Miałam depresję. Bóg mnie uzdrowił
Zrozpaczona uklękłam na parkingu, zaczynałam się kulić, płakać głośno, dałam się ponieść emocjom, prosiłam o miłość, bo twierdziłam, że Bóg mi jej nie ofiarował.
Zdarzyło się to ponad pół roku temu, przeżywałam bardzo trudny okres wieku nastoletniego. Miałam depresję, widywałam czasem duchy, zazwyczaj były to cienie, raz ukazał mi się nawet mój Anioł Stróż, kaleczyłam się, broń Boże na wierzchu, jeszcze rodzice by zauważyli.
Chowałam to przed wszystkimi, żeby przypadkiem nikt nic nie zauważył, jednocześnie chcąc otrzymać pomoc od przyjaciół, znajomych, rodziny, kogokolwiek. Byłam zrozpaczona, nic mi nie wychodziło, opuściłam się w nauce, przestało mi zależeć na czymkolwiek.
Nie spędzałam czasu z ludźmi, nie chciałam wychodzić na imprezy (gdzie zresztą wszyscy spożywali ogromne ilości alkoholu). Raniło mnie jak patrzyłam na drugiego człowieka, który robi takie rzeczy, pije, żyje bez Boga, uprawia seks, i to jeszcze za pieniądze, a wszyscy w moim wieku, 16 lat!
Ja w sumie z jednej strony ograniczona i wyproszona z towarzystwa VIP-ów współczesnego świata, dalej odsuwałam się. Co ciekawe, podczas mojego trudnego okresu żyłam bardzo blisko Boga, czułam sie tak bardzo przybita jak on, kiedy patrzyłam na ludzi grzesznych, chciałam im za wszelką cenę pomóc, nie patrząc na to jaka "zniszczona" już jestem.
Pewnego dnia kiedy się już położyłam, zapłakana oczywiście, otworzyłam oczy i przez kilka chwil, jak już wspominałam, zobaczyłam Anioła Stróża, mojego anioła.
Na początku zastanawiałam się czy to przypadkiem nie kolejny wysłannik Złego, ale poczułam w sercu spokój i uczucie bezpieczeństwa, to nie mogło być nic złego, i takie też nie było.
Cały ten okres przygotowywałam się również do sakramentu bierzmowania, chciałam być bardzo otwarta na Ducha Świętego i jego działanie, aby zamieszkał we mnie i dawał owoce.
I tak się też stało, nadszedł dzień bierzmowania, byłam bardzo podekscytowana, cieszyłam się i denerwowałam jednocześnie.
Bałam się, że coś pójdzie nie tak, że nie otworzę się wystarczająco mocno na Ducha Świętego. Nic niezwykłego się nie stało, byłam tylko trochę bardziej podekscytowana niż na ważniejszych uroczystościach.
Na drugi dzień miało odbyć się spotkanie wszystkich wybierzmowanych, odebranie jakiś pamiątek i takie tam.
Poszłam z wielką radością, czułam, że nareszcie coś się zmieni, że ludzie z którymi przystępowałam do sakramentu, w tym moją przyjaciółka, będą dzielić to szczęście ze mną.
Niestety rozczarowałam się, moja przyjaciółka nie spędzała ze mną w ogóle czasu, pomimo tego, że znała moją obecną sytuację oraz stan, interesowały ją bardziej inne osoby. Smutna i zrezygnowana zadzwoniłam po tatę, aby przyjechał wcześniej i wyszłam.
Na parkingu przed kościołem wiało pustkami, tata był w drodze, wtedy nagle przyszło dużo łez, krzyczałam na Boga, że dał mi tyle do udźwignięcia, że to dla mnie już za dużo. Chłopak, w którym byłam mocno zakochana, miał problemy w domu (również przez to się okaleczałam), sama miałam roztarganą żalem i smutkiem duszę, a Bóg nie pomagał mi pomimo wielu modlitw i naprawdę bliskiego kontaktu.
Zrozpaczona uklękłam na parkingu, zaczynałam się kulić, płakać głośno, dałam się ponieść emocjom, prosiłam o miłość, bo twierdziłam, że Bóg mi jej nie ofiarował. I wiecie co?
Po około 2 tygodniach, poczułam się kochana, tak po prostu, i przez Boga i przez mojego wymarzonego chłopaka, wszystko układało się pięknie. Ale wszystko, co piękne nie trwa wiecznie, wszystko z powrotem wróciło na swoje stare miejsce.
W końcu powiedziałam dość, nie mogłam tego dłużej wytrzymać, chociaż muszę zaznaczyć, że podczas choroby nie myślałam ani razu o samobójstwie. Poszłam do rodziców, żeby powiedzieć im o wszystkim, rozpłakałam się, ich miny były okropne, bali się, martwili, no bo jak takie uśmiechnięte dziecko może mieć takie problemy?
Mama zabrała mnie na Mszę o wyzwolenie ducha, przy spowiedzi ksiądz mnie pytał czy nie brałam udziału w żadnych obrzędach lub spotkaniach ludzi czczących szatana. Po spowiedzi poczułam ogromne wyzwolenie, po raz kolejny. Byłam wolna. Chciało mi się żyć.
Podziękowałam mamie za wszystko. Byłam jej wdzięczna, bo dzięki niej udało się bez pomocy psychologów i psychiatrów. Bez pomocy znajomych...
I właśnie wtedy zrozumiałam, że ich tak naprawdę to nie interesuje, że tylko Bóg i moi rodzice martwią się mną i moim życiem, a nie znajomi czy chłopak, którego kocham.
To były bardzo bolesne doznania, ale nie boję się do nich wracać, robię to nawet dość często żeby pokazać sobie, że mogę i potrafię się podnieść. Teraz wiem, że to mój krzyż.
Bóg postawił w moim życiu odpowiednie osoby, które wyjaśniły mi wiele spraw i dzięki nim jestem dzisiaj szczęśliwą nastoletnią dziewczyną, która miała możliwość wziąć udział w ŚDM! I za to serdecznie dziękuję Bogu i moim rodzicom, którzy nie zwątpili w niego.
Skomentuj artykuł