Lampka do kontaktu z Jezusem
Taka lampka znalazła się w handlowej ofercie popularnego portalu. Niestety, żeby nie było zbyt pięknie, okazało się, że to „z Jezusem” jest „lampka”, a nie osiągany przy jej pomocy „kontakt”. Sam przedmiot okazał się dość kiczowaty. Przypomniałem sobie o tym, czytając „Opowieści z Izraela” wspomnienia z izraelskiej wyprawy Krzysztofa Czerwińskiego.
Autor opisuje, jak tamtejszy turystyczny przemysł niweczy przeżycia wyższe: - wypożyczanie szat do chrztu w Jordanie, sprzedaż butelek wody z tej rzeki za parę syklów. Zresztą są to wrażenia wielu pielgrzymów powracających z Ziemi Świętej, przywożących poza pięknymi wspomnieniami pamiątki zakupione w arabskich sklepikach. Każdy, kto był w Licheniu (słynna butelka w kształcie Maryi z korkiem w głowie), Częstochowie (wpinane mniej asertywnym krzyżyków w klapę - za drobną opłatą) doświadczył tego samego: przejście ze sfery profanum do tak zbrukanego sacrum może być bolesne albo denerwujące. Nie chcę jednak pisać o wakacyjnych pamiątkach czy niskim poziomie sztuki sakralnej. Nie chcę też zaczynać tematu, jak to niektórzy robią interesy (ekonomiczne czy polityczne) na krzyżu - o tym ostatnio zbyt wiele. O gustach się nie dyskutuje, kto chce, to kupi. Sam jestem miłośnikiem kiczu religijnego i mam swoje pokrętne teorie na temat dewocjonaliów.
Problem pojawia się wtedy, gdy kupujący, a zwłaszcza sprzedający, traktują sam przedmiot, a więc pewien przekaz, jako desygnat, niejako zwieńczenie wyprawy do świętego miejsca, jakby stosując teorię McLuhana, że „środek przekazu sam jest przekazem”. Zwalczanie handlu kiczem, krytykowanie koszmarnych obrazków w kościołach, niekształtnych brył papieskich pomników - jest czasem odbierane jak atak na sam desygnat. Dlatego proceder wciskania wiernym najgorszej tandety będzie kwitł nadal. Bo w przekonaniu wielu ludzi nie godzi się odmawiać kupna obrazka, pamiątki, różańca. Przesiąknięci atmosferą świętości miejsca, uważają, że uświęca ono wszystko, co się w jego obrębie dzieje. W opowieści Czerwińskiego tej świętości nie ma, została niejako pochłonięta przez kwitnący tam handlowy proceder. Tak dzieje się w wielu miejscach pielgrzymek. Gubimy to, co najważniejsze, a wspomnienie szczególnego doświadczenia spotkania z Bogiem zastępujemy straganiarską tandetą.
Niedawno natknąłem się w Internecie na ilustrację, która mną wstrząsnęła: myślę, że w przekonaniu autora prześmiewczą, ale jednak wywołującą refleksje na poruszony temat. Pod wizerunkiem ukrzyżowanego Chrystusa umieszczono napis: Tak będzie z każdym, kto się sprzeciwia handlowi w świątyniach. Czy nie tak myślą dzisiejsi handlarze, którzy z miejsc świętych żyją?
Skomentuj artykuł