do Piłata prosząc go o to, żeby postawił przy grobie strażników. Nie wystarczyło im nawet to, że zabili Jezusa, chcą jednocześnie uśmiercić wiarę w Niego. Myślę, że właśnie w taki sposób działa świat, który tak a nie inaczej odpowiada na chrześcijaństwo.
Co masz na myśli?
Chrześcijaństwo zawsze ma być kontrkulturowe, innymi słowy - nie powinno podobać się światu. Gdy chrześcijaństwo zaczyna być czymś atrakcyjnym, przestaje głosić Chrystusa.
Skomentuj artykuł