Dlaczego "katolicka" sztuka ma złą markę?

Dlaczego "katolicka" sztuka ma złą markę?
(fot. shutterstock.com)
Jakub Lubelski / Karol Wilczyński

Gubi nas to poczucie, że w Polsce wszyscy wiedzą, o co chodzi w chrześcijaństwie. I fundamentalne wyzwanie polega na tym, żeby się go pozbyć - mówi Jakub Lubelski.

Karol Wilczyński, DEON.pl: Określasz się jako konserwatysta?

DEON.PL POLECA

Jakub Lubelski: Takie samookreślenie nie pomaga mi zbytnio w przedstawieniu się komukolwiek. Mam konserwatywne poglądy na wiele spraw, czasem natomiast odnajduję w sobie sporo rewolucyjnej pasji. W dużej mierze ta rewolucyjność jest powściągana przez lektury filozoficzne, głównie filozofów polityki. W czasie studiów mierzyłem się z tym paradoksem wielokrotnie. Jeśli chodzi natomiast o sztukę, to nie stronię od awangardy.

Konserwatysta-rewolucjonista?

Tradycje konserwatywnej rewolucji prowadzą nas niekoniecznie w te rejony, w których czułbym się komfortowo. Z dużym zainteresowaniem natomiast śledzę to, co na bazie odkrycia Zbigniewa Warpechowskiego pisze Paweł Rojek o awangardowym konserwatyzmie. Do wszystkich tego typu sztandarów mam już jednak spory dystans. Do pewnego momentu człowiek bardzo silnie potrzebuje takich ideowych transparentów. Jeśli już trzeba, to pewnie to, co Rojek wypracował, byłoby mi najbliższe. Jednak z czasem już coraz mniej odczuwam potrzebę, by zapisywać się do takich konkretnych klubów.

Stare podziały typu prawica - lewica, których źródło pochodzi z końca XVIII wieku, zamiast pomagać sprawiają raczej dużo problemów w codziennym funkcjonowaniu. To etykiety, które są zbyt dużym uproszczeniem. A co najważniejsze, w kontekście naszej rozmowy, nie mają one nic wspólnego ze światem kultury. Kultura nie jest dla mnie jak dla wielu narzędziem polityki. To zdecydowanie na odwrót, polityczność czerpie z kultury. Zajmując się zatem kulturą, zajmuję się czymś, co stanowi podstawę i grunt do wszelkiej innej działalności.

Panel, w którym brałeś udział na X Zjeździe Gnieźnieńskim, dotyczył obecności Kościoła we współczesnej kulturze. Dlaczego tzw. "sztuka chrześcijańska" ma złą markę?

Zacznę może od nawiązania do słów jednego z dyskutantów - pan Tadeusz Sobolewski, krytyk filmowy, powiedział, że coś mu się nie podoba, bo zbyt "kościelnie" brzmi. Natychmiast zerknąłem na biskupa Michała Janochę i księdza profesora Andrzeja Dragułę, którzy również uczestniczyli w dyskusji. Byłem bardzo ciekaw, jak zareagują. Nawet w takich słownych przyzwyczajeniach wychodzą pewne stereotypy, które warto potraktować na serio.

Dlaczego Tadeusz Sobolewski użył takiego sformułowania? Bo taki jest odbiór tego, co dzieje się w kulturze "obrandowanej" przez Kościół. Kościół może nie tyle, co przestał być dla wielu żywą instytucją w kulturze, ale w ogóle nigdy tak w postrzeganiu wielu nie funkcjonował. Z punktu widzenia pewnej wspólnoty, która wytwarza się poprzez oglądanie programów typu talent show, programów informacyjnych na przykład jednej z prywatnych stacji telewizyjnych, życie kulturalne w Kościele nie istnieje. I to pomimo istnienia wielu niezwykłych stowarzyszeń i grup młodych ludzi artystów, którzy robią fantastyczne rzeczy - szczególnie, jeśli mają dobrych duszpasterzy.

OK. Dlaczego zatem sztuka tych młodych katolików jest postrzegana negatywnie, jako ta "kościelna"?

Sądzę, że zbyt rzadko wspólnota Kościoła ożywia i zachęca do autentyczności. Powiela raczej skostniałe schematy dotyczące formy, co dla kultury jest zabójcze. Na wielu poziomach jest to ogromnym wyzwaniem. Chodzi przecież o zasadnicze pytanie: jak Kościół ma dziś przekazywać tę najlepszą Nowinę?

Znasz odpowiedź?

Odzywają się tu we mnie te dwie części osobowości. Pokorna, konserwatywna, która mówi, że tu nie ma łatwych rozwiązań i że wiele i tak zostało osiągnięte. I ta druga, rewolucyjna mówiąca, że wiele musi się zmienić. Dziś, w 2016 roku, możemy mówić o sytuacji, w której nie wszyscy znają - nawet powierzchownie - doktrynę Kościoła. Są zwłaszcza obszary wielkomiejskie, gdzie duże grupy osób nie zetknęły się bliżej z Ewangelią. Dla Kościoła jest to takie wyzwanie jak "podbój" nowego kontynentu.

Ludzie nie mieli pozytywnego przykładu w domu, zrazili się do religii podczas zajęć w szkole, w telewizji usłyszeli, że ksiądz to pedofil albo cyniczny lokalny baron itp. Kościół otacza ich dookoła, ale głównie w negatywnych półprawdach lub odpryskach medialnych. Tacy ludzie nie znają Ewangelii czy Katechizmu Kościoła katolickiego, dajmy już w tej chwili spokój z encyklikami. Jak powszechnie wiadomo, najlepszymi specjalistkami w tej materii bywają tu feministyczne panie profesor.

Wracając teraz do tych wielkomiejskich obszarów - wysp. Ludzie je zamieszkujący nie mieli szans przejścia elementarnej formacji. I często są to ludzie ochrzczeni, po Komunii. Pewnie byli parę razy u spowiedzi… i tylko tyle. "Czy znasz Dobrą Nowinę, młody człowieku?" - takie pytanie nie wystarczy.

Jeśli nie zostanie to dobrze podprowadzone bądź nie zostanie indywidualnie zastosowana odpowiednio dobra forma, pytanie zostanie obśmiane lub trafi w intelektualną albo duchową próżnię. Gubi nas to poczucie, że w Polsce wszyscy wiedzą, o co chodzi w chrześcijaństwie. I fundamentalne wyzwanie polega na tym, żeby się go pozbyć. Znakomite moim zdaniem efekty przyniesie myślenie, że w Polsce Kościół jest nowością i że tu wszystko zaczyna się od zera.

Co da się zatem zrobić?

Kościół jako animator kultury, mecenas sztuki, mógłby odgrywać nieporównanie większą niż dziś rolę. Warto mieć świadomość tego, jaką ten brand, ta marka, ma wartość. I czego potrzeba, by ją podnieść i jak to zrobić sprawnie. Z pewnością trzeba zacząć grać regułami gry, które obowiązują na współczesnym areopagu. Nie można kierować się dziwnymi uprzedzeniami do PR-u czy marketingu.

Możemy odwoływać się do sytuacji znanych nam ze starożytności. Wprowadzenie chrześcijaństwa do kulturalnego mainstreamu również wymagało od chrześcijan wiele wysiłku. Ale ja mam wątpliwości, czy tu mamy zgodę co do tego celu. Bo ty mnie pytasz o metodę, a ja nie wiem, czy nawet co do celu jesteśmy wszyscy zgodni. Czy zgadzamy się, że celem Kościoła jest - w sposób powszechnie uznawany i niepodważalny - silne i powszechne definiowanie tego, co w polskiej i europejskiej kulturze będzie wyznaczać mainstream?

Ile razy słyszałem od księży negatywne opinie o postmodernizmie. Nawet podczas naszego panelu biskup Janocha zażartował, że "nie chciałby nawet zobaczyć, jak wygląda zespół Siekiera Tomka Budzyńskiego". Sala zaczęła się śmiać. Myślę, że trochę nas - pozostałych prelegentów - sprowokował. Ale takiego podejścia nie mógłbym bronić.

Mówię to z ogromnym szacunkiem do biskupa Janochy, ale czy zdaje on sobie sprawę z tego, czym jest zespół Siekiera? Jaką muzykę gra? Jaką rolę odgrywa w polskiej muzyce punkowej? Prawdopodobnie nie. Tymczasem Kościół powinien wiedzieć chociaż, że ten zespół to fundament polskiej kultury muzycznej.

A przy okazji Tomasz Budzyński, gigant polskiego rocka, robi taką robotę dla Kościoła - chcąc, nie chcąc - o której wielu mogłoby tylko pomarzyć. Nawet jeśli zgodzimy się, że w sposób nieortodoksyjny, ale to w tej chwili w ogóle nieistotne.

Ludzie Kościoła zamykają się w takich schematach, są "ukościółkowieni". Patrzą na to, co "moje", a co "nie moje". Myślę, że takie podejście, oparte na prostych schematach, jest źródłem wielu problemów z obecnością chrześcijan w kulturze. No i jest w dzisiejszym świecie nie do obronienia.

Nie dajmy się zamknąć schematom. Zresztą, końcowy komentarz biskupa Janochy wskazuje na to, że w pewnym sensie pozostali prelegenci dali się pozytywnie sprowokować.

Miałbyś więc pomysł na wyprowadzenie tzw. sztuki chrześcijańskiej z kruchty?

Najpierw podkreślę, że to pojęcie "sztuki chrześcijańskiej" jest nietrafne, że nigdzie nas - jako Kościoła, jako artystów - nie zaprowadzi. To kolejny schemat, podobny do takich jak "konserwatyzm" czy "lewica". Określanie sztuki czy kultury jako "katolickiej" w niczym nie pomaga.

Trzeba raczej zastanowić się nad tym, jakie organizacyjne czy motywacyjne przedsięwzięcia mogą być powzięte w ramach Kościoła? Czy możemy zaadresować do twórców jakieś konkretne propozycje? Jest mnóstwo artystów, którzy lgną do Kościoła, mają rozmaite, fascynujące wizje bliskie chrześcijaństwu.

Ważne jest to, by generować dobry ruch ideowo-twórczy, by wspierać tych, którzy tworzą i przychodzą do Kościoła. Nie nazywajmy tego "katolicką kulturą", bo naprawdę nie o to chodzi. Lepszą pracę może wykonać często współczesny Gombrowicz czy Camus, tj. agnostycy niezwiązani z Kościołem niż jawnie zadeklarowani artyści wierzący.

*  *  *

Jakub Lubelski (ur. 1984) - prozaik, publicysta. Zadebiutował powieścią Boiduda (2012), która została nominowana do nagrody Fundacji im. Kościelskich, jest laureatem stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego "Młoda Polska 2015". Za książkę Ssanie (2015) otrzymał nagrodę Feniks 2016. Autor scenariuszy multimedialnych wystaw poświęconych najnowszej historii Polski. Pracuje nad kolejną powieścią, mieszka w Krakowie z żoną Marią i córką Janiną.

"Kościół, który ożywił wspólnotę" - przeczytaj tekst dotyczący architektury sakralnej.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Dlaczego "katolicka" sztuka ma złą markę?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.