Uratowała mnie moja patronka, św. Joanna Beretta Molla. Musicie ją poznać! [ŚWIADECTWO]
Podczas Rekolekcji Ignacjańskich w 2018 r., na których byłam u Sióstr Zawierzenia w Częstochowie, w dniu Wszystkich Świętych otrzymałam patronkę na kolejny rok - świętą Giannę Berettę Mollę. Niewiele wtedy o niej wiedziałam.
Z notatki na obrazku dowiedziałam się, że była Włoszką i lekarką. Żyła w połowie XX wieku w szczęśliwym małżeństwie i była matką czwórki dzieci.
Narodziny czwartego dziecka przypłaciła własnym życiem, świadomie wybierając taki sposób leczenia, który nie zagrażał życiu dziecka, jednak nie dawał jej samej szansy na przeżycie. Przyznam, że byłam bardzo poruszona faktem, że taka święta wybrała mnie (jak stwierdziła siostra towarzysząca), że właśnie ją Bóg posłał, by się mną opiekowała.
Nie rozumiałam dlaczego. Jestem w okresie menopauzy. Dzieci już mieć nie mogę. Zatem o co chodzi? Czy dlatego, że co rok podejmuje się adopcji nienarodzonego dziecka, którego życie jest zagrożone? W takim kierunku biegły moje myśli. Ale odpowiedź przyszła kilka miesięcy później.
W lutym 2019 roku w szpitalu przeszłam planowaną operację ginekologiczną usunięcia mięśniaków. Przed operacją powierzyłam się Bogu, przystąpiłam do spowiedzi i do Komunii, a nawet przyjęłam namaszczenie chorych. To miał być zwykły rutynowy zabieg wykonany metodą laparoskopii jakie wykonuje się tysiącami.
Niestety u mnie doszło do uszkodzenia jelita cienkiego, czego nie zauważono. Przez niemal dwie doby cierpiałam straszliwe bóle brzucha, bo doszło do rozległego zapalenia otrzewnej. Dwa dni później przeszłam drugą operację, dużo poważniejszą, ratującą życie.
Zapalenie otrzewnej wykryte od razu w 80-90% daje szanse na wyleczenie. Jednak ryzyko śmierci rośnie wraz z upływającym czasem, mnie przetrzymano w tym stanie dwie doby. Po operacji czułam się bardzo źle, byłam otępiała, półprzytomna, tamten czas pamiętam jak przez mgłę. Stałam się całkowicie bezradna, zależna od innych. Problemem było wszystko, co w zdrowiu zwyczajne, jak np. utrzymanie higieny czy wyjęcie jakiejkolwiek rzeczy z szafki. Jednak nie to było moim największym problemem. Z każdym dniem miałam coraz większe problemy z oddychaniem, dusiłam się i miałam odruchy wymiotne. Groziło mi zapalenie płuc. Ale był jeszcze jeden problem, również stanowiący zagrożenie dla życia. Moja rana pooperacyjna została zakażona bakteriami jelitowymi, zbierał się w niej brązowozielony płyn, w jednym miejscu powstała już martwica. Zdjęto mi szwy, a otwartą ranę opatrzono i podłączono do urządzenia, które miało ją oczyszczać.
W międzyczasie moja córka zastanawiała się, co można zrobić w tej sytuacji, kto mógłby pomóc. W trakcie modlitwy przypomniała sobie o mojej patronce i postanowiła przeczytać jej biografię. Odkryła, że bezpośrednią przyczyną śmierci św. Joanny było zapalenie otrzewnej. Wydarzyło się to w momencie, gdy mój stan się pogorszył, dlatego moja córka wraz z mężem postanowili podjąć modlitwę nowenną w intencji mojego uzdrowienia. Rozpoczęli ją w dniu gdy odkryto, że moja rana została zakażona. Ponadto w jej wspólnocie cała diakonia wstawiennicza również modliła się o moje uzdrowienie, już od chwili drugiej operacji. Osób modlących się w mojej intencji było znacznie więcej - z mojej wspólnoty i z mojej grupki dzielenia, Róże Różańcowe w mojej parafii i inne osoby. Przez osobę z mojej parafii zostałam również zawierzona Matce Bożej w Częstochowie.
Sama też modliłam się, na ile starczało sił. W tym czasie byłam tak słaba, że zasypiałam w trakcie odmawiania różańca, co zresztą było błogosławieństwem, bo bardzo źle sypiałam.
Prosiłam przez wstawiennictwo św. Gianny (która była przecież lekarką) i Anioła Stróża o opiekę nade mną i za ekipę medyczną.
Tuż po operacjach miewałam koszmary, aż bałam się zasypiać. Jednak jednej nocy, z wtorku na środę, tego dnia gdy Ada i Janusz podjęli modlitwę nowenną, miałam piękny sen, że jakieś piękne istoty, szczególnie pamiętam piękną uśmiechniętą panią, uwijały się wokół mnie.
I od tej pory nastąpił przełom, zaczęło się poprawiać, miałam więcej sił i lepiej się czułam. Moje jelita podjęły pracę, aż lekarze byli zdumieni, że nastąpiło to tak szybko i bezproblemowo. Moja rana zaczęła się oczyszczać i już po 9 dniach, w dniu zakończenia nowenny, została całkowicie zaszyta i chwilę później wypisano mnie ze szpitala.
Gdy już się poprawiło, jeden z lekarzy powiedział mojej córce, że "różnie mogło być", jednak wyszłam z tej dramatycznej sytuacji obronna ręką. I jestem przekonana, że była to Boża ręka.
Przekonałam się, że w żadnej, nawet najtrudniejszej sytuacji, nie jestem sama. Bóg z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem dał mi za opiekunkę lekarkę z nieba, św. Giannę, zmarłą na tę samą chorobę, która zagrażała mojemu życiu.
Choć nadal mój organizm dochodzi do siebie po tych trudnych wydarzeniach, odnajduję wiele dobra i łask wynikłych z tej sytuacji. Przylgnęłam bardziej do Boga, bardziej Mu ufam. Doceniłam wartość swojego życia. Odwróciłam się od moich grzesznych skłonności.
Przekonałam się też, że mam przyjaciół i bliskich, na których mogę liczyć. Zmierzyłam się z wieloma moimi lękami, jak np. z bezradnością osoby przykutej do łóżka. Doceniłam zwyczajne, zdawałoby się oczywiste rzeczy, których zabrakło w chorobie, np. że mam dwie ręce i nogi, że mogę wstawać z łóżka o własnych siłach, że mogę sama wykonywać proste codzienne czynności. Doceniłam swoje życie, takie jakie jest.
I zapragnęłam przeżywać jej lepiej, pełniej, w bliskości z Bogiem, z radością ze zwyczajnych, prostych rzeczy. Myślę, że to nie wszystkie otrzymane łaski. Bóg odsłoni kolejne we właściwym czasie. Dziś, choć pamiętam o przeżytym cierpieniu, to zapominam jak bolało, tak jakby Bóg zabrał to cierpienie, które Mu ofiarowałam. Cieszę, że Jezus ponownie zwyciężył, tym razem w moim życiu, w tej dramatycznej sytuacji. Chwała Panu!
***
Jeśli przeżyłeś/przeżyłaś/przeżyliście coś podobnego, poniższy formularz jest od tego, aby się tym podzielić. Niech również Twoje/Wasze świadectwo stanie się tym, co utwierdzi wiarę innych!
Skomentuj artykuł