Czy możesz oddać życie?
"Rzekł do Niego Szymon Piotr: «Panie, dokąd idziesz?» Odpowiedział mu Jezus: «Dokąd Ja idę, ty teraz za Mną pójść nie możesz, ale później pójdziesz». Powiedział Mu Piotr: «Panie, dlaczego teraz nie mogę pójść za Tobą? Życie moje oddam za Ciebie». Odpowiedział Jezus: «Życie swoje oddasz za Mnie? Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci: Kogut nie zapieje, aż ty trzy razy się Mnie wyprzesz".
Wielka Środa (Iz 50,4-9a; Mt 26,14-25)
Jeżeli czasem budzą się w nas myśli o oddaniu życia za Chrystusa, przypatrzmy się im uważnie i czujnie. Choć łatwo nam zdystansować się do gorących zapewnień Piotra, w kontekście jego dalszej historii i podsumować je pobłażliwym: "Synku, życia nie znasz", to przecież jesteśmy łudząco podobni do niego w chwilach naszej duchowej euforii. Zapytajmy się, czy poprzez nasze wyznania nie chcemy zaoszczędzić sobie długiej drogi albo, co gorsza, ukoronować własnych wysiłków duchowych jednym zgrabnym posunięciem.
Odrobina nieufności przydaje się, gdy serce napełnia się odwagą i potrafimy zapewniać Chrystusa, że "nie przyjdzie to nigdy na Ciebie", albo "choćby wszyscy zwątpili, to nie ja!" lub "życie moje oddam za Ciebie". Sam Jezus prosi o tę nieufność pytaniem - "Życie swoje oddasz za mnie?" Nie, On nie wyśmiewa Piotra, wcale nie przekreśla gorącego wyznania miłości, prosi jedynie o uwagę, bo wszystko co mówimy wobec Niego bierze na serio, dopytując - "Czy wiesz, o co prosisz?", "Czy jesteś gotowy pójść tam, dokąd Ja idę?". Oczywiście, że tak. Jestem gotowy, mówimy, i mówi Piotr, choć ewangelista nie notuje tych słów, czujemy że całym sobą je wypowiadał.
To niezwykły dialog. Cała późniejsza historia Piotra jest dowodem na to, że Chrystus jego wyznanie potraktował z całą powagą i spełnił jego prośbę. Wcale go nie oszukał, nie podszedł, obiecał mu klucze królestwa, bycie skałą, pierwszym, który będzie umacniał wiarę braci i słowa dotrzymał. Piotr dobrze zrozumiał tę lekcję. Jeszcze nie teraz, ale 34 lata później, gdy stanął na arenie cyrku Nerona. Choć najpierw uciekał - w Jerozolimie przed Herodem Agrypą, potem w Rzymie przed Neronem. Ale na rzymskiej via Appia spotkał Chrystusa, w miejscu gdzie dziś stoi kościół Quo vadis. Stamtąd zawrócił, ale już jako człowiek wolny. I wtedy był gotowy pójść tam, dokąd poszedł Jezus.
W tle dzisiejszego dialogu z Ewangelii kryje się pytanie o doświadczenie męczeństwa w życiu. Gdy słyszymy to słowo wzdrygamy się, że skoro tak, to pewnie teraz trzeba będzie dać sobie okaleczyć ciało, najlepiej w sposób spektakularny. Dokonać wyborów przekraczających nasze ludzkie możliwości. Ale to nie tak. To niezwykle krzywdzące, że to, co Kościół nazywa świadectwem (martyr) sprowadziliśmy w naszej świadomości chrześcijańskiej do bezmyślnego okrucieństwa, które dzięki swej niszczącej sile ma zagwarantować tym, którzy go doświadczą, niebo. Nic bardziej mylnego. I może dobrze uzmysłowić sobie przy okazji tej rozmowy, że kult męczenników to nie dowód na hołd oddawany śmierci, ale dowód na miłość. Męczeństwo nie objawia nadzwyczajnych sił człowieka, ale Ducha, a tych, którzy oddali w taki sposób życie, czcimy dlatego, że w chwili największego cierpienia potrafili kochać i ocalić miłość - jedyne znane zdjęcie Boga w świecie.
Kluczem do dzisiejszej Ewangelii jest uzmysłowienie sobie, że rozgrywa się ona w Wieczerniku, w czasie Eucharystii. Bo i nasza droga za Jezusem to jest Eucharystia. Przeżywana dzień za dniem. Droga do tej rzeczywistości, w której Chrystus przechodzi przez śmierć do zmartwychwstania. Ona jest paschą. I w niej wszystko dzieje się dosłownie, każdy dialog, nawet ten, który wydaje się błahy, niepoważny, kierowany ambicjami czy chęcią zaimponowania sobie lub innym. Wszystkie nasze słowa wypowiadane w przestrzeni Eucharystii Chrystus bierze poważnie. Pyta: "Czy jesteście gotowi pójść tam, dokąd ja idę?" - a my, przystępując do komunii i mówiąc "Amen", zgadzamy się na konsekwencje tego zdania. To jest Eucharystia. To nie jest zaproszenie do męczeństwa, ale do radykalnej miłości, do bycia razem z Nim, do zapomnienia o sobie, do wyrzeczenia się głupich ambicji, rywalizowania z kimkolwiek. To miejsce, w którym człowiek albo wyleczy się z egoizmu, żądzy władzy, traktowania innych jako rywali albo się nie wyleczy.
Roman Bielecki OP urodził się w 1977 roku. Ukończył prawo na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W roku 2002 wstąpił do Zakonu Kaznodziejskiego. Ukończył teologię na PAT. Po święceniach kapłańskich w 2009 roku trafił do Poznania. Przez rok był duszpasterzem akademickim. Od czerwca 2010 jest redaktorem naczelnym miesięcznika "W drodze"
Skomentuj artykuł