Ikona świętości Boga
Jan Paweł II był dla mnie wielkim sługą Boga, prostym i pokornym człowiekiem, mężem mistycznej modlitwy, oddanym bratem wszystkich, ofiarnym duszpasterzem do granic ludzkiej wytrzymałości, całkowicie dyspozycyjnym, niezależnie od stanu zdrowia, zmęczenia, ilości obowiązków.
Jego spotkania z braćmi Kościołów odłączonych, z przedstawicielami innych religii czy z możnymi tego świata, wśród których nie brakowało mających niejedną zbrodnię na sumieniu, nie były uprawianiem wielkiej dyplomacji. Były braterskim wyjściem ku drugiemu człowiekowi, w którym zawsze można przecież znaleźć jakieś dobro. Setki, a pewnie i tysiące odręcznych osobistych listów, pisanych do przyjaciół, które dzisiaj publikują i pokazują z taką dumą, objawiają nam człowieka, który nie stracił smaku prostej przyjaźni, choć miał na swojej głowie cały świat.
To właśnie w owym ludzkim obliczu Jana Pawła II wierni widzieli obraz - ikonę świętość Boga, której Karol Wojtyła poszukiwał wytrwale od wczesnej młodości. Jako Papież uwielbiany, wręcz adorowany, przez wiernych na całym świecie, dobrze wiedział, że jest tylko słabym człowiekiem, który pozostaje w rękach Boga i od Niego całkowicie zależy. Drżał na samą myśl, że może nie sprostać wielkiemu zadaniu, jakie zostało mu powierzone, i dlatego tak gorąco się modlił: "Ufam też, że [Pan] nie dopuści, abym kiedykolwiek przez jakieś swoje postępowanie: słowa, działanie lub zaniedbanie działań, mógł sprzeniewierzyć się moim obowiązkom na tej świętej Piotrowej Stolicy".
Swoją postawą najpierw, a nie słowami, pokazał ludziom, że mogą być dobrzy. Czyż i my nie próbowaliśmy być trochę lepsi, więcej się modlić, być życzliwsi dla innych w dniach żałoby po nim? Jan Paweł II to wielkie zaproszenie, by hojniej wychodzić do ludzi, by głębiej wstydzić się prywaty naszych klasztorów, plebanii, domów rodzinnych i naszej osobistej.
Głos nauczyciela i ojca
Kolejne pielgrzymki do ojczyzny, powtarzane regularnie mniej więcej co cztery lata, wbrew temu, co mówiono i pisano, oddziaływały na nas i kształtowały nas. Papież przyjeżdżał, aby nas poderwać do walki przeciwko zniewoleniu. W czasie trwania stanu wojennego przyjechał, by nas pocieszyć, umocnić i wyrazić współczucie. Gdy w 1983 roku Jan Paweł II przejeżdżał ulicami Warszawy, ludzie klękali na ulicy i płakali.
Kiedy odzyskaliśmy wolność, Ojciec Święty przyjechał, aby nas zapalić do walki wewnętrznej, znacznie trudniejszej, jednak tak samo koniecznej do życia w każdym wymiarze: osobistym, rodzinnym, społecznym, politycznym. To akurat podobało się nam trochę mniej. Kiedy tłumaczył nam Dekalog i niekiedy podnosił głos dobrego pasterza i zatroskanego ojca, który napomina, co wrażliwsi duchowni i świeccy mówili krytycznie: "Krzyczy na nas". W 1999 roku Papież przybył, aby pomóc nam przygotować się do wielkiego jubileuszu dwóch tysięcy lat narodzin Chrystusa.
W 2002 roku Jan Paweł II przyjechał do Polski po raz ostatni. W czasie tej wizyty poświęcił Bazylikę Miłosierdzia Bożego w Krakowie-Łagiewnikach oraz zawierzył Polskę i cały świat Bożemu miłosierdziu. Na krakowskich Błoniach, jak nigdy dotąd, zgromadziło się ponad dwa miliony osób. Przeczuwaliśmy, on i my, że to ostatnie spotkanie w ojczyźnie. Jak zmęczony życiem ojciec już nas nie upominał, ale powierzał jednie Opatrzności, zdając sobie sprawę, że ona nas nie opuści. "Módlcie się za mnie teraz i po mojej śmierci".
Znak od Boga
Jan Paweł II jest dla nas wielkim znakiem Boga. On sam Go wybrał i uczynił swoim narzędziem. On się nim posłużył. Posłużył się jego wielką i pokorną modlitwą, aby choć na chwilę otworzyć nam oczy i pokazać, że modlimy się mało, niedbale i powierzchownie. W ostatnich miesiącach, gdy ciężko chorował, a potem umierał, spontanicznie gromadziliśmy się na wspólnej modlitwie, a ona sama płynęła z naszych serc i ust. Nie wstydziliśmy się modlić wspólnie nie tylko w kościołach, lecz także na ulicach.
Bóg posłużył się Jego niezwykłą życzliwością i otwartością na człowieka, aby nam pokazać, jak często bywamy zamknięci, podejrzliwi, nieufni wobec naszych bliźnich. Jego miłość do ludzi stała się dla nas wyzwaniem, byśmy codziennie uczyli się wzajemnej miłości, okazując sobie więcej życzliwości, współczucia, zaufania i miłosierdzia.
Bóg posłużył się jego wielką cierpliwością w cierpieniu, by ukazać nam wartość krzyża w naszej codzienności. Czyż moglibyśmy być wierni w miłości Boga i ludzi, unikając cierpienia za wszelką cenę? Pan posłużył się umieraniem Jana Pawła II, aby nas wyleczyć z chorobliwego lęku przed śmiercią, który każe traktować ją jako "koniec wszystkiego". A ona przecież nie kończy życia, tylko je zmienia.
Jan Paweł II w czasie swojej ziemskiej drogi nieustannie prosił nas o modlitwę, a my staraliśmy się spełniać jego prośbę. Dziś, gdy został wyniesiony na ołtarze, prośmy go, by wspierał nas swoim orędownictwem przed Panem.
Kapłan zdobyty przez Chrystusa
Dla nas, księży, Jan Paweł II pozostaje wzorem wielkiego kapłana: oddanego bez reszty Chrystusowi i wydanego całkowicie ludziom; kapłana odważnego, twórczego i przejrzystego. Często mówił wiernym całego świata trudne słowa, ale nigdy nimi nie ranił. Życie oraz posługiwanie kapłańskie i biskupie w Krakowie, które przeżył pośród trudności i zagrożeń komunistycznego reżimu, przygotowało go do pełnienia posługi Piotrowej. Ani w Krakowie, ani w Rzymie nie bał się niczego i nikogo. Nie miał nic do ukrycia, a wszystko, co robił, było jednoznaczne, przejrzyste, czyste i wolne.
W Tryptyku rzymskim napisał: "Omnia nuda et aperta ante oculos Eius. Wszystko odkryte i odsłonięte jest przed oczami Jego (Hbr 4, 13)". Był głęboko przekonany, że przed Bogiem człowiek jest zawsze obnażony, odsłonięty, nagi. Nie jest w stanie ukryć żadnego zamysłu swojego serca, myśli. Jeżeli zdobył tak wielkie zaufanie całego świata, to właśnie dlatego, że całe jego życie było całkowicie transparentne, obnażone. Nie miał nic do ukrycia, ani przed Bogiem, ani przed ludźmi. Tylko człowiek jasny i odkryty przed Bogiem jest jasny i odkryty przed ludźmi. Unikanie wzroku Boga na modlitwie ujawnia się w lękliwym spojrzeniu na siebie i na bliźnich.
Na wszystkich stopniach tak zwanej kościelnej "kariery" był świadomy nie tylko wielkiej odpowiedzialności, lecz także swojej ludzkiej słabości i ułomności. Właśnie dlatego to, czym żył i co robił, nieustannie powierzał Bogu za wstawiennictwem Matki Najświętszej. Wiedział bowiem, że sam z siebie nie może nic uczynić. Totus Tuus symbolicznie wyrażało jego całkowitą zależność od Chrystusa i Jego Matki. Nie szukając własnej korzyści, mógł całkowicie pozostawać do dyspozycji powierzonych mu ludzi. Jeżeli wierni tak chętnie lgnęli do niego i szukali jego obecności, to dlatego, że czuli się kochani i umacniani świadectwem jego wiary i modlitwy.
Jan Paweł II swoim życiem przypomniał nam, że autentyczne, ofiarne i służebne kapłaństwo jest możliwe tylko ze względu na Chrystusa. To On, i tylko On, sprawia, że możemy wiele zrobić dla braci i sami doświadczyć ludzkiego szczęścia. Z Polikliniki Gemelli na kilkanaście dni przed swoją śmiercią w Liście do kapłanów, jakby na pożegnanie, powiedział nam, że tylko kapłan zdobyty przez Chrystusa (Flp 3, 12) może zdobywać dla Niego swoich braci i siostry.
Józef Augustyn SJ (ur. 1950), rekolekcjonista, kierownik duchowy, autor publikacji z zakresu duchowości oraz pedagogiki chrześcijańskiej. Ostatnio opublikował: Kapłaństwo. Duchowość i posługa - współczesne wyzwania; Kapłańskie ojcostwo; Droga do szczęścia; Sztuka relacji międzyludzkich (red.).
Skomentuj artykuł