Nie wierzyłam w pomoc świętego Antoniego. Do czasu [ŚWIADECTWO]

fot. Jasmin Ne / Unsplash
Anna

Pomyślałam: "Ciekawe, czy w podobnej sytuacji św. Antoni by jej pomógł". I tak bezwiednie, trochę nieśmiało, mało pobożnie i bez nadziei na cokolwiek zwróciłam myśli ku św. Antoniemu.

Los sprawił, że u progu mojej pracy zawodowej spotkałam panią Helenę. Pracowałyśmy w różnych działach, ale pewnej zimy generalny remont budynku zgrupował nas w jednym pokoju biurowym. Przypatrywałyśmy się sobie ciekawie: ona - starsza już pani, ja - młoda wówczas "koza", którą - ze wstydem przyznam - nieco śmieszyły wówczas "zasady" pani Heleny.

Co ma do tego św. Antoni? Otóż ma, i to wiele.

Wcześniej jednak o myszach.

DEON.PL POLECA

Mroźna zima, biuro na parterze i przedłużający się remont sprawiły, że do drewnianej szafy z dokumentami (a były to czasy przedkomputerowe) zakradły się myszy. Mimo wielu zabiegów trudno je było zniechęcić do obgryzania segregatorów i wpiętych w nie dokumentów. Pani Helena była zrozpaczona, kiedy kolejny fragment czegoś ważnego znikał w paszczach małych potworków. Segregatory przeniesiono, ale przez długi czas pani Helena kolejno je przeglądała i na podstawie innych dokumentów odtwarzała zjedzone cyferki. Kiedy jednak nie mogła sobie poradzić, prosiła o pomoc św. Antoniego, do którego miała wielkie nabożeństwo. Rozumiałam jej problem i bardzo jej współczułam, niemniej negocjacje ze świętym szczerze mnie bawiły. Nie potrafiłam się opanować i kpiłam okrutnie, zwłaszcza kiedy pani Helena obiecywała św. Antoniemu niewielkie pieniążki do skarbonki w kościele. "Wątpię - śmiałam się - by nawet najświętszy święty zechciał pracować w księgowości za tak nędzne wynagrodzenie".

Pani Helena patrzyła na mnie z politowaniem i tylko kręciła głową. Nie przerywała swoich negocjacji ze św. Antonim; znajdowała to, czego szukała, i uczciwie rozliczała się z obiecanych datków. Ja wierzyłam w jej perfekcyjną znajomość zawodu, zaś w jakąkolwiek ingerencję św. Antoniego nie bardzo. Tak naprawdę - wcale.

Minął jakiś czas, gdy przydarzyła mi się dość nieprzyjemna historia. W warszawskim autobusie miejskim ukradziono mi portfel. Strata nie byłaby taka wielka, bo pieniędzy w nim wiele nie miałam. Był tam jednak dowód osobisty, niezbędny do odbioru paszportu, bez którego wakacyjne plany stanęły pod znakiem zapytania. "Nie zdążę. Procedura wyrobienia nowych dokumentów trwa długo" - oceniłam sytuację i ze smutkiem wsiadłam do pociągu powrotnego do Krakowa. Wtedy przyszła mi na myśl pani Helena:

"Ciekawe, czy w podobnej sytuacji św. Antoni by jej pomógł". I tak bezwiednie, trochę nieśmiało, mało pobożnie i bez nadziei na cokolwiek zwróciłam myśli ku św. Antoniemu.

Za dwa dni znalazłam w skrzynce pocztowej dokumenty, które zapewne jakiś uczciwy znalazca zapakował do koperty i odesłał na adres widniejący w dowodzie. Z wdzięcznością pomodliłam się za tego nieznajomego dobroczyńcę. W podzięce też - zwyczajem pani Heleny - wrzuciłam dziękczynny datek do skrzynki św. Antoniego, obiecując, że publicznie odszczekam wszystko, co dotąd mówiłam.

Czy pomógł mi św. Antoni? Nie wiem. Czy zechciałby pomóc takiemu niedowiarkowi? Jednak odtąd przestałam żartować na jego temat, a gdy tylko zawieruszyłam cokolwiek, moje myśli gnały ku niemu. Kiedy autorka tej książki zaproponowała mi napisanie swojego świadectwa, pomyślałam, że może teraz, po latach, nadeszła okazja spełnienia obietnicy danej św. Antoniemu. Obietnicy, której nigdy nie spełniłam i o której teraz dopiero sobie przypomniałam; obietnicy publicznego podziękowania i skruchy za moje żarty, kpiny i niedowiarstwo. "Napiszę więc" - zadeklarowałam się poważnie. Jednak mimo kolejnych ponagleń stale odkładałam to z dnia na dzień.

Aż pewnego razu zdarzyło się coś dziwnego. Zniknął mi pęk kluczy. Dematerializacja? Niemożliwe! Zgubić nie miałam gdzie. Miotałam się w poszukiwaniach przez cały dzień i kiedy już wyczerpałam wszystkie pomysły, jęknęłam bezsilnie: "Święty Antoni, obiecałam napisać - to napiszę! Tylko mi pomóż z tymi kluczami, bo konceptu mi już całkowicie zabrakło!".

Znalazły się. Tak nagle jak zniknęły, i to w miejscu, w którym nie przyszłoby mi do głowy ich szukać.

***

Jeśli przeżyłeś/przeżyłaś/przeżyliście coś podobnego, poniższy formularz jest od tego, aby się tym podzielić. Niech również Twoje/Wasze świadectwo stanie się tym, co utwierdzi wiarę innych!

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie wierzyłam w pomoc świętego Antoniego. Do czasu [ŚWIADECTWO]
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.