"Znak sprzeciwu" czy zwyczajna buta?

"Znak sprzeciwu" czy zwyczajna buta?
(fot. sxc.hu)
Sebastian Duda/Przegląd Powszechny

Panuje obiegowa opinia, że prowincjonalny antyklerykalizm w Polsce jest co najmniej tak samo silny jak polski katolicyzm ludowy. O księżach na polskiej prowincji rzadko mówi się w tonie obojętnym: albo darzy się ich wielkim szacunkiem, albo oskarża o zachowania „niegodne Chrystusowego pasterza”. Wierni skłonni są przy tym bardziej wybaczać nieformalne związki kapłanów z kobietami czy ich nieślubne potomstwo niż chciwość i pazerność własnego proboszcza. Z drugiej strony, w narzekaniach na zdzierstwo i tzw. „materializm” polskiego kleru księża widzą często li tylko przesadę i trwałą siłę niesprawiedliwego stereotypu.

Jednak oskarżenia o nadmierną miłość księży do pieniędzy nie są nowe. Już przed ponad stu laty przedstawiciele liczących się nurtów politycznych na ziemiach polskich, nie tylko socjalistów, ale i endeków oraz ludowców (którzy, notabene, bardzo podkreślali swe przywiązanie do chrześcijańskich tradycji) narzekali na „handel obrzędami” uprawiany przez duchownych. Zwracano uwagę, że ze względu na ceny ślubów zdarzały się wśród uboższych warstw społeczeństwa - stosunkowo częściej jednak wśród proletariatu miejskiego niż wśród chłopów - małżeństwa żyjące „na wiarę”.

Inteligenci polscy wiedzieli przy tym, że we Niemczech, we Francji czy Belgii opłaty za posługi kościelne były względnie niższe niż na ziemiach polskich. Co więcej, tamtejsi księża często rezygnowali w ogóle z pobierania opłat, by zatrzymać wiernych w Kościele. Katolicy w Europie Zachodniej wcale nierzadko już wtedy bowiem się decydowali na śluby bądź pogrzeby wyłącznie cywilne, gdyż odpowiednie opłaty były niewygórowane. W Polsce takie zachowania nigdy powszechniej się nie przyjęły.

DEON.PL POLECA

Zarzucano jednak księżom pazerność bardzo często – antyklerykalizm radykalnej inteligencji i antyklerykalizm polskiego ludu w tym właśnie punkcie spotykały się ze sobą. Zarzuty takowe nie opierały się tylko na stereotypach. Chciwość polskiego kleru dostrzegali bowiem nawet cudzoziemscy wizytatorzy kościelni, także w okresie międzywojennym. Wezwania do odnowy moralnej kleru stały także u podstaw tworzenia się ruchu mariawickiego w Polsce (dlatego księża mariawiccy z zasady nie pobierali opłat za posługi religijne).

Czy księżowska pazerność to rzeczywiście kwestia przeszłości?

Wielu przedstawicieli polskiego Kościoła hierarchicznego uważa jednak, że naganne zachowania księży w kwestiach materialnych należą już do przeszłości. W III RP w publicznych dyskusjach chciwość katolickim pasterzom zarzucają przecież najczęściej reprezentanci postkomunistycznej lewicy i środowisk jawnie antyklerykalnych. Trudno ich oceny uznawać za obiektywne, skoro mają do Kościoła zadawnione pretensje.

Można mimo to domniemywać, że na polskiej prowincji antyklerykalizm będący skutkiem nadmiernego materializmu kleru wciąż występuje, choć trudno określić jego skalę, bo, o ile mi wiadomo, nikt nie prowadził w tej sprawie rzetelnych badań. Pozostają domysły i obserwacje, których nie powinno się jednak traktować jak naukowych uogólnień. Na moim prywatnym doświadczeniu opiera się zatem to, z czym pragnę się z czytelnikami tutaj podzielić.

Przypadek znany (niestety) z autopsji

Moja rodzina mieszka we wsi położonej na pograniczu południowego Podlasia i Polesia. Od czasu do czasu zdarza mi się zachodzić tam do parafialnego kościoła. Proboszczem jest od kilku lat ambitny ksiądz dziekan, honorowy kanonik miejscowej katedry. W czasie moich wizyt na Podlasiu zdołałem się niejednokrotnie przekonać, że jego posługa budzi wiele kontrowersji.

Na takim idyllicznym obrazie dają się jednak zauważyć rysy. W czasie pięknych nabożeństw ksiądz proboszcz zachowuje się bowiem jak kościelny autokrata. Wezwania do odpowiedniego porządku w przyjmowaniu komunii świętej nie są bynajmniej poparte prośbą. Ksiądz, gdy go coś szczególnie irytuje, potrafi przerwać święte obrzędy, by zwracać się do wiernych z mało wyszukanymi upomnieniami. Ponadto postronny uczestnik liturgii ma czasami wrażenie, że najważniejszą częścią mszy są ogłoszenia parafialne. Zdarzało mi się już kiedyś wysłuchać ich w wersji trwającej ponad 40 minut.

 

Obok zwyczajnych bieżących spraw, pojawiają się także ostrzeżenia i groźby pod adresem tych, którzy nie chcą stosować się do odgórnych administracyjnych zaleceń w sprawie przyjmowania kolędy czy odpowiedniego (tzn. poprzedzonego obowiązkowymi naukami) przygotowania kandydatów na rodziców chrzestnych.

Sprawy pewnie ważne, choć zastanawia, dlaczego proboszcz ma dla swych parafian tak mało empatii.

Główna część ogłoszeń dotyczy często spraw finansowych parafii, choć rzadko kiedy mowa jest o konkretnych kwotach. Wyczytywane są wszystkie intencje z danego tygodnia wraz z wyraźnym podkreśleniem, kto złożył na mszę datek. Ksiądz przypomina o koniecznych remontach w kościele, skłaniając wiernych do ofiar. Informuje też, że np. zamówił nowy klęcznik i oczekuje opłaty za niego od osób, które w najbliższym czasie pragną przystąpić do sakramentu małżeństwa. Przypomina też o niezapłaconych intencjach mszalnych, które wpisał do kalendarza, troszcząc się o parafian (np. na mszę świętą w pierwszą rocznicę śmierci członka rodziny). Prosi, by uiścić opłaty jak najszybciej a ociągającym się z nimi o sprawie przypomnieć.

Zapyta ktoś, czy można proboszczowi z tego powodu czynić zarzuty. Co najwyżej cechuje go przecież jedynie brak taktu. Parafianie jednak kontaktują się ze swoim pasterzem nie tylko podczas liturgii i nabożeństw. Czasem trafiają też do kancelarii na plebanii, gdzie nie tylko księżowska nietaktowność ich razi.

Niedawno znajoma mojej rodziny opowiadała mi, jaka przykrość spotkała jej rodzinę po śmierci teściowej. Osiemdziesięcioletni małżonek zmarłej udał się do księdza proboszcza, by omówić szczegóły pochówku. Od razu z miejsca został poinformowany o cenie za sprawowanie sakramentalium – 1200 zł. Proboszcz nie ograniczył się jednak tylko do tego. W końcu zmarłej żonie trzeba zapewnić duchowe wspomożenie, co można zrobić najlepiej zamawiając 30 mszy gregoriańskich po 50 zł. każda, co daje w sumie kwotę 1500 zł. Od razu warto też zamówić mszę o pokój duszy dla małżonki w 30 dzień po śmierci i w pierwszą rocznicę śmierci (następne 100 zł). Zapłakany wdowiec zapytał księdza, czy ów wie, że jedynym źródłem utrzymania jest dla niego skromna renta rolnicza. Ksiądz z rozbrajającą szczerością oznajmił, że przecież po śmierci współmałżonka można otrzymać zasiłek pogrzebowy. Starzec zapłacił. Niesmak pozostał.

Cmentarz w tej miejscowości oddalony jest nieco od kościoła. Zwykle kondukty pogrzebowe szły główną ulicą osady. Obecnemu proboszczowi nie podobało się to jednak. Ogłosił, że „ze względów bezpieczeństwa” (wzmożony ruch samochodowy), po mszy świętej pogrzebowej rodzina powinna zapewnić odpowiedni transport zmarłemu na miejsce wiecznego spoczynku. Nie powinno to stanowić wielkiego problemu. O wszystko zadba przecież firma kamieniarska i zatrudnieni w niej grabarze. Tajemnicą poliszynela jest, że firma ta współpracuje również z księdzem proboszczem. (Nie ona jedna; powszechnie wiadomo, że ksiądz proboszcz ma także np. jedyną ulubioną kwiaciarnię, która dba o wystrój kościoła czy przygotowanie wieńców na pogrzeby z uczestnictwem księdza). Ceny owej kamieniarskiej firmy nie należą do najniższych w okolicy, ale właściwie konkurencji nie ma. Jedyne pojazdy, które mogą wjeżdżać na teren cmentarza, należą właśnie do niej. Gdyby ktoś chciał sprawić sobie inny karawan lub przewieźć nową płytę nagrobną, musi zapłacić specjalną „cmentarną” wejściówkę księdzu proboszczowi. Tego zdziwiła jednak bardzo ludzka pomysłowość. Zdesperowani wierny zaczęli worki z cementem i kamienne płyty przerzucać ponad cmentarnym murem, by ominąć kuriozalny księżowski przepis.

W przypadku pogrzebu trudno jednak odstawiać podobne komedie. Mało kto zdobywa się jednak na odwagę, by proboszczowi żal wygarnąć prosto w oczy. Uczyniła tak niedawno matka po stracie swego syna. Zapytała, czy księdzu nie wstyd ściągać tak wielkie haracze pogrzebowe od biednych ludzi. Nie każdy przecież na wsi we wschodniej Polsce bogaty być musi. Usłyszała na to stałą śpiewkę o pieniądzach z zusowskiego zasiłku pogrzebowego wraz z pytaniem, czy nie potrzebuje przypadkiem 10 zł. na jedzenie. Historię tę parafianie z obrzydzeniem opowiadają między sobą. Nie wszyscy chcą dać jej wiarę, lecz, niestety, najpewniej jest ona prawdziwa.

Ksiądz proboszcz trzyma nie tylko sztamę z lokalnymi firmami kamieniarskimi, lecz przede wszystkim z miejscową elitą. W bardzo dobrej komitywie pozostaje z eseldowskim wójtem. Na wiejskich ulicach dowcipkuje się, że do pełnego kompletu znanej z „Krótkiej rozprawy między trzema osobami” Mikołaja Reja brakuje tylko „pana”. Wójt i pleban mimo wszystko doskonale potrafią ze sobą koegzystować. Mniej interesuje ich duże na tych terenach bezrobocie, bardziej – zagraniczne wyprawy, którymi chwalą się na stronach internetowych gminy i parafii. Ksiądz proboszcz był niedawno z, jak się wyraził, „posługą duchową” w Chinach i Tajlandii. Szczegóły owej „posługi” pozostają jednak tajne.

Sekretem za to nie są owiane opłaty „co łaska” za różne posługi w parafii: ślub – nie mniej niż 1000 zł., chrzest – 150 zł., wszelkie zaświadczenia potrzebne przyszłym rodzicom chrzestnym czy przyszłym współmałżonkom – 50 zł. od dokumentu. I podróże, i wysokość opłat budzą wśród parafian wiele zawiści.

 

Mieszkańców parafii (do której należy kilka osad i przysiółków) zaskoczyła też niedawno nowa inicjatywa księdza proboszcza. Ministranci chodzili od domu do domu i wręczali koperty. Wewnątrz znajdowała się lista wypominków za zmarłych z rodziny wraz z sugerowaną opłatą za publiczne odmówienie za nich modłów. Skąd ksiądz czerpał informacje? Odpowiedź jest prosta: z parafialnych kartotek. Nigdy nie sądziłem, że mogą one służyć za narzędzie specyficznego strachu. Ludzie płacili wskazane w kopertach z wypominkami kwoty, bo bali się, że ich dzieci bądź wnuki nie zostaną dopuszczone do pierwszej komunii lub bierzmowania! Z tego samego względu dawali też sowite sumy podczas kolędy. Ksiądz proboszcz tym razem kwot nie wymieniał (cóż za wyrozumiałość!), lecz prosił, by każda rodzina (np. dziadkowie i dzieci) składała ofiary odrębnie.

"Znak sprzeciwu?"

Ani krzty wyrozumiałości proboszcz nie ma za to dla par żyjących w związkach niesakramentalnych, które pragną ochrzcić swe dzieci w miejscowym kościele. Wszystko odbywa się zgodnie z prawem kanonicznym i odgórnymi biskupimi dyrektywami. Po parafii krążą głosy, że być może znaczniejsza ofiara załatwiłaby to, czego, zdaniem księdza, normalnie załatwić się nie da.

Jednak ostatnio miał dość ciężką przeprawę z rodzicami dziecka, którego ochrzcić nie chciał ze względu na niemożność zawarcia sakramentu małżeństwa przez jego rodziców.

Zdesperowany ojciec na długie perory księdza o pożyciu w grzechu zareagował ostrym wspomnieniem o nieślubnej córce proboszcza, studiującej obecnie w Warszawie i przyjmującej od własnego ojca nie tylko duchową, jak się wydaje, pomoc. Ksiądz zamarł, ale chrztu postanowił udzielić już bez większych problemów, o czym mówi się teraz w parafii na przemian z politowaniem i śmiechem.

A jednak ze słowami skargi do księdza proboszcza nie zwraca się prawie nikt. Na jego żądania mieszkańcy uroczyście przez niego wskazanych domów nie tylko sprzątają kościół, ale i dbają o kwiatowe rabatki przed plebanią. Z zatrudnieniem kościelnego są bowiem kłopoty po tym, jak człowiek uprzednio pełniący tę funkcję uciekł do innej parafii, by pełnić tę samą posługę. Tam, jak opowiada, nie musi w środku nocy biegać na stację benzynową po papierosy, których akurat gospodyni plebana się zachciało.

Niezadowolenie w parafii rośnie, ale powszechne jest przekonanie, że proboszcz ma zbyt dobre układy z biskupem ordynariuszem i w kurii, by można było cokolwiek zmienić. Z rozrzewnieniem parafianie wspominają rządy poprzedniego proboszcza, który był człowiekiem surowym, ale uczciwym. Mieszka zresztą do dziś na plebanii, ale do spraw swego następcy w ogóle się nie wtrąca. Funduje za to po cichu co roku dwa stypendia dla zdolnych uczniów z biedniejszych rodzin.

Do parafii zaproszono jakiś czas temu dziennikarkę lokalnego tygodnika. Opisywane przez mieszkańców zachowania księdza bardzo ją wzburzyły. Efektem był artykuł uznany przez proboszcza za antyklerykalny paszkwil. Na internetowym forum pojawiły się głosy broniące kapłana, ale szybko rozpoznano w ich autorach osoby blisko z księdzem „współpracujące”. Sam proboszcz też zamieścił swoją wypowiedź. Powołał się na zapis swojego poprzednika w „Kronice parafii” traktujący o cierpieniach doznawanych przez pasterza od parafian. Chciał pewnie tym niedwuznacznie zasugerować, że niezasłużoną nienawiść do kleru mieszkańcy dziedziczą z pokolenia na pokolenie. Zdobył się jednak przy tym na „teologiczny” komentarz: „Być może dobrze się dzieje, skoro jeszcze ksiądz jest znakiem sprzeciwu - Kościół jako wspólnota ludzi wierzących w Chrystusa do dziś jest tym znakiem sprzeciwu - i niech tak pozostanie!”

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

"Znak sprzeciwu" czy zwyczajna buta?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.