Taki Kościół jest Kościołem umierającym
Na Deonie ukazał się ostatnio tekst ojca Dariusza Piórkowskiego „Ojciec Szustak ma rację. Dotychczasowy model działania Kościoła się załamał„. Tekst, jak i wypowiedź ojca Adama Szustaka, na którą powołuje się autor, dają do myślenia i trudno się z nimi nie zgodzić.
Choroba Kościoła
Kościół instytucjonalny choruje, to fakt. Kościół w Polsce, o czym pisałem na blogu, zapadł na szczególny rodzaj choroby. Wielu jest bowiem duszpasterzy, zwłaszcza tych już zaawansowanych w kapłaństwie będących obecnie proboszczami, biskupami, którzy nie potrafią sobie z tą chorobą poradzić, sami bowiem są wirusem tej choroby zarażeni.
Wirus, który zainfekował Kościół
Tak jak pisze ojciec Piórkowski, tego wirusa chciał już wytępić Sobór Watykański II: wirusa wypełniania procedur, nakazów, odhaczania kolejnych wytycznych przez wiernych i duchownych, głównie ze strachu przed grzechem, a nie z miłości i chęci relacji z Bogiem. Ten wirus ma jednak jeszcze jedno główne oblicze, to wirus wyższości kościoła instytucjonalnego nad Kościołem, wirus podejścia chyba po trosze zakorzenionego jeszcze z czasów feudalnych - my, hierarchia, i wy, ciemny lud. Jasne, trochę przesadzam i generalizuję, ale ileż to razy spotkamy się ze strony ludzi kościoła instytucjonalnego z podejściem przesiąkniętym takim feudalnym duchem. Duchem, który tak dalece odbiega od ducha Ewangelii.
Nie krytykuję przy tym sam fakt stawiania wymagań, konieczności wypełniania przez wiernych pewnych obowiązków, podporządkowywania się decyzjom duchownych, ale formę, styl, sposób przedstawiania pewnych wymogów oraz sam fakt niejednokrotnego patrzenia jedynie na suche przepisy bez rozeznawania ich w konkretnych życiowych sytuacjach pod kątem celu, którym przecież winno być doprowadzenie wiernych nie do obrzędów i religijności, ale do żywej i szczerej relacji z Bogiem.
Chorujemy wszyscy
Trzeba nam jednak nie krytykować tylko instytucjonalnego kościoła, ponieważ takim myśleniem przesiąknięty jest cały Kościół, także my, wierni. Czy nie prościej jest nam wypełniać pewne obrzędy niż starać się o budowanie relacji? Czy nie łatwiej odmówić dziesiątek różańca niż spędzić z Bogiem chwilę na adoracji i po prostu z Nim pogadać? Wiarę może zabijać także bezmyślnie odmawiana modlitwa czy inne obrzędy. Ale ile prościej jest odhaczać taką bezmyślną modlitwę?
Nudne kazania
Tak samo duchowni. O ile prościej jest odhaczać kolejne Eucharystie odprawiane od tak, bo trzeba, o ile prościej jest powiedzieć homilię bez zastanowienia się, na ile te słowa mogą trafić do konkretnych odbiorców, na ile przystają do aktualnej sytuacji i czy w ogóle są na temat czytań z danego dnia. Fajnie jest zapełnić czas słuchającym, wplatając w treść homilii piękne wiersze, interesujące cytaty ze świętych - tak modnym ciągle jest Jan Paweł II czy ostatnio kardynał Wyszyński - i nie dbać o to, czy treść tej przemowy będzie zjadliwa dla odbiorców, czy raczej przypominać będzie teologiczną rozprawkę, mądrą, ale niezrozumiałą dla przeciętnych zjadaczy chleba.
Taki Kościół jest Kościołem umierającym, Kościołem wypełniania obrzędów a nie budowania relacji. Kościołem, który się zwija.
Pandemia obnaża
Pandemia zmienia nasz świat, zmieni też Kościół. Mam wrażenie, że to zwijanie będzie szybsze. Zresztą czas pandemii tak bardzo pewne kwestie w naszym Kościele obnażył. Obnażył, jacy jesteśmy obrzędowi i strachliwi. To strasznie niegodne przyjmowanie Komunii Świętej, ta dyskusja o tym, czy Komunia Święta może przenosić wirusa, to negowanie decyzji biskupów. Pamiętam jak w Dzienniczku Siostry Faustyny kilkakrotnie są napisane słowa Jezusa, że większą radość niesie mu wypełnianie posłuszeństwa względem przełożonych przez siostrę Faustynę, nawet jeśli nakazy przełożonych nie są słuszne, niż działania wbrew tym nakazom, nawet jeśli to działanie jest słuszne.
A ilu z nas tak bardzo przywiązało się do obrzędów, że nie wykonało poleceń biskupów?
Pandemia zmieni Kościół. Pewnie nie wróci do niego część tych, co przywiązani byli do tradycji i obrzędów, to rodzi obawy, ale ktoś może powiedzieć, że to dobrze, bo przecież dojdzie do swoistego oczyszczenia. Z tekstu ks. Piórkowskiego można wywnioskować, że ta masowość Kościoła rodzi te przywiązanie do obrzędowości, a nie do pielęgnowania relacji z Bogiem. Może więc rezygnacja z masowości będzie czymś, co sprawi że Kościół będzie niejako mniejszy, ale większej wiary. Tylko czy to nie pycha? Oni odejdą bo utracili wiarę, my lepsi zostajemy?
Rezygnacja z misyjnego charakteru Kościoła
No i druga rzecz, czy to nie rezygnacja z misyjnej działalności Kościoła? Kościół ma głosić Ewangelię i nawracać, wszystkich, wszędzie i w każdych warunkach. Największą chorobą Kościoła, największym skutkiem ubocznym wirusa, o którym pisałem wyżej jest właśnie rezygnacja z misyjnego charakteru ewangelizacji. Ze smutkiem obserwuję tą rezygnację, teraz w czasie pandemii w moim mieście i niestety mojej parafii.
Należę do jednej z większych parafii w moim mieście. Jako jedyna parafia zachowuje się jak gdyby nigdy nic. Czasem wchodzę sobie na stronę internetową tej parafii. Ogłoszenia jak co niedzielę z tą różnicą, iż podaje się, że może w Mszach uczestniczyć taka czy inna liczba osób, albo że nie może nikt jak podczas Triduum. Kościół zamknięty, bez jakiejkolwiek inicjatywy w tym trudnym czasie. Tymczasem internet daje tyle możliwości. Z kilku Kościołów w naszym mieście w internecie prowadzona jest transmisja online wszystkich wydarzeń religijnych, Nie zrezygnowano w Wielkim Poście nawet z Gorzkich Żali, ale je celebrowano przy pustym kościele i transmitowano, w innych gdy było to możliwe - i teraz ponownie – organizowano całodzienne wystawienie Najświętszego Sakramentu, zapewniano przy spełnianiu wymogów sanitarnych, możliwość spowiedzi czy komunii świętej, jeszcze inne parafie uruchomiły swoje profile na portalach społecznościowych, gdzie zamieszczano różne filmiki, czy inne treści.
Moja parafia pozostała zamknięta. Ogłoszenia wskazują nawet, że nic szczególnego się nie dzieje w zewnętrznym świecie. To jest właśnie zamknięcie się w sobie, w starym świecie, w utrwalonych i utartych torach myślenia, że to wierni mają przyjść do Kościoła, a jeśli nie przychodzą to do tych, co przyszli powie się, że tamci nieobecni grzeszą, czeka ich kara, a jeśli teraz nie przyszli to ok - przecież jest dyspensa, grzechu nie ma. Sprawa załatwiona. Takie zamknięcie w starych torach myślenia i działania, powoduje że Kościół przestaje być zdolny do głoszenia i prawdziwej ewangelizacji. Czy zatem tacy duchowni, którzy nie wykazują żadnej inicjatywy ewangelizacyjnej, misyjnej winni pozostawać na pierwszej linii frontu? Być proboszczami, którzy nadają ton ewangelizacji? Może tutaj czas na przegląd szeregów i zmiany.
Pandemia jest szansą
Pandemia niesie także nadzieje. Od początku pandemii, oglądam transmisje z sąsiedniej parafii, akurat parafii jezuickiej. Nazywam ją już swoją. W ostatnią niedzielę proboszcz tamtej parafii powiedział, że dzięki transmisji „uczestniczyło” w obrzędach Wielkiego Tygodnia tak dużo osób, że ich świątynia nie mogłaby tylu pomieścić. Kilkaset urządzeń odbierających transmisję wideo pomnożonych w większości o ileś osób w rodzinach daje ogromną liczbę wiernych. Ojciec wyraził taką nadzieje, że to rodzinne oglądanie mogło sprawić, iż ktoś kto od lat nie uczestniczył w Triduum, wziął w tym roku, co prawda, w niedoskonały sposób, w nim udział.
To jest właśnie to misyjne działanie Kościoła. Myślę sobie, że dzięki wielu ludziom Kościoła, którzy nie przespali tego czasu pandemii, ale wzięli się do roboty, jak np. ojcowie Jezuici z tej mojej, ale sąsiedniej parafii i wykorzystując dobrodziejstwo internetu, głosili tym, którzy pozostali w domach, Dobrą Nowinę, po pandemii tych, którzy odejdą, zastąpić mogą inni, ci którzy wrócą, może po latach - spragnieni Eucharystycznej bliskości Boga.
Tekst pochodzi z bloga podniebem.blog.deon.pl. Chcesz zostać naszym blogerem? Dołącz do blogosfery DEON.pl!
Skomentuj artykuł