Jezu, 30 lat milczałeś. Dziś czekam, żebyś narodził się w moim życiu
Co z tego, że oczekuję, co z tego, że się rodzisz, skoro nie dostrzegam tego, skoro giniesz mi z oczu?
Roraty? Poważnie? Ale u nas w parafii są tylko dwa razy w tygodniu i w tym czasie powinnam być już w drodze do pracy… Tak, wiem, znowu wymówki.
Nie robię postanowień na Adwent, mam raczej pragnienie. Słowo dojrzewało w Maryi, by narodzić się i dać ludziom zbawienie, chciałabym żeby Słowo dojrzewało we mnie, tak żebym któregoś dnia odkryła, że narodziłam się razem z Nim.
Każdego dnia oczekuję i szukam Ciebie w Słowie czy w człowieku. Nawet gdy nie od razu tam Ciebie znajduję, to po pewnym czasie dociera do mnie myśl: przecież byłeś w tamtej sytuacji, rozmowie, człowieku.
Arcybiskup Ryś zapisał, że 30 lat milczałeś, byłeś zwyczajny, przeciętny, nie działo się nic na tyle istotnego, by to zapisać, wspomnieć, byłeś taki jak my, jak ja. Jesteś wtedy bardziej zrozumiały i bliski. Dziś czekam, żebyś narodził się w moim życiu, a raczej bym umiała dostrzec, że się narodziłeś, zrozumieć, co to dla mnie znaczy. Przecież każdego roku oczekuję, i co? Pytam samą siebie: co z tego, że oczekuję, co z tego, że się rodzisz, skoro nie dostrzegam tego, skoro giniesz mi z oczu. Nie, nie giniesz, to ja Ciebie gubię. Jesteś, tylko ja w swoim roztargnieniu, rozproszeniu gubię Ciebie, a potem znów szukam.
Mam Ciebie oczekiwać przez te kilka tygodni w roku? Serio? Jak przeżyć Adwent, kiedy zza niemal każdego rogu wyskakuje grubszy lub chudszy Mikołaj, wokół dżingle, hałas, mrugające światełka i prezenty. Ok, ja też tym uczestniczę i staram się nie zwariować. Zastanawiam się, jak dostrzec Ciebie w tym chaosie. Ty wiesz, że coś zmieniło się, kiedy odkryłam, że Adwent powinnam mieć każdego dnia roku. Każdego dnia oczekuję i szukam Ciebie w Słowie czy w człowieku. Nawet gdy nie od razu tam Ciebie znajduję, to po pewnym czasie dociera do mnie myśl: przecież byłeś w tamtej sytuacji, rozmowie, człowieku. To jest mój Adwent, próba ukierunkowania się na Ciebie. Każdego dnia, czyli w Betlejem, ale też pod Krzyżem i przy pustym grobie. Dostrzec, zrozumieć, wypełnić moje życie Tobą, od pewnego czasu tak czuję.
Może jesteś w tej dobrej lub trudnej sytuacji, kiedy nie spodziewam się Ciebie, a Ty jesteś. Może przychodzisz i mówisz: „Hej, jestem w każdym momencie, nie tylko tym złym, nie chcę być z tobą tylko w twoich smutkach, ale też w radościach. Nie jestem Bogiem na chmurce, który tylko czeka, żeby kogoś „pokarać”. Wpuść mnie do twojej rzeczywistości”. Dobrze jest uświadomić sobie, że Twoja obecność jest realna. Mam problemy na modlitwie, a Ty jesteś obok mnie (wtedy łatwiej się modlić). Mam ochotę komuś odparować słowem, ale pytam: co zrobiłby Jezus? Trudno zadać to pytanie, jeszcze trudniej znaleźć odpowiedź. To nie jest dobre pytanie, bo właściwe brzmi: Jezu, co Ty zrobiłbyś? Jest bardziej personalne, stajemy naprzeciw siebie i pytam. Tylko często nie słyszę Twojej odpowiedzi, ale chcę żebyś mnie poprowadził według Twojego planu i żebyś zmienił moje życie. Wiem, że się buntuję. Mam wolną wolę, więc się buntuję, bo wydaje się, że wiem, co jest dla mnie dobre. To „wydaje się” jest kluczem. Ty masz plan, mnie coś wydaje się i tak mija dzień za dniem.
Sądzę, że moja wiara nie jest na tyle silna, żebym nie zachwiała się w momencie, kiedy Ty powiesz: sprawdzam. Mam wątpliwości i akceptuję je, są częścią mnie i mojej wiary.
Oczekiwanie na Paruzję jest zbyt abstrakcyjne, pewnie nie tylko dla mnie, dlatego nastawiam się na tę mniejszą, osobistą, mogę chyba stwierdzić, że prywatną. Tę jestem w stanie ogarnąć, przyswoić, po ludzku przygotować się, o ile otrzymam od Ciebie tę łaskę. Bo wszystko zależy od Ciebie i Twojej łaski, nie mylę się chyba?
Rozmawiałam z koleżanką z pracy o śmierci. Nie pamiętam, co wywołało ten temat, ale bardzo zaskoczyła mnie swoją odpowiedzią. Stwierdziła, że jest gotowa na śmierć, że na nią czeka (koleżanka ma 50 lat). Chciałaby już wyzwolić się z ciała, które ją ogranicza. Na moje pytanie czy jest pewna, że w ostatniej chwili nie zmieniłaby zdania, odpowiedziała, że nie. Boi się śmierci swoich bliskich, ale nie swojej. Zaskoczyła mnie jej pewność siebie, ja nie jestem pewna. Wiem, nie powinnam mieć wątpliwości, ale ja z założenia nie dowierzam sobie i swoim reakcjom. Nie wiem na ile mogę być czegoś pewna, jeżeli tego nie sprawdziłam. Rozumiem, że śmierć to przejście do innego, lepszego życia, ale sądzę, że moja wiara nie jest na tyle silna, żebym nie zachwiała się w momencie, kiedy Ty powiesz: sprawdzam. Mam wątpliwości i akceptuję je, są częścią mnie i mojej wiary.
* * *
Tekst pochodzi z bloga bieguny.blog.deon.pl. Chcesz zostać naszym blogerem? Dołącz do blogosfery DEON.pl!
Skomentuj artykuł