Manipulowanie historią
Od marca 2012 r. byli działacze politycznego podziemia, nauczyciele, rodzice i uczniowie prowadzą protesty głodowe przeciwko skracaniu czasu nauczania historii w szkołach ponadgimnazjalnych, a także przeciwko programowi.
W kwietniu 2012 r., na wniosek środowisk naukowych, u prezydenta zostało zorganizowane spotkanie zwolenników i przeciwników nowej podstawy programowej. Do kompromisu nie doszło. Pierwszego "zamachu" na lekcję historii dokonał jednak Mirosław Handke, minister edukacji w rządzie premiera Jerzego Buzka, skracając w 1999 r. dotychczasowe 250 godzin rocznie o 90 godzin. Z kolei reforma rozpoczęta przez Katarzynę Hall, a dziś kontynuowana przez minister Krystynę Szumilas, zawęża naukę historii w liceach do 60 godzin. Nadto od kilku lat przedmiot ten nie jest obowiązkowy na maturze. W ubiegłym roku jedynie 7 proc. licealistów zdawało historię na egzaminie dojrzałości.
Jednak protesty nie zaczęły się dzisiaj, tzw. podstawę programową oprotestowało ponad 100 profesorów wyższych uczelni zajmujących się historią już u jej początków i w 2008 r. Wówczas to przyjął ich Zbigniew Marciniak - podsekretarz stanu w Ministerstwie Edukacji Narodowej i obiecał kolejne spotkania, podczas których, jak zapewnił, będzie czas na dyskusje o reformowaniu nauczania historii. Jednak przez blisko 4 lata żadne polemiki nie miały miejsca. Dyskusjami zaś nazywano spotkania zwolenników reformy u minister Katarzyny Hall.
W myśl zatem reformy minister Hall, historia jako obowiązkowy przedmiot nauczania kończy się na pierwszej klasie liceum. A wraz z nim kończy się systematyczny wykład dziejów w Europie, jak zauważył prof. Andrzej Nowak podczas kwietniowej dyskusji u prezydenta. Jeśli więc uczniowie nie wybiorą historii jako przedmiotu obowiązkowego, będą mieli przedmiot "Historię i społeczeństwo", którego zgodnie z rozporządzeniem ministra nie muszą uczyć historycy. Mogą go natomiast prowadzić poloniści, filozofowie czy nauczyciele innych przedmiotów. - I to w najstarszych klasach liceum, kiedy pojawia się najwyższa skala trudności podejmowanych problemów - zaznaczył prof. Nowak.
Błąd ministerstwa…?
Nie sama jednak mizeria godzin uczenia przedmiotu niepokoi historyków. Również i to, że na pierwszej klasie liceum skończy się wspólna dla wszystkich szkół średnich dotychczasowa wiedza o historii. Dalej nie będzie już żadnego kanonu historii Polski w Europie, a jedynie 9 "modułów" do wyboru: "Kobieta i mężczyzna, rodzina", "Język, komunikacja, media", "Wojna i wojskowość", "Swojskość i obcość", "Ojczysty Panteon i ojczyste spory" itd. Cztery z dowolnie wybranych modułów, jako jedna z dziewięciu możliwości, będą stanowiły cały wątek edukacji historycznej dla większości Polek i Polaków w wieku 17-19 lat. Jak akcentował prof. Nowak, jest to wiek, w którym uczniowie zapoznawali się dotąd z najpoważniejszymi zagadnieniami naszej wspólnej przeszłości, stopniowo dojrzewając do dyskutowania o nich. - Teraz o narodzinach demokracji i przechodzeniu od republiki do imperium większość z nich usłyszy obowiązkowo po raz ostatni w wieku 12 czy 13 lat - mówił prof. Nowak. - O Konstytucji 3 maja, dylematach pracy organicznej i walki powstańczej - w wieku 14 czy 15 lat. O Powstaniu Warszawskim i "Solidarności" w wieku 16 lat. I, niestety, w ten sposób historia ulegnie infantylizacji. Jest to tym groźniejsze, że dotknie przedmiotu przekazującego nie tylko zestaw faktów i umiejętności, ale także współtworzącego rdzeń obywatelskiej edukacji.
- Tymczasem - jak zauważył prof. Jan Żaryn - nauczanie historii jest zarazem nauczaniem ludzi dorosłości. A ta, jeżeli zostanie pozostawiona na poziomie percepcji świata zewnętrznego przez 13-letnie dziecko, będzie to zasługą MEN - błędem tegoż ministerstwa.
Manipulacyjne moduły
Proponowana przez MEN reforma w inny jeszcze sposób zawęża pole znajomości i rozumienia współczesnej historii. Otóż dwie trzecie materiału dotyczy okresu do 1945 r. Tymczasem dla świadomości obywatelskiej, dla orientacji w świecie najważniejsza jest historia najnowsza. Podręczniki proponowane przez MEN są tak skonstruowane, że 20-lecie po 1989 r.,czas fundamentalnego przełomu politycznego i jego następstw, obejmują... 2 lekcje. Jest wprawdzie w minimum programowym mowa o drodze do UE i do NATO, ale nie ma tego w podręcznikach. - Największym jednak problemem jest to - zauważa inny wybitny historyk prof. Ryszard Terlecki - że historia znika po roku nauki w liceum. Na jej miejsce zaś wchodzą wspomniane moduły, z których nauczyciel może sobie wybrać 4. Oczywiście, że problematykę tam zawartą można pokazać przez pryzmat historii, ale nie będzie to już kształtować tożsamości ucznia tak jak podczas "normalnych" lekcji historii. Bo te moduły są o wszystkim i o niczym. Już sam fakt, że nie będzie to usystematyzowany kurs historii sprawi, że nauczyciele i uczniowie mogą traktować taki moduł jako przedmiot dodatkowy, tzw. michałek. W drodze kompromisu zaproponowano, podczas dyskusji u prezydenta, aby jeden z modułów, zatytułowany "Panteon narodowy", był obowiązkowy. Można w nim bowiem zawrzeć konkretną wiedzę historyczną. Ale minister nie zgodziła się, mówiąc, że powstanie za duży bałagan. Świadczy to więc o tym, że owa podstawa programowa to zamierzona działalność, a nie głupota czy niekompetencja. Że to jest celowe działalnie przeciwko patriotyzmowi.
Zdaniem wybitnego specjalisty dziejów najnowszych, prof. Jana Żaryna, znaczna część elity intelektualnej i politycznej nie daje dzisiaj rękojmi, że będzie chronione polskie dziedzictwo narodowe. - Nic dziwnego zatem -podkreśla były nauczyciel historii w liceach ogólnokształcących, a dziś wykładowca uniwersytecki - że przeciwko "reformie historii" protestują zarówno środowiska rodzicielskie, jak i nauczycielskie czy nawet sami uczniowie. Dzisiejsza ekipa rządząca już dawała bowiem jasne sygnały, że polskość nie jest dla niej najistotniejszą strefą podlegającą ochronie. Lecz nie może być tak, żeby rządzący rządzili bezkarnie i nie byli oceniani, konfrontowani z tym, co mówią i co robią.
Przedmiot "Historia i społeczeństwo", który będzie obowiązywał w drugiej i trzeciej klasie liceum, budzi wiele wątpliwości także dlatego, że dotyczy edukacji ponad 90 proc. uczniów. I choć znajduje się w nim interesujący blok "Ojczysty Panteon i ojczyste spory", to, jak zauważa prof. Żaryn, przedmiot ten może budzić szczególny niepokój. - Przestrzeń tematyczna proponowana nauczycielowi jest bowiem tak obszerna, że nawet profesor wyższej uczelni, najmądrzejszy i erudycyjnie przygotowany, nie jest w stanie tego ogarnąć tak, by komunikatywnie przekazać uczniowi - mówi historyk. - W związku z tym nasuwa się podejrzenie, iż nauczyciel otrzyma z MEN bryki ideologiczne, które będą mu "skracały" drogę między prawdą a odbiorcą. I jest to bardzo poważne zagrożenie dla uczniów. Inne moduły też wywołują krytyczne uwagi, np. w jednym z nich jest wątek dotyczący średniowiecza i temat: "Negatywna relacja świata chrześcijańskiego wobec judaizmu". Czyli, krótko rzecz ujmując, intencja jest taka, żeby bez ogarnięcia swojskości, czyli bez ugruntowania młodego człowieka w tożsamości, stawiać go od razu w sytuacji winnego wobec jakiegoś świata zewnętrznego, obcego. I to jest ewidentna manipulacja.
Dobra lewica
Równie niepokojący, co niedostatek godzin przeznaczonych na naukę historii w liceach, jest także dobór podręczników do jej studiowania. Wszystkie mają jedną cechę - jest to kurs poprawności politycznej. Nie ma w nich obiektywnej wiedzy, ale jest historia, którą ja nazywam historią środowiska "Gazety Wyborczej" - mówi prof. Terlecki. - Są tam przywoływane autorytety naukowe, historyczne ludzi związanych z "GW", jak np. Andrzej Friszke czy nieżyjący już tajny współpracownik PRL-owskich służb - Andrzej Garlicki. Natomiast tylko raz jest zacytowany historyk, nie z grona "GW", prof. Wojciech Roszkowski. Jednak jego opinia została skontrowana stanowiskiem innego "autorytetu" z kręgu "GW". Kiedy czytamy opinie historyków związanych z "GW", to nie znajdziemy obok nich żadnych wypowiedzi polemicznych. I tak, kiedy w jednym z podręczników zapoznajemy się z historią Powstania Warszawskiego, to jasno i wyraźnie możemy przeczytać, bez żadnej odrębnej opinii, że było ono kompletnie niepotrzebne. Zginęło za dużo ludzi, a miasto zostało zburzone.
W innym, zalecanym przez MEN podręczniku, "Ku współczesności. Dzieje najnowsze 1918 - 2006", autorstwa Andrzeja Brzozowskiego i Grzegorza Szczepańskiego, można przeczytać peany pod adresem rodzimej lewicy. I to nie tylko tej z czasów ostatniego 20-lecia, ale też z czasów PRL, jak choćby pochwałę Wojciecha Jaruzelskiego, który nie dość, że nie został obarczony za zbrodnie stanu wojennego, to pochwalony został za to, iż walczył przeciwko sankcjom gospodarczym wprowadzonym przez Zachód. Pozytywnym bohaterem jest tam też rzekomy "twórca" Okrągłego Stołu - Czesław Kiszczak, który "mimo oporu w PZPR" doprowadził do rozmów z opozycją. W książce znajdziemy także apoteozę Adama Michnika, kreowanego na głównego, najważniejszego i niemal jedynego opozycjonistę w Polsce. Podobną rolę, pozytywnego "bohatera" ma odgrywać... "GW". Uczniowie zobowiązani będą do przedstawienia roli "«Gazety Wyborczej» i jej znaczenia dla społeczeństwa polskiego w okresie poprzedzającym wybory kontraktowe do parlamentu w 1989 r.". Będą też musieli scharakteryzować rolę "«Gazety Wyborczej» od dziennika solidarnościowej opozycji do najbardziej poczytnej, atrakcyjnej dla szerokiej publiczności polskiej gazety".
Historia bez treści
Nie są to jednak jedyne fakty niepokojące znawców przedmiotu. Innym z nich jest to, że zostały dopuszczone do szkół podręczniki, które nie zyskały pozytywnych recenzji większości wybitnych historyków. Nieprzejrzysty jest też, jak do tej pory, sposób wyłaniania ich recenzentów. Jak zapewnia MEN, odbywa się on w drodze losowania. Dziwnym trafem jednak "maszyna losująca" wybiera recenzentów sprzyjających obecnemu ministrowi i jego programowi. Choć więc cytowana wyżej książka Grzegorza Szczepańskiego i Andrzeja Brzozowskiego otrzymała wyjątkowo negatywne oceny większości historyków, to jednak znalazła się wśród zalecanych w pierwszej kolejności podręczników.Tymczasem we wspomnianym "podręczniku" roi się od błędów różnej natury. Bardzo krytycznie ocenił tę pozycję w mediach m.in. prof. Nowak, a także prof. Terlecki.
- Niektóre z nich to proste błędy i przeinaczenia. Ale są również takie fragmenty tekstów, które świadczą o próbie zideologizowania młodzieży. Najbardziej wymownym przykładem jest to pytanie dotyczące "Gazety Wyborczej". Świadczy ono o bardzo daleko posuniętej manipulacji mającej służyć wypracowaniu u młodych ludzi pewnych postaw intelektualnych i emocjonalnych. Wspomniane pytanie wpisuje się w propagandę, a nie w dydaktykę - mówi prof. Żaryn. - Ale mam do tych podręczników zastrzeżenia bardziej ogólne. Mianowicie: podręcznik do historii jest pracą, w której uczeń powinien otrzymywać logiczny przekaz dotyczący dziejów. Ma to być wsparcie dla niego w procesie kształtowania myślenia przyczynowo-skutkowego. I w związku z tym nie można zawężać narracji do takiego bezfaktograficznego, bezrefleksyjnego powtarzania słów. A, niestety, te podręczniki takie właśnie są. One nie zachęcają do rozumienia treści zdania. One są wypełnione zdaniami beztreściowymi.
Skomentuj artykuł