Relacje z Bogiem i ludźmi są drogą do Królestwa Niebieskiego

fot. Tyler Nix / Unsplash

Soft-egoista to człowiek, który wszystko, co ma i czego doświadcza, ocenia, stosując następujące kryterium: opłaca mi się czy nie opłaca? W ten sposób podchodzi nie tylko do rzeczy materialnych i spraw przyziemnych, ale również do więzi międzyosobowych, także do relacji z Bogiem.

Dzisiejszy fragment Ewangelii ma nas zaniepokoić. W ogóle Ewangelia ze swej natury jest Słowem, które nie powinno dawać człowiekowi spokoju, lecz wciąż gnieść i uwierać, domagając się w ten sposób wprowadzenia go w życie. Słowo Jezusa przypomina nam o sobie w najróżniejszych momentach naszego życia, zajmując nasze myśli, prowokując do działania i motywując do zmiany. To prawda, że Ewangelia jest Dobrą Nowiną. Nie jest to jednak nowina o tym, co wystarczy zrobić, żeby być zbawionym. Ewangelia to właśnie podręcznik do tego, jak zwalczać w naszej wierze minimalizm, który wpycha nas w marazm i zamyka nasze serce na miłość.

Traktowanie relacji z Bogiem jedynie jako miły i czasami korzystny dodatek do życia sprawia, że nie jesteśmy w stanie otworzyć swojego serca na złożoną przez Jezusa Chrystusa obietnicę zbawienia. Zamknięte serce jest skurczone, małe i przelęknione. Żyjąc w takim lęku, by poczuć się bezpiecznie, potrzebuje się "obudować" tym, co znajdzie wokół siebie, czyli tym, co ziemskie, tymczasowe, materialne i kruche. Serce pełne lęku gromadzi skarby na ziemi, bo nie wierzy w istnienie skarbów w niebie. Takie serce nie ufa Miłosierdziu Bożemu, dlatego też zamknięte jest na wszelką miłość wobec drugiego człowieka.

DEON.PL POLECA

Tymczasem Jezus mówi dzisiaj do nas: "Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie zdołają" (Łk 13,24). Nie po to drzwi do Królestwa Bożego są ciasne, żeby ograniczyć liczbę tych, którzy mogą do niego wejść, ale po to, by nikt nie wnosił do niego tego, co nie jest tam konieczne. Nie dostąpię zbawienia "po znajomości" - bo czasami rozmawiałem z Królem i generalnie można powiedzieć, że się znamy: "Powiadam wam, nie wiem, skąd jesteście. Odstąpcie ode Mnie wszyscy, którzy dopuszczacie się niesprawiedliwości!" (Łk 13,27). Przez ciasne drzwi do Królestwa Bożego przejdę wówczas, gdy będę ubrany jedynie w miłość i wynikającą z niej sprawiedliwość, która jest Bożym porządkiem.

Serce pełne lęku gromadzi skarby na ziemi, bo nie wierzy w istnienie skarbów w niebie. Takie serce nie ufa Miłosierdziu Bożemu, dlatego też zamknięte jest na wszelką miłość wobec drugiego człowieka.

Bez trudu można dokonać weryfikacji swojego zaufania wobec obietnicy Królestwa Bożego. Papierkiem lakmusowym jest zawsze poziom mojego przywiązania do rzeczy materialnych oraz zdolność lub niezdolność do bezwarunkowej miłości bliźniego, która wyraża się w niesieniu pomocy, w gotowości do wybaczania, a przede wszystkim w pokorze: "Tak oto są ostatni, którzy będą pierwszymi, i są pierwsi, którzy będą ostatnimi" (Łk 13,30).

Pokora nie oznacza nie myślenia o sobie i swoich potrzebach. Pokora to uznanie, że wokół mnie są też inni ludzie ze swoimi marzeniami i oczekiwaniami, ze swoją wrażliwością i historią życia. Tak rozumiana pokora wydaje się dość ważną cnotą w czasach, kiedy w kółko powtarza się, że człowiek powinien wyrażać siebie, realizować siebie, kreować siebie, i tak dalej… W ten sposób na naszych oczach rośnie pokolenie zakamuflowanych egoistów - zdolnych do poświęceń na rzecz ludzi będących w potrzebie czy dla szeroko rozumianej ekologii, ale jednocześnie bardzo skupionych na sobie. Dla potrzeb niniejszego tekstu nazwijmy tę postawę soft-egoizmem, co nie oznacza, że z czystym sumieniem można by ją zlekceważyć. Tym bardziej wymaga ona naszej uwagi, bo skutki, które może przynieść dla społeczeństwa i Kościoła, mogą być naprawdę opłakane.

Soft-egoista to człowiek, który wszystko, co ma i czego doświadcza, ocenia, stosując następujące kryterium: opłaca mi się czy nie opłaca? W ten sposób podchodzi nie tylko do rzeczy materialnych i spraw przyziemnych, ale również do więzi międzyosobowych, także do relacji z Bogiem. I tak więc zawodowe ambicje czy pragnienie osobistego rozwoju liczą się bardziej niż lojalność i uczciwość, a ludzie wokół zmieniają się w zależności od tego, czy są przydatni w dotarciu do obranego celu. Również i więzi rodzinne, przyjacielskie czy religijna relacja z Bogiem przestają być czymś, o co się walczy i zabiega, kiedy pojawiają się trudności.

Liturgia słowa kolejny raz przestrzega nas przed zbyt łatwym "odpuszczaniem" w wierze. Autor Listu do Hebrajczyków przywołuje słowa z Księgi Przysłów: "Synu mój, nie lekceważ karcenia Pana, nie upadaj na duchu, gdy On cię doświadcza. Bo kogo miłuje Pan, tego karci, chłoszcze zaś każdego, którego za syna przyjmuje" (Hbr 12,5-6; zob. też Prz 3,11-12). Po czym dodaje: "Wszelkie karcenie na razie nie wydaje się radosne, ale smutne, potem jednak przynosi tym, którzy go doświadczyli, błogi plon sprawiedliwości. Dlatego wyprostujcie opadłe ręce i osłabłe kolana! Proste ślady czyńcie nogami, aby kto chromy, nie zbłądził, ale był raczej uzdrowiony" (Hbr 12,11-13). Wierzę nie tylko dla siebie, ale także dla innych, którym swoją wytrwałością mogę dać piękne świadectwo, które ich umocni.

Soft-egoiście łatwo jednak przychodzi zrezygnować z relacji, które są trudne, bo uznaje to za niepotrzebny balast, który nie pozwala mu na pójście dalej przez życie. Liczy się "ja", które jest zmęczone, które już nie czuje miłości, które już tych więzi nie potrzebuje, bo radzi sobie samo. Jest to jednak "ja" bez żadnego odniesienia do "ty". Jest to "ja", które nie chce i nie umie słuchać. To "ja", które nie potrafi jasno komunikować swoich przeżyć (czasami po prostu uważa, że nie jest to konieczne), konfrontując je z przeżyciami i uczuciami innych oraz biorąc je pod uwagę przy podejmowaniu decyzji. Takie "ja" nie poszukuje "ty", czyli Boga lub człowieka, z którym mogłoby wejść w głęboką relację. Dla niego "ty" potrzebne jest jako środek do uzupełnienia własnych braków. Soft-egoista wchodzi w relacje jednostronne. Modlitwa ma dać ukojenie i sprawić, że spełnione zostaną kierowane do Boga prośby, a relacja z drugim człowiekiem jest lekiem na akurat doskwierającą samotność. Kiedy już jednak "ja" osiągnie swój cel, "ty" przestaje być mu potrzebne i uznaje, że może je bez słowa zostawić.

Chrześcijaństwo uczy nas jednak tego, że relacje z Bogiem i ludźmi są drogą do Królestwa Niebieskiego. Chrześcijaninem nie jest się samemu dla siebie, dla własnej satysfakcji i dla własnego zbawienia. Wiara w Chrystusa to droga pojednania - mojego pojednania ze Stwórcą i z bliźnimi: "Przybędę, by zebrać wszystkie narody i języki; przyjdą i ujrzą moją chwałę" (Iz 66,18). Widzimy to również w słowach modlitwy zawartych w psalmie: "Chwalcie Pana, wszystkie narody, wysławiajcie Go, wszystkie ludy (…)" (Ps 117,1). Przez ciasne drzwi do Królestwa Bożego przejdę wtedy, gdy będę pojednany - z otwartym sercem na Boga i ludzi, którzy będą moim jedynym skarbem.

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Relacje z Bogiem i ludźmi są drogą do Królestwa Niebieskiego
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.