Przypadkowy przypadek jednego przypadku

(fot. Hamed Parham flickr.com CC BY-ND 2.0)
MarcinKaczmarczyk

Potocznie koincydencja to przypadek. Schopenhauer określił koincydencję jako "jednoczesne występowanie zdarzeń, które nie są związane ze sobą przyczynowo. Jednoczesne zdarzenia przebiegają w równoległych liniach.

Jedno i to samo zdarzenie będące ogniwem w zupełnie różnych łańcuchach występuje ponadto w kilku innych, tak że los jednostki spotyka się nieuchronnie z losem innej". Z kolei Woflgang Pauli uważa koincydencję za "widzialne ślady niedających się znaleźć zasad". Możemy też powiedzieć, że jest to zwykły zbieg okoliczności następujących po sobie, przed sobą lub też obok siebie. W każdym razie na część zdarzeń, których mieliśmy okazję zostać głównymi aktorami, nie mieliśmy wpływu. Choć czasami bardzo by się chciało ten wpływ mieć.

A ja wam powiem o przypadku coś innego. Kiedy miałem 11 lat, był taki czas, w którym całą rodziną spaliśmy w jednym pokoju w naszym domu. W kwietniu 1996 roku razem z bratem położyliśmy się na jednym łóżku, a rodzice na drugim. Dzień jak co dzień, wieczór jak wieczór, noc jak noc. Położyliśmy się spać i tyle. Żadnych znaków zwiastujących jakieś niesamowite wydarzenia nie zaobserwowałem. Jednak ranek zmienił wszystko. Obudził mnie krzyk mamy. Usiadłem jak na łóżku i zobaczyłem jak mama próbuje obudzić tatę. Spojrzałem na jego twarz, była całkiem sina. Nie reagował. Nie dawał oznak życia. Nic. Początkowo nie płakałem. Chyba nie zdawałem sobie spraw z tego, że więcej już go nie zobaczę. Kiedy to do mnie dotarło, zacząłem ryczeć, tak jak nigdy w życiu. Złapałem brata i zasłoniłem mu oczy, żeby nie zapamiętał tego widoku na resztę życia. Miał dopiero 5 lat. W tamtym momencie wszystko, co rozumiałem pod pojęciem miłości umarło. Nie chciałem z nikim gadać. Nie było siły, która mogłaby wytłumaczyć mi, że "tak po prostu bywa", że "trzeba się z tym pogodzić". Nie pogodziłem się z tym. Cała wina spadła na Boga: "Jaki z Ciebie miłosierny Stwórca, jeśli zabierasz nam tatę, w chwili, kiedy najbardziej go potrzebujemy? Jak możesz pozwolić na to, żeby mama została sama z dwoma dorastającymi chłopakami? Nie chcę Cię znać". Tak wtedy myślałem. Co prawda, zmuszano mnie do tego, żebym chodził do Kościoła, ba, byłem nawet ministrantem, ale wiary nie było we mnie żadnej, a ministrantem byłem tylko dlatego, że ksiądz organizował salę do grania w piłę raz tygodniu. Potem i z tym też skończyłem.

Skończyłem szkołę podstawową, poszedłem do Liceum do Olsztyna. Mogłem iść do kilku innych, ale wybrałem Olsztyn. Przypadek? Może tak, może nie. Kiedy skończyłem liceum, poszedłem na studia. Miałem wybór między moim wymarzonym AWF-em w Warszawie a Dziennikarstwem na UWM-ie w Olsztynie. Wybrałem Dziennikarstwo w Olsztynie. Przypadek? Może tak, może nie. Zacząłem pracować. Studiowałem zaocznie, więc mogłem pracować w mojej rodzinnej miejscowości, czyli w Myszyńcu. W tygodniu pracowałem, a w weekend szkoła, w oddalonym od Myszyńca o 90 km Olsztynie. Kiedy byłem na drugim roku, skończyła mi się umowa w pracy. Nie przedłużyli mi jej i trzeba było zacząć rozglądać się za czymś. Szukałem w Myszyńcu, oddalonej o 40 kilometrów od Myszyńca Ostrołęce. Wysyłałem setki CV w te rejony. Wysłałem też jedno do Olsztyna. Odezwali się z Olsztyna. Pojechałem na rozmowę i przyjęli mnie. Przypadek? Może tak, może nie. Praca jedna, praca druga, jakoś to leciało, do pewnego momentu, kiedy obudziłem się z ręką w nocniku. Sklep, w którym pracowałem został zamknięty, kończyło mi się wypowiedzenie, a pracy na horyzoncie nie było widać. CV rozwoziłem, roznosiłem i wysyłałem, kiedy tylko można było i gdzie tylko można było. Dostałem dwie oferty pracy. Jedną w branży, którą znałem, a drugą w nieznanej mi branży medycznej. Płaca taka sama. Wybrałem drugą. Przypadek? Może tak, może nie.

DEON.PL POLECA

W pracy stykałem się całą masą ludzi. W październiku 2009 roku przyszła do nas jako klientka dziewczyna tak piękna, że jak ją zobaczyłem, to oniemiałem. Kiedy uśmiechała się, traciłem kontakt ze światem dookoła mnie. Próbowałem, kombinowałem i udało mi się zaprosić najpiękniejszą dziewczynę jaką w życiu spotkałem na spotkanie. Wiosna w pełni, motyle w brzuchu i tego typu tematy. Naturalnie więc przyszła kolej na drugie spotkanie. Dziewczyna zaproponowała, żebyśmy poszli do... kościoła. Pomyślałem: Co? Gdzie? Po co? Ja do kościoła? Ja, z rzekomym Panem Bogiem, swoje sprawy pozałatwiałem już dawno temu. Trzymam go z daleka od siebie i dobrze mi z tym. Pójdę wszędzie, ale czemu akurat tam? Przypadek? Może tak, może nie.

Poszliśmy. Nie bolało tak bardzo jak to sobie wyobrażałem. Co więcej, kazanie księdza wydało mi się nawet interesujące. Sądziłem, że na tym nasze pielgrzymki do kościoła skończymy na jakiś czas. Błąd. Nie minął miesiąc naszej znajomości, a moja dziewczyna zaprosiła mnie na Kurs Filipa (nazywany też Kursem Nowe Życie). Przypadek? Może tak, może nie. Na kursie zmieniło się wszystko. Przeżyłem osobiste spotkanie z Jezusem Chrystusem jako moim jedynym Zbawicielem i Panem. Nie było łatwo, bo walczyłem ze swoim największym demonem, czyli odejściem mojego Taty. Minęło tyle lat, a ja dopiero teraz zrozumiałem, że Bóg mnie kocha i nigdy nie chciał mojej krzywdy. Kochał mnie nawet wtedy, kiedy wyrzekałem się Go. Kochał mnie wtedy, kiedy upijałem się jak kretyn, na cotygodniowych imprezach. Kocha mnie teraz. Kocha miłością bezwarunkową, miłością, której nie jestem w stanie po ludzku zrozumieć. W sposób szczególny odczułem obecność Chrystusa w Słowie Bożym. Psalm 90 i słowa "Naucz nas Panie liczyć dni nasze" wbiły się w moje serce jak strzała i rozbijały twardą jak skała pychę.

Zrozumiałem, że mam dwa wyjścia. Albo będę trwał w moim oskarżaniu wszystkich dookoła, włącznie z Bogiem, za śmierć mojego Taty, albo podziękuję za czas jaki mogłem z nim spędzić. Wybrałem opcję numer dwa. Odżyłem, zacząłem zupełnie inaczej patrzeć na świat. Codzienne problemy nie zniknęły, ale stały się kompletnie nieprzytłaczające, bo Jezus Chrystus jest ze mną. Przypadek? Może tak, może nie. W 2011 roku dziewczyna, o której pisałem, zgodziła się zostać moją żoną. Pobraliśmy się. Zaprosiliśmy do naszego małżeństwa Chrystusa i jesteśmy szczęśliwi. Od kiedy wróciłem do Kościoła, zacząłem pisać o Bogu, Kościele i wierze. Jedno z wydawnictw wydało nawet moja książkę. I zobaczyłem, że to moje Dziennikarstwo wcale nie było bez sensu. Przypadek? Może tak, może nie? Wiem jedno - Bóg to na pewno wie, że przypadkiem nic nie dzieje się.

P.S. A jak jest z twoimi "przypadkami" ?

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Przypadkowy przypadek jednego przypadku
Komentarze (5)
Mateusz Czerniawski
28 grudnia 2023, 16:44
Schopenhauer pisał o parapsychologii i jego przemyślenia znajdujemy w jego prywatnych notatkach oraz Parergach i Paralipomenach. Szczególnie pierwszy tom, jest tam esej o celowości. Schopenhauer w swojej kilkunastotysięcznej bibliotece posiadał 200 książek o parapsychologii a w tym mesmeryźmie. Koincydencja to termin z filozofii Leibniza, później przejął te koncepcję Jung zmieniając nazwę na synchroniczność i jest to rodzaj właściwości rzeczywistości, która ludzi hipnotyzuje. W greckim jest takie słowo "σεληνιάζομαι".
SB
~S B
24 marca 2021, 23:57
Kiedy życie zaczyna przybierać jakieś spójności, kiedy zaczyna stawać się satysfakcjonujące, zwłaszcza w obliczu wiary, wszelkie punktu zwrotne życia z przeszłości zaczynają wydawać się nieprzypadkowe. oczywiście, że to nie przypadek dla finalnego odnalezienia sensu, odnalezienia siebie po latach zagubienia. dla odnalezienia tego skarbu dla tego człowieka to nie jest przypadek, bo te punkty zwrotne były częścią drogi do odnalezienia siebie, wiary, sensu życia. Ale czy to Bóg pokierował zdarzeniami, żeby Autor zaczął wierzyć? Nie dla mnie. Ale dla Autora tak. Tak, ponieważ tak to widzi, tak to interpretuje.
S
Samarytanin78
28 grudnia 2014, 19:49
Polecam Waszej uwadze: http://www.ted.com/talks/michael_shermer_on_believing_strange_things
M
marta
9 grudnia 2014, 23:59
Bardzo piękne świadectwo. Byłam tylko nieco starsza, jak zmarł mój tata. Zmarł w taki sposób, jak Twój. Moja mama zachowała się w podobny sposób, było też młodsze rodzeństwo. Była później jeszcze jedna ważna śmierć, potem ten sam kurs. Tam też poznałam miłość Jezusa. Staram się być blisko Niego. Dziękuję Ci. Wspomnienia przyszły jeszcze raz.
T
tomi
9 grudnia 2014, 23:43
Dzieki Marcin za to swiadectwo. Niech cie Pan prowadzi.