Wypuścić z rąk swoje życie
Podchodząc do tematu jak skrupulatni księgowi, moglibyśmy stwierdzić, że z pewnością skarbona w świątyni nie zyskała zbyt wiele na ofierze złożonej przez ubogą wdowę, która przyszła do przybytku pomodlić się. Natomiast my zyskaliśmy niesamowity obraz, który powinien zapaść nam w pamięci, na długo w nas zostać i bardzo mocno pracować, stawiając pytanie o moc naszej wiary w życie wieczne.
Dzisiejsza liturgia słowa stawia przed nami dwie wdowy. Jedna z nich jest mieszkanką Sarepty Sydońskiej. Wraz z synem doświadczają skutków panującej w krainie suszy – zaczyna doskwierać im brak pożywienia. Kiedy przychodzi do niej prorok Eliasz i prosi o podpłomyk dla siebie, reaguje dość stanowczo: „Na życie Pana, twego Boga, już nie mam pieczywa, tylko garść mąki w dzbanie i trochę oliwy w baryłce. Właśnie zbieram kilka kawałków drewna i kiedy przyjdę, przyrządzę sobie i memu synowi strawę. Zjemy to, a potem pomrzemy” (1 Krl 17, 12). Potem jednak pojawia się w niej zaufanie w słowo przyniesione przez proroka – że za tym słowem stoi nie ludzka obietnica, lecz obietnica od samego Boga. Dlatego pokłada w tym ufność. I słowo wypełnia się: „Dzban mąki nie wyczerpał się i baryłka oliwy nie opróżniła się według obietnicy, którą Pan wypowiedział przez Eliasza” (1 Krl 17, 16).
Druga wdowa mierzy się z biedą. Możemy sobie tylko wyobrażać skromne życie tej ubogiej kobiety, z tekstu Ewangelii nie dowiadujemy się szczegółów. Widzimy jednak, jak bogate wnętrze ma ta kobieta, jak hojne jest jej serce – jest prawdziwie uboga w duchu: „Wielu bogatych wrzucało wiele. Przyszła też jedna uboga wdowa i wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz” (Mk 12, 41-42). Materialna bieda nie pozbawiła jej zaufania wobec Boga, o którego świątynię chce się zatroszczyć choćby ostatnim swoim groszem. Mogłaby się przecież zdyspensować od tej ofiary. Ona jednak wraz z wrzuconymi do skarbony dwoma pieniążkami wkłada w ręce Boga całe swoje życie: „Ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie” (Mk 12, 44).
Przesłanie tych dwóch historii jest dla nas następujące – trzeba nam wypuścić z rąk nasze własne życie i złożyć je w ręce Boga. Brzmi to bardzo wzniośle i górnolotnie. I takie pozostanie, jeśli nie przełożymy tego na konkret. Wypuścić życie z własnych rąk oznacza pozwolić mu wygasnąć w śmierci po to, by przejść do życia wiecznego. I to jest niezwykle trudne. Trzeba mieć naprawdę mocną wiarę. Wiemy, jak niewiele czasami potrzeba, by nasza relacja z Bogiem zatrzęsła się w posadach. A kiedy człowiek staje oko w oko z cierpieniem i śmiercią, to wiara wystawiona jest wówczas na potężną próbę. W takich sytuacjach odkrywamy jednak, że na wiele sposobów jesteśmy związani z tym światem. Mnóstwo osób, spraw i rzeczy nas tutaj trzyma. A my nie chcemy tego za bardzo puścić, bo czerpiemy z tego radość, czujemy się dzięki temu szczęśliwi, widzimy w tym sens naszego życia i po prostu czujemy, że to jest nasze – tworzy to naszą tożsamość jako ludzi. Nie musi to od razu świadczyć o słabej i powierzchownej tylko wierze, ale na pewno mówi nam o tym, jak ważne jest dla nas nasze ziemskie życie – widzimy w nim wielką wartość, jest naszym skarbem. Tymczasem Chrystus przychodzi na świat po to, żeby nas przekonać do wiary w życie wieczne – żebyśmy go zapragnęli jak niczego na tym świecie, żebyśmy za nim nieustannie tęsknili i swoje doczesne pielgrzymowanie podporządkowali temu właśnie celowi, jakim jest Niebo: „Chrystus wszedł nie do świątyni, zbudowanej rękami ludzkimi, będącej odbiciem prawdziwej świątyni, ale do samego nieba, aby teraz wstawiać się za nami przed obliczem Boga” (Hbr 9, 24).
Dawać z tego, co zbywa, nie świadczy o wielkiej miłości. Wręcz przeciwnie. Choć ofiary składane przez bogaczy były obfite, to nie były jednak hojne: „Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie” (Mk 12, 44). Hojnością jest dać, odczuwając stratę – czasami bardzo dotkliwie. Hojność tworzy wówczas relację pomiędzy obdarowanym a ofiarującym. W kontekście troski o świątynię zewnętrzną wdowi grosz materialnie znaczył niewiele. Z duchowego jednak punktu widzenia, dzięki temu, że dany był z hojności, okazał się być milowym krokiem pozwalającym owej kobiecie otworzyć swoje serce na oścież przed Panem, który w nim zamieszkał, czyniąc z niego swoją prawdziwą świątynię. Podobne wnioski możemy wysnuć z historii wdowy z Sarepty.
Oba te opowiadania o wdowach pokazują nam też, że trzeba troszczyć się o to, żeby zachować w sobie korelację pomiędzy tym, co zewnętrznie świadczy o mojej wierze, a tym, co dzieje się w moim sercu. Czy to jest ze sobą współgra? Czy jedno z drugiego wynika? Strzec się trzeba jak ognia wszelkiego pozoranctwa w wierze. Jezus zwraca na to uwagę: „Strzeżcie się uczonych w Piśmie. Z upodobaniem chodzą oni w powłóczystych szatach, lubią pozdrowienia na rynku, pierwsze krzesła w synagogach i zaszczytne miejsca na ucztach. Objadają domy wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy. Ci tym surowszy dostaną wyrok” (Mk 12, 38-40). Pan i tak przecież zna nasze serce, każdy jego zakamarek i skrywane w nim tajemnice. W Sarepcie wydarzył się cud rozmnożenia mąki i oliwy, ponieważ ze strony człowieka było zaufanie Bożemu słowu. W świątyni wydarzył się cud spotkania z Bogiem, ponieważ człowiek potrafił zawierzyć Mu całe swoje życie.
Te dwie wdowy, z którymi dzisiaj w liturgii słowa się spotykamy, mówią nie tylko o tym, jaki powinien być człowiek w relacji do Boga, ale mówią też o tym, jaki jest Bóg w stosunku do nas. Uboga wdowa z Ewangelii jest obrazem Boga, który przyjął ludzką naturę, rzucając się w czas i przestrzeń – poddał się im, choć sam jest przecież ich Stwórcą. Stał się mały i znaczący niewiele, jak wdowi grosz w skarbonie pełnej innych, bardziej wartościowych monet. Przyszedł na świat niezauważony, jak uboga wdowa do świątyni, gdzie z pokorą ustępowała miejsca bogatszym od siebie, którzy przyciągali uwagę i podziw innych. Uboga wdowa jest też zapowiedzią śmierci Chrystusa, który dobrowolnie wypuścił swoje życie z rąk, rzucając się w otchłań śmierci, przez którą przeszedł zwycięsko, wpadając w ramiona Ojca. I tak jak wdowi grosz, z pozoru niezbyt wiele znaczący, okazał się o wiele cenniejszy od nominalnie większych ofiar, tak też ofiara Chrystusa, choć złożona przez jednego człowieka, przynosi zbawienie całemu światu.
We wdowie z Sarepty Sydońskiej również możemy dostrzec zapowiedź Chrystusowego zwycięstwa nad śmiercią. Zawierza natchnionemu słowu proroka, który składa jej obietnicę, która wydaje się wręcz niewiarygodna. I wydarza się cud – nie brakuje jej pożywienia, mąka i oliwa nie wyczerpują się aż do czasu, w którym znów spadnie deszcz, a ziemia zacznie rodzić plony. Możemy w tym dostrzec obraz Eucharystii, która dla wierzących w Chrystusa i Jego zwycięstwo nad śmiercią jest pokarmem na drodze życia i będzie nim aż do końca świata – aż do momentu, w którym raz na zawsze zostanie pokonana śmierć, a zakróluje życie.
Skomentuj artykuł