Ten święty uratował moje powołanie
Zaraz po maturze wyjechałam z mojej rodzinnej miejscowości do Warszawy. Chciałam podjąć pracę i studia równocześnie. Udało się. Znalazłam mieszkanie i pracę u księży jezuitów przy Bobolanum w Warszawie jako pomoc kuchenna.
Ciężka to praca i pewnie wielu moich rówieśników wolałoby inną, ale dla mnie wówczas wydawała się doskonała. Uwielbiam gotować, więc było to idealne miejsce.
Nieopodal Bobolanum znajduje się sanktuarium św. Andrzeja Boboli. Zobaczyłam tu niesamowite relikwie, które przyprawiły mnie o zawrót głowy. Wiedziałam, kim jest św. Andrzej Bobola, ale nigdy nie podejrzewałam, że będę pracować i mieszkać dosłownie kilka kroków od niego. Chciałam się z nim zaprzyjaźnić i poznać bliżej historię jego życia. Wyobrażałam sobie, że to taki "ułożony" święty z wypracowanym charakterem i wrodzoną łagodnością. Pewnie uśmiechał się z nieba, kiedy po raz pierwszy klęknęłam u stóp ołtarza i z lekką niepewnością spoglądałam na relikwie...
Odpowiedzialną w jezuickiej kuchni była siostra zakonna, felicjanka. Perspektywa pracy z siostrami była bardzo interesująca. W moim sercu powoli kiełkowała łaska powołania. Miałam jeszcze mnóstwo wątpliwości, szukałam swojego miejsca. Jednak mimo moich dobrych chęci i pozytywnego nastawienia do sióstr pierwsze dni w nowej pracy okazały się trudne. Nasłuchałam się wielu przykrych słów od mojej "szefowej". Było to trudne doświadczenie. Nie potrafiłam zrozumieć, jak ktoś, kto oddał życie Bogu, może tak postępować...
Po skończonej pracy udałam się do sanktuarium. Zamiast na siostrę, która sprawiła mi tę przykrość, wylałam swoją złość na... św. Andrzeja. Powiedziałam mu, że jeśli takie są siostry zakonne, to ja za nic w świecie nie chcę być zakonnicą! I jak on mógł nic nie zrobić w tej sprawie! W końcu jest jezuitą, a ja tu pracuję, u jezuitów! Klęczałam w ostatniej ławce. W pierwszej, bliżej relikwii, modliła się moja "szefowa" - siostra. Nie mogła mnie widzieć, a tym bardziej usłyszeć.
Wróciłam do swojego mieszkania. Minął zaledwie kwadrans, gdy usłyszałam niepewne pukanie do drzwi. W drzwiach stanęła siostra i zaczęła mnie serdecznie przepraszać. Podkreśliła, że każdy ma swoje słabości, siostry zakonne również, i żebym nie miała do niej urazy, i do żadnej innej siostry... Uścisnęłyśmy się na zgodę i rozwiały się moje wątpliwości. Kto wie, czy gdyby sprawy potoczyły się inaczej, byłabym dziś siostrą zakonną.
Święty Andrzej Bobola wiedział, co robi. A ja wiedziałam, że to on podszepnął siostrze to właściwe rozwiązanie. Wspierał mnie w mojej małej drodze. Kiedyś poprosiłam go o pomoc w zakupie komputera. Rozpoczynałam pisanie pracy magisterskiej i marzyłam o komputerze. Odkładałam z pensji, a i tak ciągle brakowało.
Oczywiście komputera nie kupiłam, tylko dostałam w prezencie. Nie był to nowy sprzęt, nie był super, ale do pisania wystarczył. Mimo że moja praca w kuchni u księży jezuitów trwała krótko, to jednak zapoczątkowała wyjątkową przyjaźń ze Świętym. I chociaż czasem może o nim zapominam, to on na swój wyjątkowy sposób potrafi o sobie przypomnieć.
***
To oraz wiele innych świadectw i modlitw znajdziesz w naszej książce Cuda świętego Andrzeja Boboli. Gorąco zachęcamy do modlitwy za wstawiennictwem tego potężnego patrona Polski.
Skomentuj artykuł