Jak ks. Rysio uratował wiejską szkołę

Jak ks. Rysio uratował wiejską szkołę
(fot. by Andreas Ebling / flickr.com)
Logo źródła: w drodze Piotr Świątkowski / W drodze

Jeśli chodzi o wygląd, proboszcz Ostasz jest lekko łysawy, po czterdziestce, można go spotkać w brudnym swetrze i koloratce. Brudny sweter to znak, że proboszcz porządkuje cmentarz albo idzie do kotłowni w szkole.

Nie tak dawno temu w maleńkiej wsi koło Zamościa, do której dziurawą drogą dojeżdża jeden autobus zwykły i jeden gimbus, żył ksiądz katolicki, który zlikwidował swój fundusz emerytalny i sprzedał ciągnik, by wyremontować wiejską szkołę. Dziwne? Na tyle, że koledzy księdza, inni księża, pukali się w głowę. Ksiądz uratował wiejską szkołę przed likwidacją. Został bohaterem tabloidów. Kto widział księdza, który od ust sobie odejmuje? Widziało sześciuset mieszkańców wsi Gdeszyn na Lubelszczyźnie.

Zmartwychwstanie

DEON.PL POLECA

W życiu księdza Ryszarda są dwa punkty zwrotne. Pierwszy to zmartwychwstanie.

Ryszard obudził się przy drzwiach szpitalnej sali dla nieboszczyków. Lekarze orzekli, że nie żyje. W tunelu, w świetle, szedł do Boga. Wie na 200 procent, że Bóg jest, i jest miłością. Nigdy nie doświadczył takiej błogości. Nie chciał wracać. I gdy tak bardzo mocno nie chciał wracać, poczuł silne uderzenie. Ktoś rzucił jego duszę w dół do martwego ciała. Usłyszał otwierające się drzwi zimnej szpitalnej sali. Stali w nich przerażeni ruszającym się trupem sanitariusze, pchający wózek z innym trupem. Lekarzy najpierw zszokowało zmartwychwstanie w ich szpitalu, a później opowieść pacjenta, który dokładnie relacjonował nieudaną, ale jednak udaną operację. Nieudaną, bo pacjent zmarł. Udaną, bo jednak przeżył. Nie zadziałało znieczulenie wstrzykiwane przez anestezjologa w kręgosłup. Do Boga Ryszarda zabrała morfina. Ryszard po jej podaniu odpływał, odpływał, aż odpłynął na amen. Bo gdy doszło do zmartwychwstania, Ryszard nie był księdzem, a żołnierzem desantu rannym na poligonie w czasie ćwiczeń.

Seminarium

Kleryk Ryszard seminarium też miał nie przeżyć. Mówił, co myśli. Seminarium chciało mu wybić myślenie z głowy, a nawet więcej - usunąć kleryka Ryszarda. Bo jak to? Żołnierz z desantu ma zostać księdzem? Miną, na której kleryk Ryszard miał wylecieć w powietrze, była klasa III w technikum mechanicznym, w którym przez rok uczył katechezy. Mina nie tylko nie urwała Ryszardowi nogi, ale nauczyła go docierania do ludzi i ich serc. Talent ten Ryszard, już jako proboszcz, wykorzysta w Gdeszynie, gdy będzie okradany przez miejscowych i później w czasie ratowania szkoły. Ale do rzeczy.

Uczeń z pentagramem na plecach, w czarnej skórzanej kurtce, w czasie katechezy o rodzinie wstał i oświadczył, że to wszystko p… Wobec zaistniałego faktu kleryk Ryszard oświadczył, że skoro tak, to poprosi dyrektora o zmianę klasy. Uczeń, który to wszystko p…, bardzo się zdziwił, bo zwykle jego oświadczenie wywoływało bunt nauczyciela/nauczycielki, straszenie wzywaniem niewzywanych później rodziców i bezradnego wychowawcy, obniżanie ocen etc. A tu oświadczenie, że katecheta chce zmienić klasę.

Podczas następnej lekcji, już z inną klasą, uczeń z pentagramem zapukał do drzwi i poprosił katechetę Ryszarda o chwilę rozmowy. Trzymał w ręku różę. Przepraszał, ale teraz katecheta to wszystko p… Oczywiście na niby. Grał, udawał. Powiedział: "Wybaczę, ale dasz tę różę matce i powiesz, że ją kochasz".

Minął tydzień. Ryszard spotkał ucznia na ulicy. Chłopak opowiedział katechecie o tym, jak konkubenci mamy przez lata lali go pasem i przypalali papierosami. Dla dziadków był "bękartem". Przez godzinę robił podchody, by podejść do matki, do której nigdy nie powiedział "mamo". Gdy dał jej różę i powiedział "kocham cię", zmienił się świat.

Matka była jedną z osób, która chodziła do prałata z prośbą, by ksiądz Ryszard nie odchodził z mechanika.

Po latach, w Gdeszynie, proboszcz Ryszard będzie wiedział, że pijak pod sklepem, który pije z synem, "bo przecież on już do gimnazjum chodzi", nie jest zły, ale nieszczęśliwy.

Pierwsza parafia

W swojej pierwszej parafii ksiądz Ryszard miał stu ministrantów i jednego wroga. Proboszcza. Proboszcz zazdrościł stu ministrantów, bo to mała armia, która pójdzie za swoim generałem nawet w ogień. Wrogiem była też gospodyni, bo kto to słyszał, żeby wikary był ważniejszy od proboszcza i odnosił spektakularne sukcesy wychowawcze. Nie podobała się też honda magna - motor wikarego Ryszarda.

Po przeniesieniu do Dubienki ksiądz zorganizował pielgrzymkę młodzieży do Chełma. W Tomaszowie działał w związku strzeleckim Strzelec - spadkobiercy międzywojennego Strzelca, organizacji patriotycznej wychowującej młodzież. Pomagał w tworzeniu grup rekonstrukcyjnych. Był kapelanem myśliwych i krwiodawców.

Probostwo

Gdeszyn. Mała wieś niedaleko Zamościa. Bieda. Zakładów przemysłowych w okolicy brak. Jedynie cukrownia w Werbkowicach daje stałą pracę, ale ostatnio z Gdeszyna nikt już tam nie dojeżdża. Pozostaje praca dorywcza na cudzym polu. I własne gospodarstwo. Kto ma krowę, jakoś przeżyje. Z sześciuset mieszkańców trzydziestu wyjechało do pracy za granicę.

Parafianie są w szoku, gdy na przywitanie ich nowy proboszcz odprawia mszę w intencji złodziei, którzy okradali plebanię. Ksiądz później tłumaczy, że po pierwsze, "nikt nie dał wtedy na mszę", a po drugie, modli się za złodziei, bo na ziemi toczy się walka tego, co boskie, z tym, co szatańskie. Ta walka toczy się również w Gdeszynie. Ksiądz Ryszard nie zagłębia się w wyszukaną filozofię zbawienia. Mówi do ludzi prostym i zrozumiałym językiem, ocierającym się o teologię dla uczniów szóstej klasy podstawówki. Ale to działa. Ludzie rozumieją, co to jest dobro i zło i że zło walczy z dobrem i na odwrót. Dobrem jest Bóg, a złem - szatan. Ksiądz Ryszard naucza nie tylko słowami. To nie jest ksiądz kanapowo-profesorsko-akademicki. To jest ksiądz żołnierski. A żołnierz działa, a nie mówi. Sam uprawia parafialne pole, aby nikt nie mówił, że żyje z "co łaska" za pogrzeby i śluby. Pokazuje ludziom, że na siebie trzeba zapracować. Sam gotuje sobie obiady i prasuje koszule. Pokazuje ludziom, że księżowska gosposia to zbytek łaski. Sam dokłada do pieca w uratowanej szkole.

Jest to też ksiądz empatyczny. Proboszcz z Gdeszyna byłby dobrym handlowcem. Dostosowuje się do rozmówcy. Inaczej rozmawia z dziećmi, inaczej z panią dyrektor uratowanej szkoły, inaczej z rodzicami, inaczej z kościelnym, inaczej z wójtem. Potrafi poważnie mówić o Bogu i za chwilę opowiedzieć sprośny żart. Upodabnia się jak kameleon do tego, kto przed nim staje. Raz jest poważnym księdzem Ryszardem Ostaszem, raz - dla dzieci - księdzem Rysiem. I ludzie to kupują. Czują, że to normalny facet. Ale jednocześnie jest Ryszard cały czas księdzem. Jedna z mieszkanek mówi, że ksiądz Ryszard jest elastyczny komunikacyjnie, ale stały w poglądach. Inna mieszkanka chwali go za to, że jest tradycyjny w myśleniu. Ksiądz ceni arcybiskupa Michalika i żałuje, że w episkopacie nie ma jedności. To właśnie przede wszystkim z religijnego powodu ksiądz Ryszard ratuje szkołę w Gdeszynie. Nie wspominają o tym tabloidy, które uczyniły z gdeszyńskiego proboszcza bohatera naszych czasów - księdza, który pozbył się oszczędności, sprzedał traktor i plony zebrane z własnego pola, i uratował szkołę.

Jeśli chodzi o wygląd, proboszcz Ostasz jest lekko łysawy, po czterdziestce, można go spotkać w brudnym swetrze i koloratce. Brudny sweter to znak, że proboszcz porządkuje cmentarz albo idzie do kotłowni w szkole.

Likwidacja

Na V sesji rady Gminy Miączyn 28 stycznia 2011 roku radni przyjęli m.in. następujące uchwały: uchwałę o zamiarze likwidacji Szkoły Podstawowej w Świdnikach wraz z filią w Żukowie, uchwałę o zamiarze likwidacji szkoły filialnej w Koniuchach, uchwałę o zamiarze likwidacji szkoły filialnej w Gdeszynie.

Dwa miesiące później, 31 marca, radni gminy Miączyn przegłosowują uchwałę, która ostatecznie likwiduje szkołę w Gdeszynie. Wójt Miączyna tłumaczy, że subwencja oświatowa przekazywana gminie nie wystarcza na utrzymanie filii, a poza tym do wymienionych wyżej szkół chodzi od kilkunastu do kilkudziesięciu dzieci. Na przykład do szkoły w Żukowie chodzi dziesięciu uczniów, w Koniuchach czternastu. Kto to widział szkołę z czternastoma uczniami, gdy przecież w normalnej klasie w mieście jest trzydzieści osób. W Gdeszynie w trzech klasach jest zaledwie dwudziestu dwóch uczniów. Dużo kosztuje ogrzanie małych wiejskich szkół. To poważny argument przemawiający za likwidacją. Lokalna prasa wspomina też w artykułach opisujących "edukacyjne trzęsienie ziemi w gminie Miączyn" o powołaniu Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Gdeszyńskiej. Istnieje prawna możliwość prowadzenia szkoły przez stowarzyszenie. Po namowach rodziców tworzy je ksiądz proboszcz Ryszard Ostasz. To drugi punkt zwrotny w życiu księdza.

Szkoła

Szkoła stoi w centrum wsi, tuż obok sklepu. Niepozorny, parterowy budynek. Można ją przegapić. Miejscowi emeryci i renciści po siedemdziesiątce ocieplili mury, ale nie ma jeszcze tynku. W środku nowe sale, odnowione korytarze. Łazienki z zielonymi kafelkami jak w posiadłości biznesmena.

Sklepikarz pyta przewrotnie każdego, kto przyjeżdża obejrzeć szkołę: - Ciekawe, kiedy ją zamkną? Ludzie wyjechali do pracy na Wyspy albo do dużych miast. W okolicach pełno drewnianych opuszczonych chatek z drzwiami i jednym oknem. To nawet nie pustostany, a drewnostany, które można by zdmuchnąć z powierzchni ziemi jednym kichnięciem. Pamiątki po umierających starych ludziach. Dzieci coraz mniej. - Ale przecież to nie znaczy, że te, które są - tłumaczy mi sklepikarz - mają jeździć do szkoły pięć kilometrów, a później czekać po dwie, trzy godziny na autobus do domu. Nikt ich nie będzie przywoził samochodem, bo ludzie nie mają pieniędzy na jedzenie, a co dopiero na samochody. Dzieci potrzebne są do pracy w gospodarstwie.

Wieś pracuje na trzy zmiany

Ksiądz Ryszard tworzy stowarzyszenie, ale potrzebuje pomocy, aby uporać się z papierami, podaniami, formularzami, wnioskami i dokumentami. Jedzie do miejscowości Podhorce. Tam z powodzeniem działa szkoła stowarzyszeniowa prowadzona przez Barbarę Łapińską, polonistkę o delikatnym głosie, dla której "na pierwszym miejscu jest szkoła, a na drugim dom". Barbara Łapińska nie przypuszcza wtedy jeszcze, że porzuci Podhorce, gdzie mieszka przy szkole i ma umowę o pracę na czas nieokreślony, i że już niedługo zostanie dyrektorem nowej szkoły - w Gdeszynie. Proboszcz jest dobry w skrzykiwaniu ludzi. Porzucenie dotychczasowej pracy to niełatwa decyzja, ale "w Podhorcach wszystko już działało, a tu, w Gdeszynie, trzeba było tworzyć od podstaw". Tworzenie od podstaw panią Łapińską bardzo pociąga.

Gmina przekazuje budynek stowarzyszeniu w lipcu 2011 roku. Do pierwszego dzwonka dramatycznie mało czasu. Niespełna dwa miesiące. Cała wieś przychodzi do pracy. Na trzy zmiany. Gdy ludzie widzą swojego proboszcza, jak na klęczkach układa płytki, nie mogą uwierzyć, że to ksiądz. Z budowy schodzą o czwartej, czasem o piątej nad ranem, mimo że to lato i na polu pełno pracy. Panele podłogowe układały matki pierwszoklasistów. Robiły to dwa razy, bo ktoś zapomniał, że przy ogrzewaniu podłogowym pod spód trzeba położyć folię.

Po pierwszym malowaniu ściany skrobano do żywej cegły, bo farba odchodziła płatami. Wymieniono okna, drzwi, rury, instalację elektryczną (w znacznej części budynku). Ksiądz wydaje własne 200 tysięcy złotych na materiały budowlane. Skąd je ma? Likwiduje swój III filar - pieniądze odkładane na emeryturę; sprzedaje też traktor, którym obrabia pole należące do parafii. Sprzedaje również wszystkie plony z tego pola. Ponoć nie było ani jednego mieszkańca wsi, który nie pracowałby przy szkole. Panie gotowały obiady. Nawet ta, która ma trzynaścioro dzieci, w tym jedno chore na raka. Dla chorego dziecka to wielkie szczęście przyjść do kolegów, do szkoły, a nie siedzieć w domu albo jeździć na terapię do Warszawy, "bo w Zamościu lekarze nie chcieli go widzieć".

Pojawiają się podejrzenia, że ksiądz Rysio nie śpi. Ciągnie robotę z trzema ekipami. Daje przykład. Jest motorem. Lokomotywą. Babcia Michalkowa nie rozumie, jak to jest, że ludzie, którzy z lenistwa na własnym polu nie robią, potrafią w nocy w szkole z księdzem pracować. Czasem samochody podjeżdżają pod sklep w Gdeszynie po pracowników sezonowych na budowę. Ci dwa, trzy dni popracują i po trzecim odmawiają. Wolą się napić. A tu takie poświęcenie dla szkoły.

Babcia Michalkowa to bardzo mądra kobieta i o Gdeszynie wie wszystko.

Powiedzieć, że pracy było bardzo dużo, to jak nic nie powiedzieć. Przez 14 lat większość sal była zamknięta na trzy spusty. Dbano tylko o trzy pomieszczenia, bo w Gdeszynie uczyli się uczniowie klas 1-3. Stowarzyszenie dostało zgodę na prowadzenie całej szkoły podstawowej, czyli klas 1-6, zerówki i finansowanego przez gminę punktu przedszkolnego. W niecałe dwa miesiące trzeba było wyremontować 12 sal. Udało się.
Czy mieli dosyć? Ani przez chwilę. Czy wątpili, że zdążą? Ani przez moment. Skoro ksiądz zasuwa i daje swoje pieniądze, to znaczy, że o coś w tym wszystkim chodzi. To jak obrona Westerplatte. Nikt nie pyta: "Po co? Dlaczego?". Sprawy toczą się automatycznie i wbrew wszystkiemu. Bitwa kończy się zwycięstwem.

Rachunek za prąd

Do lutego trwa instalacja centralnego ogrzewania. Do tej pory szkołę ogrzewano elektryczne. Urzędnicy byli pewni, że rachunki zabiją lokalną inicjatywę i szkoła padnie. W styczniu listonosz przynosi księdzu rachunek za ogrzewanie opiewający na 11 tysięcy złotych. Cała miesięczna subwencja oświatowa na szkołę wynosiła 31 tysięcy. Pensje nauczycieli i ich składki ZUS to 25 tysięcy. Ksiądz zasypuje dziurę budżetową z pieniędzy uzbieranych w czasie kolędy.

Przeciwnicy szkoły, żeby nie powiedzieć wrogowie pomysłu, pytają, jaki poziom może mieć edukacja w szkole, w której do pieca dorzuca ksiądz i w której wszystkich uczniów można zmieścić w gabinecie dyrektorki.

Tymczasem, w przeciwieństwie do szkół molochów, w Gdeszynie nie ma zajęć łączonych ani drugiej zmiany. Zajęć łączonych, czyli lekcji w jednym pomieszczeniu dla uczniów w różnym wieku z różnych klas. Nie ma przepełnienia. Są lekcje, na które przychodzą trzy osoby. Czy to źle? Nie ma możliwości, by ktoś nie odrobił zadania domowego albo nie przeczytał lektury. Nauczyciel widzi postępy uczniów jak na dłoni. Nie ma ogonów edukacyjnych. Nie ma agresji, bo na jednego ucznia przypada trzech i pół nauczyciela. I oni znają także te dzieciaki, z którymi nie mają lekcji.

To nieprawda, że edukacja w małej szkole jest droższa. Na ucznia przypada dokładnie taka sama kwota z subwencji oświatowej, jak na ucznia w dużej szkole. Te pieniądze Ministerstwo Edukacji Narodowej musi wydać.

Gdzie? To już nie ma znaczenia.

Wrogowie pytają na forach: "A skąd ksiądz miał tyle kasy?" - jakby księża nie mogli mieć własnych pieniędzy. Zarzucają, że specjalnie ściąga prasę do Gdeszyna. A to dzięki artykułom w prasie wypełniła się biblioteka szkolna.

Przyjechał harcerz z Zamościa. Czytał o ratowaniu szkoły i chciał na własne oczy zobaczyć, jak to wszystko wygląda. Wszedł do biblioteki, a tu pustki. Harcerze zebrali książki. Do dziś przychodzą paczki z lekturami z całej Polski. Do szkoły napisała fundacja. Za darmo zabierze wszystkie dzieci na wakacje.

Błogosławiony Zygmunt Pisarski

Ksiądz Ryszard ratuje szkołę, bo nosi ona imię błogosławionego księdza Zygmunta Pisarskiego. I to jest właśnie główna przyczyna zaangażowania się w ratowanie szkoły - zaraz po prośbach rodziców i niedającej księdzu spokoju wizji dzieci dojeżdżających pięć kilometrów do szkoły w Miączynie. Aby to zrozumieć, trzeba się cofnąć o 79 lat.

Jest rok 1933. Ksiądz Zygmunt Pisarski zostaje administratorem parafii w Gdeszynie. 30 stycznia 1944 roku Niemcy pacyfikują wieś. Żądają, by ksiądz wskazał w zebranym przed kościołem tłumie komunistów, ukraińskich bolszewików. Pisarski odmawia. Żądają, by wskazał osobę, która zabrała mu klucze od kościoła. Trzeba wspomnieć, że jeden z Ukraińców mieszkających w Gdeszynie złośliwie zabrał księdzu klucze od świątyni. Msze były odprawiane na plebanii. Pisarski znów odmawia. Niemcy prowadzą kilku przypadkowo wyciągniętych z tłumu mężczyzn i księdza Pisarskiego w kierunku lasu. Padają strzały. Świadkowie twierdzą, że umierający ksiądz Pisarski zdążył udzielić rozgrzeszenia nie tylko umierającym z nim Polakom, Ukraińcom, ale również Niemcom.

Jan Paweł II beatyfikował księdza Pisarskiego 13 czerwca 1999 roku w grupie 108 męczenników za wiarę. I dlatego proboszcz Ryszard Ostasz nie pozwolił zniszczyć szkoły im. błogosławionego księdza Zygmunta Pisarskiego, dla którego nie miało znaczenia to, czy ktoś jest Polakiem, czy Ukraińcem. Po mszy w ogłoszeniach parafialnych ks. Pisarski podawał daty świąt w kościele "naszych braci Ukraińców" i prosił Polaków, jeśli to możliwe, by w tym czasie wstrzymali się od pracy. W 1938 roku sprzeciwił się rozebraniu cerkwi w Zaborcach. Wbrew państwu polskiemu, które nakazywało rozbieranie cerkwi i płaciło za to ludziom. Ksiądz Pisarski powiedział z ambony, że kto przyłoży rękę do rozebrania domu bożego, tego nie pochowa na cmentarzu.

W miejscu egzekucji księdza Pisarskiego stoi krzyż. Ksiądz Ryszard organizuje każdego trzydziestego dnia miesiąca drogę krzyżową z kościoła do krzyża. Nawet gdy pada śnieg i wieje. Babki nieraz proszą, by ksiądz darował i pozwolił za wstawiennictwem błogosławionego Zygmunta Pisarskiego modlić się w kościele. Nie ma mowy. Ksiądz proboszcz jest w tej sprawie nieugięty.

Dziś Ukraińcy przyjeżdżają do Gdeszyna modlić się za wstawiennictwem księdza Pisarskiego. Przyjeżdżają z tanimi papierosami i sprzedają je na bazarach w Zamościu. Ci, którzy gospodarzą na wielu hektarach, przyjeżdżają drogimi samochodami. I takie to jest współczesne obcowanie dwóch narodów. Przed wojną, gdy Polakowi skończył się chleb, to szedł do Ukraińca do domu i brał klucz spod wycieraczki. Wchodził do środka bez żenady.

Wszyscy się znali. Ukraińców i Polaków poróżnili Niemcy w czasie okupacji. Ale nawet wtedy potrafił przyjść ukraiński sąsiad w nocy i przez okno krzyknąć: "Uciekaj, Stefan, uciekaj, bo jutro kolej na ciebie".

Księdzu proboszczowi bardzo zależy, aby budować szkołę na trwałym fundamencie. Na poszanowaniu historii i na patriotyzmie. Stąd w szkole im. księdza Pisarskiego jest sala pamięci. Okazuje się, że w Gdeszynie mieszkał znany poeta Ferdynand Kuraś. Jego wiersze z przedmową Kasprowicza leżą w sali pamięci. Kuraś żył tu w wielkiej biedzie, mimo że publikował w całej Polsce. Był jednym z ważniejszych poetów chłopskich okresu międzywojennego.

Na plebanii w Gdeszynie w 1926 roku nocował Józef Piłsudski. W Sitnie dyrektorką szkoły była wtedy Wanda Potawska. Zakładali razem Drużyny Strzeleckie we Lwowie. Potawska odpowiadała za sekcję sanitarną.

Prowadziła niedaleko Gdeszyna szkołę. Piłsudski po przewrocie majowym szukał do rządu zaufanych osób. Prosił Potawską o pomoc. Chciał ją ściągnąć do Warszawy. Nie zgodziła się. Wolała pracę w wiejskiej szkole.

Ksiądz wariat

Koledzy księża śmieją się z proboszcza społecznika. Wszyscy wiedzą, że ślubów za darmo udziela tym, co żyją na kocią łapę. Dzieci chrzci bez problemu. Ostatnio dał ślub ludziom z dwójką dzieci. Ona u siebie w parafii usłyszała, że trzeba zapłacić tysiąc dwieście złotych.

Chowa też za darmo. Jaki to był szok dla parafian, gdy z jednej tacy zebranej na pogrzebie odprawiał trzydzieści gregorianek. W innej parafii jedna taca to jedna gregorianka. Teraz w Gdeszynie ludzie wolą dać na tacę niż kupować kwiaty. Rodzina nie musi wykosztować się tak mocno na codzienną mszę za duszę zmarłego. A i do kwiaciarni do Hrubieszowa daleko.

Ksiądz Ryszard nie pozostaje kolegom księżom dłużny. Publicznie mówi, że księża też niszczą Kościół. I tłumaczy, że księża są rozwydrzeni materialne. Kto ma dziś tak dobrze, by kończąc studia, dostawał przydział do pracy, dach nad głową i utrzymanie. Zdaniem proboszcza z Gdeszyna, każdemu księdzu przyjdzie się zmierzyć z materializmem. Najpierw - opowiada ksiądz Ryszard - jest zachwyt święceniami. Uderza do głowy odprawianie mszy, piękne mówienie do ludzi. Później otwierają się oczy na wady proboszcza. Bolą kuksańce od życia - plotkujący parafianie, rozwydrzona młodzież. A później jest próba. Albo ksiądz zacznie się modlić za to wszystko, albo zacznie się rozglądać. Gdy zacznie się rozglądać, zobaczy dobry samochód, a później ładną gosposię. I Pana Boga straci z oczu.

Opinie parafian

Ręce ma spracowane nie jak ksiądz. Nie zdziera z ludzi. W parafii nie ma cennika za udzielanie sakramentów. Sam sobie gotuje. Wozi uczniów na basen do Zamościa własnym samochodem. Plebania księdza to skromny, murowany dom, podwórko, pies przy budzie, budynki gospodarcze. Dwie sutanny wiszą na sznurze. Krzesła, meble, zbieranina przedmiotów. Bałagan.

Stowarzyszenie Miłośników Ziemi Gdeszyńskiej rozpoczyna starania o uruchomienie w szkole gimnazjum.

Ksiądz jest spokojny, że szkoła przetrwa. Twierdzi, że ludzie włożyli w nią tyle pracy i energii, że nie pozwolą, by ktoś odebrał im budynek. Ci sami, którzy remontowali szkołę, piją tanie wino pod sklepem i mówią, że "dobry ten nasz ksiądz, uczciwy". I że nadziei na lepsze życie już dawno nie ma, ale przynajmniej jest szkoła.

Do szkoły w Gdeszynie chodzi czterdzieścioro dziewięcioro uczniów. Pracuje w niej czternastu nauczycieli. Nie wszyscy w pełnym wymiarze godzin. Nie chroni ich karta nauczyciela. Wielu kolegów proboszcza z seminarium, tych, którzy byli uważani "za przyszłych dobrych księży", dawno zrzuciło sutannę.

Piotr Świątkowski - ur. 1980, absolwent kulturoznawstwa. Studiował też psychologię na UAM. Pracuje w poznańskim Radiu Merkury, wcześniej w radiu RMF FM, Złote Przeboje i Blue FM. Prowadzi portal edukacyjny dla maturzystów. Jest żonaty, ma dwoje dzieci, mieszka w Poznaniu.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jak ks. Rysio uratował wiejską szkołę
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.