"Długo nie wyglądałam jak instamatka. Czułam się gorsza"
Gdy 5 lat temu oczekiwałam na narodziny pierwszego syna, byłam pełna wyobrażeń. Mój pierwszy poród był traumatyczny - oboje o mało nie straciliśmy życia.
Ugotowałam kolejną eko-zupkę z nadzieją na pisk zachwytu synów, usłyszałam: weź to świństwo!
Kupiłam nowe spodnie, usłyszałam: nie założę tego!
Gdzie wasze uznanie wy niewdzięcznicy? Wy!!! Moje kochane skarby, dla których wywalę to eko żarcie i ugotuję parówkę z marketu.
Bycie mamą to błogosławieństwo naznaczone krzyżem. Gdy 5 lat temu oczekiwałam na narodziny pierwszego syna, byłam pełna wyobrażeń. Naczytałam się podręczników, naoglądałam kolorowych zdjęć uśmiechniętych noworodków i … zderzyłam się ze ścianą.
Mój pierwszy poród był traumatyczny - oboje o mało nie straciliśmy życia. Długo nie wyglądałam jak instamatka. Czułam się gorsza.
Ciągle niedospana, ciągle w biegu i w dresach. Patrzyłam na moje koleżanki, które pachniały i wyglądały z podziwem. I zazdrością.
Moje dziecko było inne - spało mniej niż rówieśnicy, rozwijało się wolniej. Czułam się winna, gorsza. Świat serwował słowa typu: "to on jeszcze nie chodzi / mówi / śpiewa / pisze / tańczy"?
Nie, ale parzy mi kawę i zajmuje się sobą sam - tak zaczęłam odpowiadać. Widziałam, że mam wokół siebie masę specjalistów od mojego dziecka (głównie wśród osób, które same dzieci nie miały), zaczęłam się czerwienić na samo słowo "powinien". No nie, nie powinien!
Zaczęłam bardziej ufać sobie, swojej intuicji. Szukałam swojej matczynej tożsamości w oczach dziecka, a nie innych. Powoli odzyskiwałam spokój. Dziś wiele sytuacji powtarza się z młodszym synem, podchodzę do tego inaczej. Ucinam zbędne komentarze, nie czytam rzeczy, które mnie nie karmią duchowo. Odpoczywam i uczę się, żyjąc z dnia na dzień - jest mi z tym lepiej.
Wiele razy doskwierało mi ogromne poczucie samotności. Co z tego, że miałam wokół siebie masę ludzi, skoro w moim sercu nie było nikogo - zamknęłam je przed wszystkimi bardzo szczelnie. Po co? By znów nie usłyszeć, że… Że moje dziecko ma już prawie 5 lat i powinno się bardziej ogarniać w kościele, że nie powinno i powinno, że tamto i siamto - wiele opinii wraca jak bumerang.
A wraz z tą opinią poczucie, że jestem złą matką, bo moje dziecko… nie spełnia oczekiwań świata. Stop! Czy ono musi być takie jak mówi ten człowiek? Nie, nie musi. Uczę się tej prawdy każdego dnia na nowo. Jeśli moje dziecko robi coś "inaczej", to nie znaczy, że jestem złą matką! To znaczy tyle, że ma teraz inną potrzebę i to jest w porządku! Ono ma prawo być sobą! Ono ma prawo być dzieckiem!
Gdy Jaś poszedł do szkoły - zaczęłam obserwować innych rodziców. Wielu przypomina mnie samą, są też tacy, z którymi mocno się rozmijam. Nie jest to jednak dla mnie problem, by nasze dzieci mogły się razem bawić czy przyjaźnić. Jestem matką, ale nie właścicielką "swojego" dziecka.
Przychodzi taki czas, że nie wszystko wiem i nie wszystko wiedzieć muszę. Moje dziecko nie jest już noworodkiem, które potrzebuje mnie jak tlenu. Ono wiele rzeczy ogarnie już samo, wiele decyzji może podjąć beze mnie. Tylko czy mu na to pozwolę?
Kiedy inni wprost oceniają moje metody wychowawcze, budzi to we mnie lęk. Co jeśli mają rację? Co jeśli zawalę? Przychodzą jednak momenty, że mój rachunek sumienia daje pokój - widzę, że nie zawsze mam rację. Zawsze mam jednak szansę na zmianę. Zawsze mogę spotkać się w sakramencie z Tym, który goi ranę.
Warto pytać siebie, czy to co robię jest dobre. Nie warto jednak żyć w poczuciu winy i samooskarżenia - ono niczego dobrego nie przyniesie, nic nie zmieni.
Wiele osób twierdzi, że jestem silna. Często czuję się jednak jak porcelanowa lalka - wystarczy lekko potrącić, a rozpadnie się na milion kawałków. Taką matką dziś jestem. Ci, którzy uważają mnie za silną - często mówią, a mniej słuchają. Bo po co, skoro ja mam wszystko, skoro nic nie potrzebuję? Co robię z moim lękiem, obawami, z moją duszą? Czy pielęgnuję to, co tak często woła o krople wody?
Kiedy wierzę innym w to, że jestem silna, nie mogę krzyknąć, poddać się, zwątpić - to by oznaczało, że jestem słaba, że mi odbiło, że się nie nadaję.
Często czuję się winna swojej słabości. To budzi frustrację, ta przeradza się w gniew, a gniew w krzyk. Mój wrzask napędza to koło i staję pośrodku ze spływająca łzą, myśląc: znowu? Dlaczego?
A może by tak stanąć, nabrać oddechu i powiedzieć: "Jezu, uwielbiam Cię. Dziękuję, że stworzyłeś mnie tak cudownie, godne podziwu są Twoje dzieła". Oj, trudne? Toż to Psalm, żaden wymysł zapatrzonej w siebie matki. Bo prawda jest taka, że jak odwrócę wzrok od siebie, dopiero wtedy zaczynam widzieć. Mocno, kolorowo, pięknie. Widzieć siebie Jego oczami, to chyba najtrudniejsze zadanie mojego macierzyństwa.
Chciej i Ty spojrzeć w Jego twarz. Powodzenia!
Tekst pochodzi z bloga niezawodnanadzieja.blog.deon.pl.
Skomentuj artykuł