Tę historię często sobie opowiadamy. Czy wiesz, że pokazuje fałszywego Boga?
Gdy to czytam, ogarnia mnie przerażenie. Jak okrutna jest ta opowiastka i jak bardzo stawia Boga w pozycji niemal oprawcy. Sprawiła ona, że jako dorosła młoda kobieta uważałam, że w swoim życiu nie mam nic do powiedzenia. Jakie było moje zdziwienie, gdy pierwszy raz pojechałam na rekolekcje ignacjańskie, przeżyłam szok.
Gdy byłam małym dzieckiem, fascynowały mnie opowiastki Bruno Ferrero. Jedna z nich szczególnie zapadła mi w pamięć. Młodzi ludzie stali na statku i planowali swoje życie. Rozmawiali, jak bardzo będzie ono piękne; jak kupią sobie biały domek i będą w nim wychowywali gromadkę dzieci i psa. Statek się rozbił, oni zginęli, a komentarz brzmiał: "gdy chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach".
Wiecie, dziś gdy to czytam, ogarnia mnie przerażenie. Jak okrutna jest ta opowiastka i jak bardzo stawia Boga w pozycji niemal oprawcy, który gdy tylko próbujesz wnieść w życie swój bagaż i swoje marzenia, natychmiast wszystkie je burzy.
Ta opowiastka - jak i wiele innych pogadanek jakich słuchałam w młodości - sprawiły, że jako dorosła młoda kobieta uważałam, że w swoim życiu nie mam nic do powiedzenia, nie mam na nic wpływu. Że nie mogę nic zaplanować i niczego chcieć, bo wtedy "rozśmieszę Boga" a mój statek się rozbije.
Jakie było moje zdziwienie, gdy pierwszy raz pojechałam na rekolekcje ignacjańskie i przeżyłam SZOK. Dlaczego? Dlatego, że używano tam bardzo często słów takich jak: rozsądek, twój wybór, przemyślenie, rozważenie, decyzje, rozeznanie. Nie Boga, MOJE WŁASNE. Nikt tam nie mówił, że mam być jak trzcina na wietrze, która wszystkiemu się poddaje.
Po raz pierwszy, ktoś powiedział mi, że to JA taka jaka jestem, mam wartość. Że to JA podejmuję w swoim życiu decyzje, nikt inny, tylko ja. Muszę natomiast te decyzje rozważać, tak by były one "miłe Bogu".
Jak odnaleźć się w takim bigosie? Niełatwo jest zmienić myślenie, które towarzyszyło od dziecka. Zasada z rozśmieszaniem Boga, jest o tyle trudna, że w moim życiu często się sprawdza. Kiedy organizuję się na tyle, by mieć kalendarz, wszystko wpisać (a bardzo dużo mnie to kosztuje) i jakoś czuć się poukładaną, coś te plany psuje. Jak podejść do tej kwestii? Czy to Bóg w swojej osobie je psuje i burzy?
Ciężko jest jednocześnie wierzyć, że jest dobry i psuje plany, które były ważne dla kogoś. Z czasem okazuje się, że były lepsze niż pierwotnie zaplanowana rzeczywistość. O co więc należy walczyć i starać się? O balans, złoty środek. By planować, ale jednocześnie dopuszczać w swojej głowie możliwość niezaistnienia tych planów. Tego trzeba się jednak nauczyć.
Być może ta nauka potrwa jeszcze całe moje życie. Na tej drodze czekają wzloty i upadki. Ale nie pozostało mi nic, jak tylko ufać. Sama stoję teraz na rufie Titanica i rozmawiam z ukochanym o przysłowiowym małym białym domku. Pozostaje jedynie ufać, że przemodlone wybory, będą dobrymi wyborami, pamiętać, że Bóg jest dobry i nie dać sobie wmówić, że jest tylko ponurym egzekutorem naszych wyborów.
Bój jest dobry. Chce naszego szczęścia, wolności i błogosławi, mimo wszystko. Być może dlatego obdarzył mnie kimś, kto pomaga zwalczać we mnie cały ten pesymizm, pomaga po prostu wierzyć w szczęście, a nie oczekiwać na górę lodową. W to chcę wierzyć, wierzę i wierzyć będę.
Tekst pochodzi z bloga sykomora.blog.deon.pl
Skomentuj artykuł