Kapuściński rozkopany
Zaledwie trzy lata po śmierci Ryszard Kapuściński doczekał się biografii krytycznej. Mimo że w księgarniach pojawiło się już kilka opracowań mu poświęconych – „Kapuściński non-fiction” Artura Domosławskiego jest pierwszą książką, którą naprawdę zapamiętamy. Poprzednie, choć przypominają postać reportera, odsłaniają niewiele nowego, są przewidywalne, przede wszystkim przesłodzone. Dostaliśmy więc ciekawą lekturę. Tylko dlaczego tak wielu osobom się ona nie podoba?
O książce wypowiada się każdy, bo w każdym porusza ona inną strunę. Każdy nosi w sobie inny obraz Kapuścińskiego. Domosławski, stawiając różne pytania, niekiedy zbyt pochopnie albo za mocno, rzuca na ten obraz inne światło – a może raczej rzuca cień. Nic dziwnego, że każdy ma o książce inne zdanie. W prasie ukazało się o niej już tak wiele artykułów, że znaczące staje się to, kto nie wypowiedział się w ogóle. Niektórzy wręcz poczuwają się do obrony Kapuścińskiego. W każdym razie dawno nie mieliśmy takiej debaty wywołanej publikacją książki. Jej pierwszy, 45tysięczny nakład wyczerpał się w ciągu pięciu dni.
Przetrwa ten, kto stworzył swój świat – napisał w jednym z wierszy Kapuściński. Być może dlatego nie chce on rozmawiać o drodze, jaką przeszedł, zanim został dziennikarskim autorytetem, tłumaczem kultur. Po upadku PRL nie oglądał się wstecz. Mieczysław Rakowski napisze w „Dziennikach politycznych”, że było dla niego nieprzyjemne, jak w jednym z biogramów pominął fakt czteroletniej pracy w „Polityce”, w której wypłynął na szerokie wody. Niechęć do mówienia o przeszłości to – wydaje się – jeden z wielu powodów, dla których Kapuściński nie chciałby zobaczyć tej książki na półkach księgarskich.
Domosławski ukazuje dojrzewanie reportera. Uczeń warszawskiego liceum im. Staszica zaczyna jako poeta. Pisze wiersze socrealistyczne, tworzy z kolegami koło poetyckie. Śledzimy początki jego kariery dziennikarskiej, czytamy nieudane teksty. Widzimy, jak trudno mu na początku odnaleźć się w roli reportera wysłanego do krajów Trzeciego Świata, jeśli nie zna nawet języków. Po pierwszym dniu w New Delhi chce wracać do Polski. Po pierwszym powrocie z Afryki w 1958 r. na spotkaniu na wydziale historii, wspomina koleżanka, robił wrażenie naiwnego i prostackiego, to, co mówił, było mieszaniną myślenia kolonialnego i chyba krytyki własnych poglądów z poprzedniego, znaczy stalinowskiego, etapu. Zaraz potem widzimy jednak narodziny klasyka. Już trzy lata później w swoim dzienniku pod datą 23 czerwca 1961 r. redaktor naczelny „Polityki” Rakowski zanotuje: Rysiek zakończył cykl pt. „Kongo z bliska”. Opublikowaliśmy 12 reportaży. Rysiek jest fantastycznym reporterem. To już nie jest zwykłe dziennikarstwo. To jest literatura polityczna tworzona przez piekielnie utalentowanego twórcę.
Widzimy drogę, jaką przechodzi Kapuściński: komunista, zaangażowany zetempowiec, poszukiwacz ideału rewolucji w Trzecim Świecie, reporter zakochany w polskim Sierpniu 1980 r. Później – pisze Domosławski – z doświadczeń pracy reportera w Trzecim Świecie Kapuściński wcześnie wyciąga wniosek, że oglądanie świata przez okulary zimnowojennego podziału Wschód – Zachód, komunizm – kapitalizm, zaciemnia obraz miast go rozjaśniać. Ważniejsza i aktualniejsza jest dlań perspektywa Północ – Południe; podział na świat dostatni i świat nędzy, wykluczenia oraz wszystkie tego podziału konsekwencje.
Osie sporu o książkę Domosławskiego idą w poprzek klasycznych podziałów: przez redakcje, środowiska. Nie jest to także spór pokoleniowy. Wiele osób poczuwa się do obrony autorytetu reportera, przyjaciela; niektórzy zarzucają Domosławskiemu nieczyste intencje. Po pióro sięgają nowi moraliści. Bo fragmentami biografia ta trudna jest do przyjęcia. Jeżeli np. w książce o generale Andersie czytamy fikcyjne opisy relacji z żoną i córką, zastanawiamy się, jaki jest tego sens, co to ma za znaczenie, skoro autorka epizody wymyśliła. Gdy czytamy prawdę o Kapuścińskim, o jego stosunkach rodzinnych, jesteśmy bezradni. Z książki Domosławskiego wyłania się portret Alicji Kapuścińskiej – pełnej poświęcenia żony: Nie było go czasem pół roku, czasami po kilka miesięcy. Chodziłam do PAPu prosić, by pokazywali mi, jakie depesze przysyła. Patrzyłam, skąd są i dzięki temu mniej więcej wiedziałam, gdzie jest i co się z nim dzieje. Kilka stron dalej czytamy o kochankach reportera, o tej najprawdziwszej z królowych i o historii 33-letniej zdrady małżeńskiej. Można się o te fragmenty spierać. Czy należało pisać wszystko? A może to wcale nie jest opis drastyczny, tylko nie mamy dystansu do bohatera książki? Czy uczciwy biograf nie pisze o sprawach prywatnych? Nie czytaliśmy o nich w książkach poświęconych innym wybitnym postaciom?
Biografia Kapuścińskiego jest dyskusyjna z innych powodów. Wyraźna teza, która z niej przebija – choć nie wszyscy tę opinię podzielają – jest taka, że życie Kapuścińskiego naznaczone było strachem, że strach w jakimś sensie nim kierował. Na pierwszy rzut oka to absurdalne – jaki strach, przecież mówimy o korespondencie, któremu zdarzało się sięgać po karabin. Dla Domosławskiego Kapuściński powodował się strachem, wymyślając historię o śmierci ojca w Katyniu. Miało to chronić reportera przed oskarżeniami o komunistyczną przeszłość. Mit ojca miał bronić mitu syna. Strach według biografa kierował pisarstwo Kapuścińskiego w stronę fikcji literackiej. Konfabulował on rzekomo własną odwagę – wymyślał niebezpieczeństwa, przygody, pluton egzekucyjny. Strach blokował możliwość jakiejkolwiek polemiki z Kapuścińskim. Widzimy, jak fatalnie znosi krytykę, nie potrafi dyskutować, nie rozumie, że można mieć inne niż on zdanie. W końcu – strach gna go do kobiet. Trudno przyjąć wszystkie te zarzuty. Wydaje się, że niekiedy Domosławski mimo braku mocnych dowodów pozwala sobie na daleko idące wnioski, zwykle na niekorzyść bohatera swojej książki. Trudno zaprzeczyć jednak słowom Domosławskiego: Czytelnikom i słuchaczom pozwalał wierzyć, że wszystkie te niebezpieczne przygody przytrafiły mu się naprawdę i gdy inni o nich mówili bądź pisali – nie zaprzeczał.
Biograf nazywa Kapuścińskiego mistrzem uniku: Na jego zdolność do unikania frontalnych zdarzeń, konfrontacji, zwraca mi uwagę wielu znajomych i przyjaciół. Nie odmawia napisania reportażu na polityczne zamówienie, lecz pisze go w taki sposób, by nie spełniał wymagań zleceniodawcy. Powiedzenie „nie” nie leżało w jego charakterze, nigdy wcześniej ani potem nie był typem dysydenta, kontestatora; nie był kimś, kto uważa, że jego misją jest dawanie moralnego świadectwa. Lecz chciał też uniknąć etykiety propagandysty, reportera dyspozycyjnego. Napisał tekst na zamówienie, ale taki, którego nie musiał się wstydzić.
Chciał pisać w oficjalnym obiegu, uważać socjalizm za swój ustrój, zachowując niezależność myślenia. Nie zawsze szedł na ustępstwa. Jak mi zatrzymasz ten artykuł, do końca życia nie podam ci ręki – mówi – wprawdzie znajomemu ze studiów, ale urzędnikowi cenzury – o swoim reportażu z Nowej Huty; ten pierwszy głośny artykuł Kapuścińskiego „Sztandar Młodych” drukuje na drugiej stronie 30 września 1955 r.
W czasie strajku na Wybrzeżu w 1980 r. z innymi dziennikarzami podpisuje list z postulatem pełnego informowania o sytuacji w kraju. Zakochuje się w rewolucji Sierpnia, choć nie wstępuje do „Solidarności”. Dopiero w stanie wojennym nie podda się weryfikacji. U Domosławskigo Kapuściński często jest „pomiędzy”.
Książka prowokuję rozmowę także na inny temat – chodzi o warsztat reporterski Kapuścińskiego i o warsztat reportera w ogóle. Domosławski znajduje wiele przykładów na konfabulacje w tekstach swojego bohatera. Na dwóch piętrach – zupełnego zmyślania oraz dostosowywania faktów do założonego pomysłu na tekst, jego ogólnego sensu albo na potrzeby jego metaforyzacji. O ile w pierwszym przypadku trudno dyskutować, o tyle w drugim otwiera się szerokie pole do rozmowy o pisaniu reportażu, o polskiej szkole reportażu, o reportażu literackim. Jak nie wprowadzać czytelnika w błąd? Jak przestrzec go przed dosłownym rozumieniem tekstu, jeśli np. podlega on literackiej stylizacji? Jak odróżnić reportaż skrupulatnie trzymający się faktów od reportażu literackiego? Czy ocena reportażu zależy od trzymania się rzeczywistości przez autora? I co to trzymanie się rzeczywistości właściwie oznacza: należy pisać tylko i wyłącznie o tym, co było?
Oddajmy głos samemu Kapuścińskiemu, który o reportażu mówił na naszych łamach (grudzień 2004 r.): Dawniej reporter jeździł, żeby opisywać to, co widzi. Teraz samo opisywanie nie wystarcza. Reporter musi sam mieć ogromną wiedzę. Starać się być dobrze przygotowanym do tematu (…). W związku z pojawieniem się telewizji reportaż poszedł w kierunku przekazu objaśniającego, w kierunku komentowania, w kierunku interpretowania, myślowego objaśniania i analizowania świata. (…) [W związku ze zmianami, które zachodzą w prasie codziennej, gdzie zaczynają dominować małe, krótkie doraźne formy] przechodzi w kierunku reportażu książkowego, reportażu, który już się uniezależnił od mediów. To znajduje odbicie również w samej terminologii. W terminologii angielskiej reportaż nazywa się literal reportage albo narrative reportage, w sensie szerszej narracji, która przybiera formy książkowe. Jestem obecnie w Radzie Światowego Reportażu, która istnieje od zeszłego roku. Co roku przyznajemy nagrody w skali międzynarodowej. W tym roku wśród nagrodzonych nie było czynnego dziennikarza, piszącego w gazecie. Wszyscy byli już autorami książek. Następuje mieszanie się, fuzja obu gatunków: prozy artystycznej z prozą literatury faktu, z prozą reporterską. Ta sama ewolucja zachodzi w kinie. Coraz więcej jest filmów, które są właściwie pograniczem albo pomieszaniem gatunków, dokumentu z fikcją. I ta sama ewolucja zachodzi również w reportażu. Trudno dzisiaj mówić o reporterach, że ten jest reporter, a ten jest pisarz. To są autorzy książek i to, co wyróżnia ich twórczość, to nie jest gatunek sensu stricto, tylko jakość tekstu. Książka może być dobra albo zła. Trudno mówić, czy ta książka jest dokładnie reportażem czy nowelą. Jest obecnie inne kryterium wartościowania.Domosławski nie ma wątpliwości, tak jak i inni. Proza Kapuścińskiego przetrwa. Z reportera Kapuściński został tłumaczem kultur. Jedyny z tym problem polega na tym, że nie wiadomo, kiedy ta przemiana nastąpiła i czy każdy czytelnik zdaje sobie z tego sprawę.
Już w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, jak pisze Domosławski, ludzie odczytywali "Cesarza" według różnych kluczy. Dla Polaków obraz dworu Hajle Selasje był metaforą rządów Edwarda Gierka. Dla czytelników z zachodu była to książka, odsłaniająca mechanizmy władzy absolutnej - każdej władzy absolutnej. Współcześni mówią, że widzą w książce Kapuścińskiego odbicie obowiązującej kultury korporacyjnej.
Nazwisko Kapuścińskiego inicjuje rozmowy w różnych miejscach świata. Wypytywał mnie o jego książki nauczyciel włoskiego we Florencji, o jego reportażach długo rozmawialiśmy z dziennikarką kanadyjskiej ekipy telewizyjnej, kręcącej dokument o długowiecznych wirusach w gorących źródłach Devils Kitchen w Parku Narodowym Lassen w Kalifornii. Kapuściński pozostaje nauczycielem. Jego pisarstwo uczy wrażliwości. Dziś słyszę od redakcyjnego kolegi, że Domosławski chce zrobić z Kapuścińskiego lewicowca. Kiedy zaczytywałem się w książkach reportera, wiedziałem, że z każdą stroną robię się coraz bardziej czerwony. Co nie oznacza identyfikacji z tą czy inną opcją polityczną. Po prostu u Kapuścińskiego zawsze obecne są pewne elementy – dalekie od europocentryzmu zainteresowanie światem, odmiennością, empatia dla biednych, wykluczonych, sprzeciw wobec kolonizatorów, dystans wobec kapitalistycznego Zachodu.
Kapuściński, jak niewielu polskich autorów, potrafił zrozumieć desperację ludzi, o których słyszymy w telewizyjnych wiadomościach – terrorysta, zamachowiec-samobójca. Umiał pokazać świat widziany ich oczyma; zwykle nie chcemy przyjąć perspektywy człowieka, który, detonując ładunki, zabija dziesiątki innych. Ale jeśli nie przekraczamy własnych horyzontów myślenia, zamykamy się na możliwość rozumienia świata i dialogu z Innym. I nie chodzi tu o żaden idealizm, ale o próbę pojęcia konfliktów współczesnej rzeczywistości. W tym tkwi siła tekstów Kapuścińskiego.
Takim, jak się zdaje, tłumaczem kultur Kapuściński chciałby pozostać zapamiętany. Książka Domosławskiego pokazuje koszt, jaki oznaczało to zarówno dla niego samego, jak i jego rodziny. Nadaje ostre kontury naszemu wyobrażeniu o Kapuścińskim.
JAKUB HALCEWICZ-PLESKACZEWSKI, ur. 1984, redaktor „Przeglądu Powszechnego”, współpracuje z „Gazetą Wyborczą”
Skomentuj artykuł