Wiedziałem, że mój syn będzie żył, bo Prymas jest jego opiekunem

fot. Instytut Prymasowski / EpiskopatNews / Flickr / CC BY-NC-SA 2.0
Jan

Nachyliłem się do zrozpaczonej i zapłakanej żony i powiedziałem: "Celu, widzisz ten portret Prymasa nad Marcinka łóżeczkiem?". "Tak" - odrzekła. "Dziecko nie umrze" - powiedziałem. - "Prymas nie pozwoli, jestem tego pewny". [ŚWIADECTWO]

10 sierpnia 1988 roku przeżyliśmy wielką tragedię rodzinną. Na bawiącego się przed blokiem Marcinka runęła źle zamocowana skrzynia gazowa ważąca około dwieście kilogramów. Syn całym ciężarem skrzyni dostał w głowę, padł przygnieciony, stracił przytomność, a z głowy zrobiła się jedna wielka rana. Liczne pęknięcia czaszki, pęknięta jej podstawa, czoło przebite aż do mózgu, tak że wydzielał się płyn mózgowy, pęknięta szczęka, powybijane zęby. Jedno oko praktycznie na wierzchu.

Po przewiezieniu do szpitala w Płońsku lekarz dyżurny - chirurg - potwierdził najgorsze - szans na przeżycie praktycznie nie było. Tragedia została poprzedzona moim osobistym przeżyciem, które opisuję. 10 sierpnia 1988 roku wychodziłem z domu około godziny piętnastej. Marcin z kolegą bawili się około pięćdziesiąt metrów od bloku. Idąc, usłyszałem dziwny wewnętrzny głos: "Obejrzyj się, bo ostatni raz widzisz swego syna". Nigdy dotąd nie wierzyłem w żadne sny, przepowiednie, ten głos jednak mnie zatrwożył. Odwróciłem się i zacząłem wołać: "Marcin, Marcin", chcąc, żeby poszedł do domu. On jednak mnie nie słyszał, a ja spieszyłem się na pogrzeb, poszedłem, szybko zapomniałem.

DEON.PL POLECA

Lecz kiedy stała się ta tragedia, gdy zobaczyłem w szpitalu nieprzytomne dziecko i głowę, która była jedną raną, przypomniałem sobie ten straszny głos i zrozumiałem, że z synem będzie koniec. Straciłem wszelką nadzieję, jednak postanowiłem zrobić, co się da. Wykorzystałem własne znajomości i życzliwość lekarzy, dzięki czemu chłopiec po kilku godzinach znalazł się w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, dokąd został przewieziony erką.

Lekarz dyżurny po badaniu komputerowym oznajmił nam, że mózg na skutek niedotlenienia pracuje już tylko w kilku procentach, praktycznie przygotował nas na śmierć dziecka, dziwiąc się, że w takim stanie jeszcze było wiezione do Centrum.

Marcinek cały czas nieprzytomny, został położony na OIOM-ie, a my z żoną dostaliśmy pokój w hotelu. Modliliśmy się tam do rana. Ja jednak nadziei żadnej nie miałem. Wstyd się przyznać, ale wtedy zapomniałem o swoim wielkim wzorze i wstawienniku świętej pamięci Prymasie Wyszyńskim. Powtarzałem modlitwy za żoną bez wiary i nadziei, gdyż ciągle przypominałem sobie ten straszny głos przepowiedni: "Obejrzyj się, bo ostatni raz widzisz swojego syna".

Rano poszliśmy na OIOM - dwa razy dziennie pozwalano nam na 10 minut wejść. Marcin żył - podłączony do najnowszej aparatury, jaką Centrum dysponowało, walczył ze śmiercią - stan się jednak nie poprawiał. Nie umiałem pocieszyć zrozpaczonej żony ani siebie.

Drugiego dnia, będąc na OIOM-ie - pamiętam, staliśmy przy łóżeczku Marcinka oboje zapłakani, gdy uniosłem wzrok do góry i zobaczyłem portret Prymasa Wyszyńskiego naklejony nad łóżeczkiem synka. Doznałem dziwnego uczucia - pomyślałem: "Prymasie, mój opiekunie, ja w tragedii o Tobie zapomniałem, w Ciebie zwątpiłem. A Ty sam dziwną mocą znalazłeś się przy moim dziecku". Jednocześnie ogarnęła mnie wielka wiara i nadzieja - pewność, która rozgrzała moje serce. Wiedziałem, że Marcin będzie żył, że Prymas jest jego opiekunem - on mu nie pozwoli umrzeć. Nachyliłem się do zrozpaczonej i zapłakanej żony i powiedziałem: "Celu, widzisz ten portret Prymasa nad Marcinka łóżeczkiem?". "Tak" - odrzekła.

"Dziecko nie umrze" - powiedziałem. - "Prymas nie pozwoli, jestem tego pewny". Nie wiem, kto ten obrazek tam nakleił, nie widziałem też nad żadnym innym łóżeczkiem w Centrum portretu Prymasa, tylko nad tym, na którym leżał Marcinek.

Chociaż poprawa nie nastąpiła od razu - Marcin był przez miesiąc nieprzytomny - to ja od tego momentu byłem pewny, że będzie żył. Modliłem się gorąco, prosząc Prymasa o wstawiennictwo, ale wróciła mi wiara i nadzieja.

Marcin przeżył. Wyszedł z Centrum w maju 1988 roku bez żadnego kalectwa psychicznego.

Mózg, umysł pracują normalnie, dziecko chodzi do szkoły, dobrze się uczy, pozostałością po wypadku jest zniekształcona prawa strona policzka, która jednak również ustępuje.

Polecam go nadal wstawiennictwu jego wielkiego Prymasa, wizerunek na OIOM-ie został, ja zdobyłem większy, oprawiłem i stopniowo tłumaczę dziecku prawdę, którą opisałem i w którą z całego serca wierzę.

***

Jeśli przeżyłeś/przeżyłaś/przeżyliście coś podobnego, poniższy formularz jest od tego, aby się tym podzielić. Niech również Twoje/Wasze świadectwo stanie się tym, co utwierdzi wiarę innych!

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Wiedziałem, że mój syn będzie żył, bo Prymas jest jego opiekunem
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.