Przyjaciel to nie moja własność, a przyjaźń to nie moja zasługa. To łaska i dar
Kolejny odcinek "Dialogów w połowie drogi" prosto z Betanii. Ewa Skrabacz i Wojciech Ziółek SJ rozmawiają o przyjaźni – takiej prawdziwej, najprawdziwszej, takiej na zawsze, na śmierć i życie. W tej właśnie kolejności.
Jak to dobrze móc kogoś nazwać przyjacielem! Jakie to szczęście móc do kogoś powiedzieć: „Mój kochany Przyjacielu”! Natychmiast jednak trzeba wyjaśnić, że – w odniesieniu do przyjaciół – zaimek dzierżawczy „mój” nie oznacza posiadania. Ktoś może być moim przyjacielem, ale nie mogę mieć przyjaciela. Przyjaciel to nie moja własność, a przyjaźń to nie moja zasługa. To łaska i dar. Kiedy widzę, ile zostało mi dane, mogę się jedynie odwdzięczyć. Sercem oczywiście. Sam Pan Jezus – obdarowany przyjaźnią – tak właśnie zrobił: „A Jezus miłował Martę i jej siostrę, i Łazarza” (J 11,5).
Przyjaźń oznacza wolność
Nie ma przyjaźni bez wolności. Brzmi paradoksalnie, ale bez możliwości odejścia, nie ma bliskości. Przyjaciela nie można zawłaszczyć, nie można przywiązać do siebie. A mówiąc konkretniej: można, ale to już nie będzie przyjaźń, tylko przywiązanie, przymus, przyzwyczajenie. Bo przyjaciel to ktoś, komu się ufa i dlatego daje się mu wolność, nie kontroluje się go, nie sprawdza.
Przyjacielowi się wierzy. Również wtedy, kiedy mówi mu się o tym, co mnie zabolało. Wierzy się, że zrozumie, że przyjmie, że się nie obrazi. Jeśli nie ufam na tyle, by móc szczerze powiedzieć o tym, co mnie w przyjaźni boli, to skazuję tę przyjaźń na powolną, ale pewną śmierć. Bez zaufania przyjaźń obumiera, stając się albo gnijącą od środka i cuchnącą na zewnątrz udawaną relacją, albo jakimś nic nie znaczącym erzacem – jak sztuczne kwiaty, które nikogo nie wzruszą.
Przyjaźń to towarzyszenie
Przyjaźń zakłada bliskość. Ale bliskość nie oznacza sklejenia, zaciumkania. Prawdziwa bliskość to wierne towarzyszenie. Do końca. Do śmierci. I jeszcze dalej. Bo przyjaciel to nie ten, kto sprawia, że znikają wszelkie trudności, tylko ten, kto w tych trudnościach ze mną jest. I kto nie boi się o mnie, nawet w obliczu śmierci. Bo może się zdarzyć, że przyjacielowi trzeba pozwolić umrzeć. Niekoniecznie w sensie dosłownym – choć bywa i tak – ale przede wszystkim w sensie metaforycznym, niemal tak samo bolesnym. Trzeba pozwolić mu przejść przez życiowe doświadczenia, które często mają posmak śmierci. Trzeba mu w tym pomóc. Nie tylko dlatego, że każdy musi sam przeżyć swoje życie, ale przede wszystkim dlatego, że nie znając smaku śmierci, nie rozpozna smaku zmartwychwstania. Towarzysząc mu łzami, modlitwą i bliskością, trzeba pozwolić mu umrzeć, by mógł zostać wskrzeszony. To jest przyjaźń prawdziwa – na śmierć i życie.
Nie ma przyjaźni we dwójkę. Prawdziwa przyjaźń ma zawsze kształt trójkąta. Musi być otwarta zarówno na kogoś trzeciego, jak i na Kogoś Trzeciego. I tylko wtedy nie zawłaszcza, tylko wtedy nie jest posesywna, tylko wtedy rozwija i prowadzi do wolności, do szczęścia. Bo chociaż – jak mówi psalmista – „szczęśliwy człowiek, który nie zasiada w gronie szyderców”, to o wiele szczęśliwszy ten, kto w jakiejś swojej Betanii zasiada w gronie przyjaciół.
Skomentuj artykuł