Mam ciało tak jak Bóg
"Ofiary ani daru nie chciałeś, aleś Mi utworzył ciało" (Hbr 10,5)
Zwiastowanie Pańskie, V Tydzień Wielkiego Postu (Iz 7,10-14; Hbr 10,4-10; Łk 1,26-38)
Ciało nadaje naszemu życiu rytm. Rozwija się w nadanym mu tempie, miewa swoje dni lepsze i gorsze, potrzebuje dyscypliny, aby nie zaszkodzić sobie nałogami. Związane z czasem i przestrzenią boleśnie uczy pokory i cierpliwości. Można mieć wspaniałe plany co do swojej pracy i zajęć, genialne pomysły na odpoczynek czy własny rozwój, a ciało może je wszystkie przekreślić. Bo ulega wypadkowi, bo nagle przyszła choroba, bo utknęliśmy w jakimś miejscu, chociaż planowaliśmy być w innym, bo nasze ciało jest inne, niż chcielibyśmy, aby było.
Uparte jak osiołek, wytrzymałe, a jednak kruche, zdolne do regeneracji, ale potrzebujące na to czasu. Bez względu na to, jak bardzo będziemy usiłowali je nagiąć do idealnej wizji nas samych, ono nieustępliwie będzie powracało w koleiny wytyczone mu przez naturę. Można je za to znienawidzić i współczesny świat wydaje się być pełen ludzi wrogich wobec swojego ciała lub przynajmniej dalekich od jego akceptacji. Zamiast z nim dialogować - prowadzą z nim nieustanną wojnę.
Sama mierzę się teraz ze swoją cielesnością. Jestem jedną z ofiar wypadku kolejowego pod Szczekocinami. W ułamku sekundy wszystkie moje plany zostały przygniecione tonami żelastwa, dykty i szkła. Przytomna trafiłam na izbę przyjęć i o ile mój umysł rejestrował wszystko z niesłychaną ostrością, to moje ciało zamieniło się w poduszkę do igieł lub manekin, który przewracano, przenoszono, uciskano, naświetlano, wreszcie zszywano, jak porwaną makatkę. Skarżyło się, po podaniu leków przeciwbólowych już znacznie ciszej, że jest mu duszno, że boli, że pragnie, że zmarzło. A jednocześnie mówiło, czego chce, żeby zacząć wracać do normy. Słuchałam go, starałam się wymóc na lekarzach (z powodzeniem zresztą) realizację tych cichych szeptów. Kluczem do całej sytuacji było jedno: nie próbowałam go do niczego zmuszać. Uznałam jego słabość i konieczność jej przyjęcia. I słucham nadal jego próśb, chociaż spełnienie niektórych z nich, jak na przykład marzenia o wołowym gulaszu, z powodu obrażeń jeszcze długo pozostanie poza moim zasięgiem.
Polubiłam moje ciało przez ten wypadek. Zdecydowanie stało mi się bliższe, może też dlatego, że o mało go nie utraciłam. Nie muszę składać ofiar i całopaleń: przyjęcie mojego ciała z jego kształtem, słabością, chorobą, sposobem funkcjonowania lub odmową działania jest moim darem dla Boga. Ciało nosi w sobie duży potencjał, ale mnie determinuje i ogranicza, przez co przypomina osiem oktaw klawiatury fortepianu: jest ich zaledwie osiem, ale to nie oznacza, że nie mogę na nich zagrać arcydzieła. Zamiast szukać dodatkowych dźwięków, wystarczy, że cierpliwie będę się wychowywać do czystego wydobywania tych, które zostały mi dane.
Elżbieta Wiater - jest redaktorem inicjującym w Wydawnictwie eSPe (należącym do Polskiej Prowincji Pijarów). Z wykształcenia historyk i teolog. Dziennikarka i publicystka (m.in. DEON.pl i Liturgia.pl). Autorka kilku książek.
Skomentuj artykuł