6 wskazówek, jak rzucić porno [ŚWIADECTWO]

6 wskazówek, jak rzucić porno [ŚWIADECTWO]
(fot. shutterstock.com)
Świadectwo anonimowe

Nie ma reguły w wychodzeniu z tego syfu i może być ciężko wyjść z tego jednym aktem, jednorazową decyzją. Czasem czytam piękne opowieści, że ktoś się pomodlił i problem zniknął. A to nie jest takie proste. Mimo to, widzę 6 rzeczy, które mogą ci pomóc z tego wyjść.

Nigdy nie sądziłem, że napiszę świadectwo. Na pewno nie należę do takich ludzi, którzy lubią się uzewnętrzniać. Ale gdy zobaczyłem dosłownie przez przypadek nagłówek postu o uzależnieniu, prześladuje mnie wewnętrzny głos, że trzeba się podzielić i być może w ten sposób zadośćuczynić za swoje własne grzechy - po prostu.

DEON.PL POLECA

Być może to komuś pomoże, ale może pomóc także mi coś definitywnie zamknąć w swoim własnym życiu. Wszak każde wypowiadane słowo coś znaczy, ma jakąś moc sprawczą, nigdy nie przepada bez sensu. Pytanie tylko, co mówimy i czy jest to dobre czy złe. Ale od początku...

Dorastałem w rodzinie takiej jak większość w Polsce. W mieście, rodzice żyli ze sobą od zgody po kłótnie, w zależności od nastroju. W zasadzie początkowo nie zdawałem sobie sprawy z powodów narastających z każdym rokiem konfliktów w mojej rodzinie. A były to burze, huragany, z latającymi talerzami, przekleństwami, przemocą itd. Potem następował czas ciszy i względnego spokoju aż po następne kłótnie.

Niby nic strasznego - każda rodzina ma wzloty i upadki - ale jakoś smutno mi się żyło w takich realiach. Z perspektywy czasu też widzę, że o swoich rodzicach nie wiem kompletnie nic, w tym o ich relacjach, wspólnych przeżyciach, nie pamiętam czułości między nimi.

O edukacji seksualnej mnie samego nie mówię w ogóle. Bo jej nie było. Teraz wiem, że moje późniejsze problemy zasadzają się właśnie w moim dzieciństwie, środowisku mojego dorastania i braku nazwania rzeczy po imieniu, postawieniu jasno, co jest dobre, co jest złe i co jakie skutki daje. Nie piszę tego, żeby się usprawiedliwiać z moich grzechów, ale dobra diagnoza genezy może pomóc w niepowtarzaniu błędów w przyszłości we własnym związku.

Jako że mam już własne dzieci, to wiem, że najważniejsze dla syna jest świadectwo życia ojca. Teoria, nauka w szkole na jakichś przedmiotach zideologizowanych przez jedną stronę czy natchnionych przez drugą, nigdy nie zastąpi tego, co może przekazać tata dzieciom. Otóż ja takiego pozytywnego świadectwa (jeśli chodzi o wychowanie seksualne) nie miałem. Wieczorami trzeba było się kłaść spać, bo ojciec oglądał erotykę.

W komodzie - co niestety odkryłem w późniejszym czasie - były gazety wiadomego pokroju. To zdaje się tłumaczyć brak relacji między moimi rodzicami. Przy czym nie chcę osądzać, czyja była to wina: matki, że nie poświęcała mężowi uwagi? Czy też ojca, że nie będąc w orbicie zainteresowań żony, szedł na łatwiznę? To nie moja sprawa. Być może coś jeszcze leżało u podstaw. Wiem tylko tyle, że ja miałem zły przykład.

To koledzy na osiedlu i w szkole byli moim źródłem informacji i niestety ich zachowania traktowałem jako normalność. A była to nieczystość i upodobania telewizyjne, a potem internetowe. To była rzekoma normalność, którą spotykałem na każdym kroku. Absolutnie nikt w moim dzieciństwie nie powiedział, że to jest złe i dlaczego. Nawet ksiądz na jednych rekolekcjach - na których w sumie jeszcze nie wiedziałem, o co chodzi - traktował ten problem tak, jakby każde dziecko w tym tkwiło i było to pewną powszechnością, stąd nieco humorystycznie podchodził do tego tematu.

Byłem natomiast dzieckiem bardzo wrażliwym i sądzę, że potrzebowałem naprawdę specjalnego potraktowania, a nie powierzchownego. Sfera seksualna była dla mnie tematem tak wstydliwym, że absolutnie nie wyobrażałem sobie, że można na ten temat dyskutować. Ale rozmów kolegów słuchałem, zarzekając się, że mnie to nie interesuje. Dlatego brnąłem w grzech samodzielnie i po kryjomu. Najpierw poznawanie swojego ciała, potem gazety, TV po północy, a w końcu internet, którego wynalezienia i upowszechnienia w czasach mojej młodości najbardziej żałuję. To kopalnia syfu.

Zaczynasz od rzeczy lekkich (fotografie, całusy i takie tam), a kończysz na rzeczach ohydnych. Czasami myślę, że ci "aktorzy" mają jednak gorzej, bo oni żyją ze swoim doświadczeniem udokumentowanym publicznie do końca życia (Boże, pomóż im z tego wyjść i uleczyć pamięć!). Stąd bardzo dobrze, że coraz więcej mówi się o komercyjnym aspekcie biznesu erotycznego. Polega on na stopniowym uzależnianiu odbiorcy. Zaczynasz oglądać, a potem nie mogąc bez tego żyć, zaczynasz kupować "produkty".

W przeciągu pięciu kliknięć myszki masz wszystko, co chcesz, albo czego jeszcze nie widziałeś. Oczywiście rujnując ostatnie granice twojej własnej przyzwoitości i zahamowań. Wiele lat zajęło mi zdanie sobie sprawy, że nie istnieje coś takiego, jak kiedyś myślałem - "że sam sobie wyznaczam granice, oglądam tylko lekkie, a w gorsze nie wejdę". To fikcja. Po pięciu czy dziesięciu latach oglądasz to, czego jako młodszy zarzekałeś się, że nie zobaczysz. Granica się przesuwa.

Jednocześnie stajesz się zamkniętym w sobie smutasem, łamagą, jakimś odrzutkiem z nieokreślonymi problemami. Nie umiesz nic dać z siebie, jesteś wyzuty z serdeczności, a dziewczyny postrzegasz wizualnie, zanim wypowiedzą choćby słowo. Patrzysz na nie jak mięso, które się "konsumuje", nawet jeśli tylko wzrokiem. Brak radości życia - to najgorszy ze skutków. Chodzisz z głową w dół, a jednocześnie będąc sam w domu, pogrążasz się.

Mechanizm jest prosty: ciekawość - zaspokojenie - zawstydzenie - katastrofalne wyrzuty sumienia - wstyd przed próbą rozwiązania problemu (czy iść do spowiedzi, czy powiedzieć na spowiedzi, czy może zracjonalizować, że w sumie nic się nie stało bo każdy tak robi). Zdarzało mi się samodzielnie przed sobą usprawiedliwiać i rozumiem, jeśli ktoś tak robi. Wszak życie w permanentnej depresji wyniszcza.

Człowiek stara się sobie jakoś pomóc, opanować się i żyć dalej. Na pewno będzie to dla kogoś śmieszne, ale miałem okresy, kiedy nawet myślałem, że skoro nie robię nikomu krzywdy, to to nie jest grzech, albo że to wręcz coś dobrego, bo sprawia radość. Naprawdę wiele lat nie traktowałem (nawet nie wiedziałem), że to grzech ciężki, czyli śmiertelny. Śmiertelny, a więc człowiek żyje jak trup: tak właśnie było ze mną.

Teraz rozumiem, o co chodzi z grzechem śmiertelnym. Wyrzuty sumienia nie dają spokoju, jesteś smutny, załamany, myślisz o czymś, gdy trzeba uczyć się, pracować czy jeszcze coś innego robić. Jesteś nieobecny na spotkaniach, na których fizycznie jesteś, ale przede wszystkim nie dajesz z siebie żadnej radości, kompletnie nic.

Potem było już lepiej. Nie ukrywam, że pomogła mi autorefleksja po tych najgorszych upadkach. Dokształcanie się. Są strony, fora internetowe, w końcu wykłady czy prezentacje, które tłumaczą w sposób rzetelny i dostępny jak działa mechanizm uzależnienia: że to biologia. Kiedyś mężczyzna w epoce nieinternetu musiał zabiegać o kobietę, podniecenie było dawkowane, wymagało zaangażowania. Bo przecież seks to nic złego, to dar od Boga. Sam w sobie jest czymś dobrym i daje wspaniałe owoce małżeńskie (relacje małżonków, dzieci).

Tymczasem tutaj przechodzisz ten etap w parę minut, jeśli nie kilkadziesiąt sekund. A ewolucja szuka szybszych rozwiązań. Po co się męczyć, jak klikniesz i masz nawet nie jedną kobietę, a harem. I robią dla Ciebie to, co zechcesz.

I tak słuchałem, czytałem i oczy mi się otwierały. Dowiadywałem się nie tylko o tym, co się ze mną dzieje, ale kim są "aktorki" i "aktorzy" - jak są ubezwłasnowolnieni i ile za swoje występy "zarabiają", a raczej... wyżebrują. Nie mówię tu o aktorkach celebrytkach, ale o tych 99% aktorek tego typu filmów. Racjonalne podejście do samego siebie, zrozumienie mechanizmów uzależnienia i tego, czym jest ten świat po drugiej stronie, to pierwszy krok.

Drugi krok to umiejętność nazwania swojego grzechu po imieniu. Ale tutaj trzeba dużej cierpliwości przede wszystkim do samego siebie. Spowiedź regularna pozwalała mi przynajmniej pewien okres odłożyć swoje uzależnienie i stopniowo zawracać z tej głębiny, w którą się zapuściłem, przesuwać granice z powrotem krok po kroku.

Najpierw zrezygnowałem z samozadowolenia. Pomogło mi tu poznanie dziewczyny. Nie chciałem być dla niej oszustem, który zadowala się na boku. Ale z drugiej strony, to wcale nie była metoda na zażegnanie problemu. Po jakimś czasie, zwłaszcza po zapoznaniu się z nią "bliżej" jeszcze przed ślubem, wróciło najgorsze w jeszcze większym natężeniu, no bo jak sobie radzić w przypadku jakiejś rozłąki... Po prostu czysty egoizm.

Męczyłem się sam ze sobą aż do ślubu. Wtedy powiedziałem sobie, że muszę postawić wierność absolutnie ponad wszystko. Jednak to też nie była żadna granica - ona wynikała z jakichś moich wyobrażeń na temat tego, że mogę sobie powiedzieć: "niech się stanie". Magiczne daty, umowne granice wieku, wydarzeń życiowych i wszystkie "od wtedy już nie będę" prędzej czy później kończyły się upadkami.

O ile zażegnałem problem nieczystości w sensie fizycznym, bowiem miłość do mojej żony po prostu nie pozwala mi jej dalej zdradzać z samym sobą, to pozostało uzależnienie od internetu. Sama myśl o tym, co można tam ciekawego znaleźć, była dla mnie na tyle silna, że zaglądałem tam ze zwykłej ciekawości lub zmęczony w pracy chciałem się zrelaksować fizycznie (wtedy jeszcze nie wpadłem na to, że można przecież pobiegać, iść na spacer, albo pojeździć na rolkach).

Szukałem zaspokojenia wyobraźni, a poszukiwania dawały mi dreszczyk emocji, ekscytowały i podniecały, mimo że to nie kończyło się zaspokojeniem w sensie cielesnym. Teraz wydaje mi się, że wizualne uzależnienie jest nawet gorsze od uzależnienia cielesnego, bo w naszych czasach nie można pracować bez internetu i pokusa jest o wiele częstsza i łatwiejsza. Czasami wystarczyło, że na portalach internetowych z wiadomościami pojawił się temat nawiązujący do erotyki albo zdjęcie kobiety, która w ubraniu była bardziej goła niż gdyby była autentycznie goła, i już zaczynało się u mnie najgorsze. Powrót do złego na całego.

Kolejnym krokiem było dla mnie wspomaganie swojej walki dostępnymi metodami technicznymi: filtry do przeglądarek internetowych. Po zainstalowaniu raz na zawsze zamknąłem sobie drogę do pornografii. Ale... przez długi czas pomagały, z czasem jednak nauczyłem się i je oszukiwać, i obchodzić. Co z tego, że nie wyświetli Ci się porno, jak wyświetli Ci się erotyka - a w sumie chodzi o to samo. To w sumie najgorsze - samooszukiwanie. Zobaczę trochę, ale nie wszystko. Albo wejdę i szybko wyłączę. Albo - może niczego nie znajdę.

To po co szukam? Właśnie dlatego, że pozostało uzależnienie. Jak w przypadku anonimowych alkoholików. Oni nie piją do końca życia i pamiętają o temacie. Tutaj trzeba tak samo. Żadnej taryfy ulgowej - tak jak w przypadku narkomanii, alkoholizmu, czy hazardu. Ocala tylko całkowity STOP. Nie ukrywam, że to ciężkie, bo przecież człowiek jest słaby. Raz się zapomnę i od razu odnowienie i piętrzenie się grzechu, który trwa przez kolejny tydzień czy dwa - aż do spowiedzi i tak w kółko.

W końcu zawierzyłem się opiece Matki Boskiej. Chociaż nigdy nie byłem religijny w sensie gorliwości modlitewnej, to jednak tutaj powiedziałem, że muszę prosić o pomoc. Człowiek sam nic nie może, ani góry nie przesunie, ani nie sprawi, żeby kamień ożył, ani nie zwalczy diabła. Dzisiaj wiem, że uzależnienie jest oczywiście pewnym zjawiskiem biologiczno-chemicznym, ale nie umiem wytłumaczyć mojej historii bez uznania, że po prostu był w niej szatan.

Ksiądz mi kiedyś powiedział, że szatan łapie człowieka jak pająk w sieć. Mucha nie leci tam gdzie pająk, ale obok, nie wiedząc że tam jest sieć. Diabeł naprawdę zastawia pułapki. Myślisz, że sobie poradziłeś, a tu po miesiącu czystości w internecie sama pojawia Ci się goła kobieta w jakimś filmie, po którym się czegoś takiego nie spodziewałeś. Albo oglądasz bajkę, a wyskakuje Ci reklama bielizny żeńskiej bardziej skierowana dla mężczyzn niż kobiet. Albo idziesz ulicą i mija Cię kobieta nieziemskiej urody, a ty patrzysz na nią pożądliwie. Albo spotykasz kogoś, kogo szanujesz, a on ku twemu zdumieniu mówi, że każdy ogląda i to nic strasznego itd...

Wszystko to uruchamia pewien apetyt. To istne kuszenie szatana. Tak to dzisiaj traktuję. Zupełnie przypadkiem usłyszałem słowa, które mnie zachęciły do walki w sensie religijnym. Kolega mi powiedzał, "że tylko Matki Boskiej boją się wszystkie diabły". Ten który mnie opętał też się Jej boi. Modlitwa mi pomaga. Ale nie tylko to. Nie wszystko trzeba zwalać na siły nadprzyrodzone i je obarczać odpowiedzialnością za rozwiązanie swoich problemów. Trzeba przede wszystkim dać coś z siebie. Zainwestować te talenty, które nam powierzono i pomnożyć dla dobra innych. Zauważyłem jedną prawidłowość - im więcej robię w życiu (pracuję, pomagam, dzielę się dobrym słowem, kocham drugiego człowieka), tym częściej nie ma miejsca na okazję do grzechu. Leczę przyczyny, a nie skutki.

Na koniec chcę powiedzieć, że nie ma reguły w wychodzeniu z tego syfu i może być ciężko wyjść z tego jednym aktem, jednorazową decyzją. Czasem czytam piękne opowieści, że ktoś się pomodlił i problem zniknął. Albo ktoś sobie powiedział "nie będę tego już więcej robił, bo to jest złe" i stało się - zaprzestał. U mnie te opowieści nie zadziałały.

Księża na spowiedzi mówią o cierpliwości częściej niż o natychmiastowym pożegnaniu się z grzechem. I za to im dziękuję. Moje uzależnienie trwa ponad 20 lat. Jestem dojrzałym mężczyzną, szczęśliwym ojcem i mężem. Ale nawet mimo moich 33 lat, pokusy przychodzą dalej. Rzadko im ulegam, ale nawet jeśli już, to od razu włącza mi się czerwona lampka i od razu uciekam, modlę się czy spowiadam.

Nie akceptuję i nie dopuszczam do swojej świadomości, że mogę w to brnąć dalej. Muszę robić ważne rzeczy w życiu, a nie myśleć o sobie. Mam ważne zadania społeczne, zawodowe, rodzinne i nie mogę być egoistą. Być może twoim problemem nie jest uzależnienie, ale właśnie egoizm - skupienie się na sobie. Mi przeniesienie akcentów z myślenia o sobie (jakiś zideologizowany samorozwój, zarabianie tylko dla siebie, zapewnianie sobie dobrobytu, źle pojęty odpoczynek i lenistwo) na myślenie o innych (dzielenie się, chęć pomocy, solidne wykonywanie zadań, uczciwość we wszystkich sferach życia) bardzo pomaga. Zdecydowanie moje życie nie przypomina już tego sprzed dziesięciu czy piętnastu lat.

Reasumując widzę sześć rzeczy, które mogą pomóc z tego wyjść:

  1. Stwierdzenie, że to grzech, bezwarunkowo, żadnych "ale".
  2. Analiza przyczyn i skutków, w tym szukanie odpowiedzi na to, dlaczego ja sam w to brnę, co mnie kusi, co było u początku moich "zainteresowań".
  3. Asekuracja - blokady w sieci, unikanie zbędnego tracenia czasu w sieci, aktywność poza komputerem, a także aktywność fizyczna (sport, spacer) i towarzyska (spotkania, wspólny mecz, wyjazd).
  4. Spowiedź natychmiastowa po grzechu.
  5. Zawierzenie się opiece Boga - zwłaszcza w trudnych momentach i w obliczu pokusy. Z różańcem w w jednej ręce naprawdę, druga ręka na myszce nie zaprowadzi cię do złego!
  6. Zmiana myślenia z brania na dawanie - poświęć się dla innych! To naprawdę daje więcej radości.

Życzę wszystkim czytającym ocalenia z tego uwikłania. To naprawdę jest do pokonania z Bożą pomocą. Jeśli ktoś dotarł do tego miejsca, to proszę o modlitwę także za mnie, aby to świadectwo zakończyło ten zły rozdział także w moim życiu. Powodzenia, dasz radę!

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Tomasz Krzyżak

Mało jest w Polsce osób, które wzbudzają tak skrajne opinie. Ona jednak wydaje się tym zupełnie nie przejmować. Taki ma charakter, podobno niełatwy.

Ponad 60 lat temu jako młoda kobieta, była więźniarka obozu w Ravensbrück,...

Skomentuj artykuł

6 wskazówek, jak rzucić porno [ŚWIADECTWO]
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.