Seks i pieniądze – zgorszenia w Kościele
Kiedy pewna dziennikarka zapytała mnie, czy Kościół ma jakieś problemy które go niszczą od środka, odpowiedziałem, że oczywiście ma: słabość ludzka (tzw. casusy personalne, które często dotyczą spraw seksualnych) i pieniądze (zarabianie i zarządzanie finansami). Tak – niestety – działo się od początku istnienia Kościoła.
Paweł Apostoł wyrzucał Koryntianom: „Słyszy się powszechnie o rozpuście między wami, i to o takiej rozpuście, jaka się nie zdarza nawet wśród pogan” (1 Kor 5, 1). Natomiast słowo „symonia” pochodzi od niejakiego Szymona, który – o czym czytamy w Dziejach Apostolskich – chciał przekupić apostołów. Odpowiedź św. Piotra była jednoznaczna: „Niech pieniądze twoje przepadną razem z tobą, gdyż sądziłeś, że dar Boży można nabyć za pieniądze” (Dz 8, 20). Fakt, że w Nowym Testamencie, a więc w słowie natchnionym, pojawiły się wzmianki o wielkich zgorszeniach w łonie pierwszych uczniów Jezusa, świadczy o tym, że autorzy biblijni nie uważali, iż najlepszym sposobem reagowania na skandale jest udawanie, iż żadnych skandali nie ma. Miłość do rodzącego się Kościoła nie doprowadziła ich do wniosku, że o wspólnocie Kościoła nigdy nie należy mówić źle, a jeśli już, to z dala od oczu i uszu wiernych.
Lektura Dziejów Apostolskich oraz Listów Pawła Apostoła pokazuje, że uczniowie Chrystusa od początku musieli zmagać się ze zgorszeniami wewnątrzkościelnymi. Reakcje na owe afery były zróżnicowane. Raz św. Paweł stwierdza kategorycznie: „A wy unieśliście się pychą, zamiast z ubolewaniem żądać, by usunięto spośród was tego, który dopuścił się wspomnianego czynu. […] Przeto wy, zebrawszy się razem w imię Pana naszego Jezusa, wydajcie takiego szatanowi na zatracenie ciała, lecz ku ratunkowi jego ducha w dzień Pana Jezusa” (1 Kor 5, 2. 4). Trzeba zauważyć, że w powyższym wypadku Paweł Apostoł domaga się natychmiastowego wykluczenia publicznego grzesznika i gorszyciela, ale ostatecznym celem ekskomuniki jest ratunek grzesznika, a nie jego potępienie.
W innej jednak sytuacji – również chodziło o Koryntian – św. Paweł napisał: „Raczej wypada teraz wybaczyć mu i podtrzymać go na duchu, aby nie popadł ów człowiek w rozpaczliwy smutek. Dlatego napominam was, abyście jego sprawę rozstrzygnęli z miłością” (2 Kor 2, 7-8). Z tych biblijnych przykładów wynika, że każdy skandal rozpatrywano oddzielnie, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, by znaleźć najlepsze rozwiązanie uwzględniające dobro jednostki-grzesznika oraz dobro dotkniętej grzechem wspólnoty.
Dziś Kościół zmaga się z podobnymi problemami jak św. Paweł w Koryncie. Nowym, istotnym czynnikiem, są mass media, które nie tylko komentują skandale, ale starają się wyśledzić różne afery, po czym ferują wyroki oraz domagają się określonych decyzji. Nie wiadomo, jakby sobie radził sam Paweł Apostoł w rozwiązywaniu konfliktów w Koryncie, gdyby towarzyszył mu tłum żądnych „newsów” reporterów. Nie chcę twierdzić, że wszystkiemu winne są media.
Wręcz przeciwnie, niejednokrotnie przyczyniają się one do oczyszczania życia społecznego. Można by powiedzieć, że przez środki społecznego przekazu spełniają się w pewnym stopniu słowa Jezusa: „Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało być ujawnione, ani nic tajemnego, co by nie było poznane i na jaw nie wyszło” (Łk 8, 17). Z drugiej strony nie brak sytuacji, w których można mieć wątpliwości, co do sposobu i celu informowania przez media o różnych skandalach. Mentalność pogoni za dającą się łatwo sprzedać sensacją nie stwarza przestrzeni rzeczowej dyskusji, a jedynie powiększa zamieszanie i budzi potrzebę diabelskiej „demaskacji” kolejnych autorytetów.
Niektórzy uważają jednak, że media mają prawo informować o wszystkim, nawet jeśli złożoność sytuacji wymagałaby powstrzymania się od krzykliwych tytułów. „Z każdym skandalem, nieważne jak obrzydliwym i rujnującym autorytety, bliżej nam jednak do zdrowego społeczeństwa” – zauważył swego czasu Wojciech Maziarski na łamach „Newsweeka”. No cóż! Mam pewne wątpliwości co do absolutnej prawdziwości tej tezy.
Panseksualizm a pedofilia
Niewątpliwie dobrą rzeczą jest fakt, że molestowanie seksualne zostało dostrzeżone jako poważny problem i że dziś molestujący ryzykuje w dużo większym stopniu niż dawniej, że zostanie oskarżony i pociągnięty do odpowiedzialności. Nieświadomość problemu albo udawanie, że go nie ma, nie są wszak żadnym rozwiązaniem tegoż problemu. Właściwa i pożyteczna jest informacja powielana przez media: „Nie daj się oszukać ani zastraszyć temu, kto molestuje ciebie lub innych; broń się poprzez ujawnienie całej sprawy”. Niejednokrotnie przecież molestowane osoby, w tym szczególnie dzieci, spętane były wstydem, lękiem i nieznajomością możliwych dróg przerwania upokarzającej sytuacji. Co więcej, ich nieśmiałe próby zwrócenia uwagi na przeżywany dramat były kwitowane wzruszeniem ramion: „Nie przesadzaj!” lub „Nie zmyślaj!”.
Dziś świadomość ofiar molestowania, a także świadków molestowania, zmienia się na tyle, że przestają milczeć. Pojawiają się jednak nowe zagrożenia. Otóż nie brakuje ludzi niegodziwych, którzy wykorzystują modę na śledzenie pedofilii i rzucają oszczercze oskarżenia, by osiągnąć jakieś ideologiczne lub najczęściej finansowe korzyści. Raptem wielu dorosłych przypomina sobie wydarzenia sprzed na przykład czterdziestu lat i domaga się odszkodowań. Oskarżony niejednokrotnie postawiony jest w sytuacji, że musi udowadniać, iż nie jest wielbłądem. Tak było z amerykańskim kardynałem Josephem Bernardinem, który został oskarżony o molestowanie. Po kilku miesiącach gehenny dla kardynała jego oskarżyciel, niejaki Steven Cook, wycofał swoje roszczenia, twierdząc, że do złożenia fałszywych oskarżeń namówił go pewien prawnik, który spodziewał się zapewne wysokiego honorarium. Nie pamiętam, aby media napiętnowały postępowanie oszczerców choćby z częścią tego zaangażowania, z jakim pisały o oskarżeniach.
Uważam, że za dużo jest medialnego zgiełku wokół takich problemów jak pedofilia, a za mało rzetelnego wysiłku wychowawców, lekarzy, prawników, policji i polityków, aby wypracować sposoby pomagania ofiarom molestowania, a przede wszystkim zapobiegania tragediom. Istotnym, choć trudnym problemem jest pytanie, co robić z osobami, które mają takie czy inne tendencje pedofilskie: Leczyć przymusowo? Ale jak? Wsadzać do więzienia? Ale na jak długo? I co potem? Przy okazji dyskusji o księżach pedofilach w Stanach Zjednoczonych niektórzy domagali się, by ksiądz raz oskarżony o molestowanie nieletnich był natychmiastowo wyrzucany ze stanu kapłańskiego.
Takie postępowanie być może pozwoliłoby biskupom mieć problem z głowy. Ale przecież taki wyrzucony ksiądz nadal byłby zagrożeniem dla społeczeństwa! Spotkałem się też z sugestią, że tacy niepewni seksualnie osobnicy mogliby być przesuwani z pracy wiążącej się z bezpośrednimi kontaktami z dziećmi do zadań w administracji. Pomysł zaiste kuriozalny Jakaż to instytucja mogłaby się ostać z taką administracją?! Pytania można mnożyć. Trudniej znaleźć właściwe odpowiedzi. Ale trzeba nam ich szukać; trzeba wypracowywać procedury, które pomagałyby osobom stykającym się z problemem pedofilii nie popełnić błędów.
Warto też uczciwie stawiać sobie pytania o związek pomiędzy liczbą i zuchwałością pedofilów oraz innych dewiantów seksualnych a współczesnym panseksualizmem. Bardzo dużo reklam opartych jest na skojarzeniach seksualnych. Pisemka dla młodzieży, strony internetowe opowiadają z przejęciem o coraz to nowych podbojach seksualnych muzycznych idoli. Przy okazji rozpowszechnia się tezę, że każdy ma prawo do zaspokajania swoich seksualnych potrzeb. Promuje się wczesną inicjację seksualną. Niektórzy chcieliby uczyć młodzież w szkołach różnych sposobów zabezpieczania się przed ciążą bo wychodzą z założenia, że wstrzemięźliwość, dziewictwo, łączenie współżycia seksualnego z małżeństwem i założeniem rodziny sanie na dzisiejsze czasy.
W imię dogmatu tolerancji przekonuje się, że nie istnieje coś takiego jak seks zgodny z naturą. Z radością wita się kolejne tak zwane obalania tabu. Perwersja staje się pozytywnym bohaterem książek, filmów i programów typu talk show. Jeśli ktoś promuje erotyzację wszelkich ludzkich relacji, manifestacje gejów i lesbijek uważa za szczyt postępu i wolności i przychylnie zastanawia się nad możliwością postawienia automatów z prezerwatywami w szkołach, to w imię czego oburza się, że jakaś znana osobistość ponoć deprawowała piętnastolatka? Rodzi się wówczas uzasadnione pytanie o intencje. Czy chodzi rzeczywiście o walkę z jasno określonym złem, czy też o wywoływanie awantury, aby przy okazji dołożyć temu, kogo się nie lubi?
Swego czasu Kinga Dunin napisała prowokujący felieton „Wszyscy jesteśmy pedofilami”. Pisze w nim m.in. o małych dziewczynkach wystawianych w konkursach miss piękności i „robionych” na seksowne panienki czy też o firmach produkujących kosmetyki dla lolitek. Rzeczywiście, zapewnieniom, że dziecko jest dobrem najwyższym, towarzyszy cały przemysł, który z dziecka czyni przedmiot merkantylnych manipulacji. Owe manipulacje nierzadko podszyte są treściami erotycznymi. Nie jest więc chyba przesadą mówienie o pedofilskich elementach współczesnej kultury.
Zwolennicy całkowitej wolności w sferze seksualnej zdają się sądzić, że jedyną granicą dla zachowań seksualnych jest przemoc. Innymi słowy, wszystko wolno, pod warunkiem, że nie stosujemy wobec innych przemocy. W tej sytuacji Kościołowi potrzeba nowego, przekonującego języka, by w oparciu o Ewangelię pomóc przebudzić się tym, którzy niepostrzeżenie ulegają obłędnej erotyzacji życia.
Kościół w kapitalizmie
Problemem prawie tak samo starym jak seks są pieniądze. Skandale obyczajowe przeplatają się z aferami finansowymi. Szary obywatel dostaje zawrotu głowy słysząc, o jakie sumy idzie gra w różnych niejasnych interesach na szczytach władzy i biznesu. Przyznajmy, że i doły nie są takie święte: każdy znajduje bardzo szybko usprawiedliwienie dla swych małych machlojek. Wszak trzeba jakoś żyć… I w ten sposób korupcja i nieuczciwość napędza się w życiu jednostek i społeczeństw.
Niestety, negatywnym bohaterem niektórych afer finansowych są struktury kościelne i ludzie nimi zarządzający. Duchownym zarzuca się pazerność na dobra materialne i wykorzystywanie swej pozycji w społeczeństwie. Kościół bywa prezentowany i postrzegany jako bogata instytucja troszcząca się o pomnażanie swych dóbr.
A przecież – o czym pamięta nawet publicysta-ateista – Jezus przyszedł przede wszystkim do ubogich i chciał, aby Jego uczniowie byli solidarni z ubogimi.
Jest oczywiste, że Kościół potrzebuje bazy materialnej dla pełnienia swej duchowej misji. Powstaje pytanie o proporcje pomiędzy tym, co materialne, i tym, co duchowe. Wierni chcą, by ich kościół był ładny. Potrafią być bardzo hojni, jeśli widzą, że proboszcz jest dobrym gospodarzem i nie marnuje otrzymanego grosza. Sanktuarium w Licheniu jest tego najlepszym przykładem. Jeśli ludzie widzą, że ksiądz jest pracowity i zaradny, a ponadto rzeczywiście jest dla nich pasterzem i powiernikiem, to są w stanie nie wypominać mu lepszego samochodu czy też urządzonej na wysokim standardzie plebanii.
Niewątpliwie ksiądz, który jest bogaty, łatwo naraża się na krytykę, że zamiast służyć Bogu i ludziom, traktuje kapłaństwo jako sposób zarabiania pieniędzy. Sadzę jednak, iż z tego nie wynika, że bogactwo i bycie dobrym księdzem wykluczają się. Kościół zawsze bronił własności prywatnej, byle tylko była ona zdobyta w sposób uczciwy. Jeśli ksiądz jest majętny, to nie musi być to naganne, pod warunkiem, że nie dorobił się na ewangelizacji i duszpasterstwie. Co więcej, ksiądz, który zarazem jest dobrym menedżerem i który potrafi zarobione w biznesie pieniądze zainwestować na rzecz parafii i parafian, zasługuje jedynie na szacunek. W kapitalizmie cnotą nie jest żebranie, ale umiejętność kompetentnego i uczciwego pomnażania dóbr. Problem w tym, aby duszpasterz-biznesmen umiał znaleźć właściwe proporcje pomiędzy własnym stylem życia a zaangażowaniem w pracę duszpasterską.
Po upadku minionego ustroju wielu księży doszło do skądinąd słusznego wniosku, że w nowej sytuacji oprócz liczenia na hojność wiernych, trzeba podjąć wyzwania nowych czasów i nauczyć się pomnażać dobra kościelne poprzez inwestowanie tego, co się posiada. Niestety, z powodu złych doradców (a tych w swoim czasie nie brakowało) albo z powodu braku pokory i chęci szybkiego zaimponowania, niektórym duchownym powinęła się noga i znaleźli się w finansowych kłopotach. Dobrze, jeśli w porę umieli przyznać się do porażki. Gorzej, jeżeli brnęli dalej w zadufanym przekonaniu, że uda im się zachować twarz. Często taka właśnie postawa leży u podstaw opisywanych przez prasę afer finansowych z udziałem struktur kościelnych.
Dlatego też sądzę, że Kościół potrzebuje dziś bardziej niż kiedykolwiek współpracy dynamicznych duchownych z uczciwymi fachowcami świeckimi na polu ekonomiczno-finansowym. Potrzeba też duchowości, która byłaby propozycją dla osób zajmujących się na co dzień pieniędzmi i ich pomnażaniem. Ubóstwo pozostaje ważną opcją kościelnego stylu życia i działania. Nie znaczy to jednak, że nie mogą być błogosławionymi ci, którzy wiedzą, jak pomnażać pieniądze dla dobra własnego i wspólnego. Innymi słowy, potrzeba nam świętych kapitalistów.
Skomentuj artykuł