Atmosferyczna bezradność
Bezradność mnie czasem dobija. Chcę się nauczyć przeżywać ją w końcu jak należy: po dziecięcemu.
Obok wielu pięknych słów, wielu "podnośników" na duchu, musimy przyznać, że jest także coś, co nas... czasami przygniata. Niekiedy słyszymy o tym w piosenkach, czytamy w książkach czy wierszach. Na przykład w "Krakowskim spleenie" Kora śpiewa, że czeka na wiatr, co rozgoni, ciemne skłębione zasłony. A ktoś inny, przy innej okazji, śpiewa, że "powietrze pachnie takim samym nonsensem, jak wtedy, kiedy poznałem ciebie". A i w jednej z modlitw jest prośba o ochronę przed żywiołami, w tym przed... powietrzem.
Niby coś wiemy o pogodzie i klimacie, jednak wiemy także, że nas przerastają. Ruch powietrza, zmienność ciśnienia, wiatr to elementy naszej atmosfery. Banały piszę, wiem, ale po to, by zdać sobie sprawę z faktu, jak trudno być "nieatmosferycznym".
Tylko im wyżej, tym ciśnienie niższe, aż do nieważkości. Więc może warto czasem zdać sobie sprawę ze swej bezradności wobec pewnych procesów, choćby pogodowych. Dziś robisz wielkie plany życiowe, a świat wyda się leżeć u twych stóp, a jutro wody tsunami niosą twe zwłoki do oceanu...
Pewien lekarz, który "kroił" wielu ludzi podczas swych operacji, powiedział, że poczuł się naprawdę wolny dopiero wtedy, gdy to jego położono na stół operacyjny. Zdał sobie wówczas sprawę, że niezbyt wiele w tej sytuacji od niego zależy. Taka bezradność jest bliska beztroski. Więc zamiast rwać włosy z głowy, sensowniejszym jest otwarcie na przestrzeń... wiary.
Skomentuj artykuł