Rodzice wzorcowi
Gdy rodzi się dziecko chore - to nie jest kara, a gdy zdrowe - to nie prezent od Pana Boga. Po prostu rodzi się dziecko.
Ania i Zbyszek są rodzicami; dla Karolka (prawie 5 lat) oraz Zosi (prawie pięć miesięcy). I nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Zawsze marzyli o dużej rodzinie.
W kubkach na małym stoliczku parzy się herbata. Czerwona, choć była w zielonej puszce. Na dywanie kilka samochodów, dźwigów i wywrotka. No, i pluszak. Chyba miś.
Ania: - Miałam cesarkę i tak właśnie Zosia pojawiła się na świecie. Od razu usłyszałam jej krzyk i słowa położnej: - "10 w skali Apgar". Tak od razu widać, że jest zdrowa? - pomyślałam. Ale gdy spojrzałam na jej buzię, wiedziałam, że to prawda. Zośka była zdrowa. Żadnych kłopotów, nawet żółtaczki nie miała. Wszystko w normie.
Zbyszek: - Inaczej niż przy Karolku. O tym, że synek urodzi się z wadami, dowiedzieliśmy się już czasie ciąży. Miał żyć najwyżej kilka dni.
Ania: - Zaufaliśmy Bogu. To nie jest proste, gdy człowiek modli się o zdrowie dziecka, które jest nieuleczalnie chore. Jednak z czasem zrozumieliśmy, że nie zdrowie fizyczne jest najważniejsze. Najważniejszy jest spokój wewnętrzny. On pozwala żyć i akceptować życie. Każde.
Zbyszek: - Choroby po prostu są na świecie, dlatego gdy miesiącami walczyliśmy o naszego syna i drżeliśmy o każdy jego oddech - nie pytaliśmy Pana Boga - dlaczego my? Dlaczego nas to spotkało? Ktoś mógłby przewrotnie zapytać: - A dlaczego nie wy?
Drewniana kołyska jest pusta, Zosia wędruje z rąk mamy, do rąk taty. I śmieje się od ucha do ucha.
Ania: - Zosia, to moje drugie dziecko, ale wielu rzeczy musiałam się po prostu nauczyć. Miałam problem z przystawieniem małej do piersi, choć ona chciała ssać, a mleka było pod dostatkiem. Ale w końcu zaskoczyła. Karolek był karmiony sztucznie od początku. Przez pega, wprost do żołądka.
Zbyszek: - Zosia w ciągu tych niespełna pięciu miesięcy zmieniła się diametralnie. I tyle już umie...
Ania: - Przy Karolku wszystko działo się wolniej. Moja cierpliwość codziennie wystawiana była na próbę. Dziś wiem, że czekanie to proces, który ma sens. Zanim Karolka można było wziąć do domu - minęły miesiące. Zanim odłączyliśmy respirator - kolejne. Trzeba było czekać, czekać, czekać... Nocami albo czuwaliśmy, albo budziliśmy się co dwie godziny, żeby nie przegapić chwili, gdy on będzie nas potrzebował. Przy Zosi też się budzę, ale bez strachu. Jakoś tak naturalnie. Gdy ona zakwili - nie myślę, że coś złego się dzieje. Gdy zapłacze Karol - zapala się w głowie czerwone światełko - a może ma gorączkę? Na ścianie tuż obok kanapy ktoś przylepił karton. Na kartonie jest wielkie, roześmiane słońce. Poprawia humor i chyba jest z nim cieplej.
Zbyszek: - Lekarze mówili, żebyśmy nie liczyli, że nasz synek się czegoś w życiu nauczy. A Karolek je łyżeczką, zaczyna chodzić. Mamy nadzieję, że dzięki rehabilitacji będzie się poruszał pewnie, bez trzymania za ręce. To prezenty od niego, które skwapliwie przyjmujemy.
Ania: - Nie planujemy niczego, nie spodziewamy się cudów. I choć to zabrzmi dziwnie, my też wiele się od niego nauczyliśmy. Choćby tego, żeby brać życie jakie jest. Czasami za bardzo komplikujemy sprawy, a on jest autentyczny. Gdy jest mu źle płacze, a gdy dobrze śmieje się.
Zbyszek: - A, że żyje w innym, wolniejszym tempie? - Taki po prostu jest.
Ania: - Myślałam, że z Zosią będzie tak samo. Nie, że będzie chora, tylko że cierpliwość mi się przyda. A tymczasem ledwie nadążam. Nasza córka jeszcze nie ma pięciu miesięcy i prawie siedzi. Cały czas jest w ruchu. Domaga się jedzenia i w dzień i w nocy, przybiera na wadze modelowo, więc rączki ma grubiutkie.
Zbyszek: - I dołeczek w policzku. Po mamie.
Przedmioty w pokoju opatrzono karteczkami. Na każdej jest nazwa: stół, szafa, książka, lampa, fotel.
Ania: - Karolek urodził się z dużą wadą słuchu. Gdy jako niemowlę zasypiał - rozmawialiśmy normalnie, słuchaliśmy muzyki.
Zbyszek: - Któregoś dnia uśpiłem Zosię, włączyliśmy radio, a córcia w ryk. Obudził ją hałas. No, bo jak miał nie obudzić, skoro ona słyszy doskonale... Uczymy się, że nasze dzieci wymagają od nas czego innego. To dla nas wyzwanie. I o to w życiu chodzi, żeby podejmować wyzwania.
Ania: - Karol ma wszczepione implanty. Już zaczął się uczyć mówić. Profesor Jagoda Cieszyńska poradziła nam podpisać przedmioty w domu. To ma pomóc Karolkowi. I trzeba się zwracać do niego głośno. Do Zosi - normalnie.
Zbyszek: - Jakiś czas temu poszliśmy z Zosią do ortopedy. Stwierdził, że ma niewykształcone bioderko. - Nie ma powodu do obaw, to nic takiego - powiedział. Za dwa tygodnie, podczas kontroli okazało się, że wszystko jest już w porządku. Samo się naprawiło.
Ania: - Gdy Karolek miał problemy ze zdrowiem, a tak było niemal bez przerwy - nic mu się samo nie naprawiało. Organizm trzeba było wspomagać lekami.
Zbyszek: - Zazwyczaj wychodziliśmy cało z opresji i wtedy byliśmy naprawdę szczęśliwi. Nasz chory synek nauczył nas, żeby cieszyć się każdą dobrą chwilą. Póki trwa.
Karolek nie zwraca na nas uwagi. Zajął się lalką dzidziusiem. Podnosi jej gumowe rączki, ogląda główkę, ugniata brzuszek. Gdy w domu pojawiła się Zosia, Karol oglądał ją tak samo.
Ania: - Gdy Zośka miała może trzy tygodnie, przyszła do nas pielęgniarka środowiskowa i powiedziała, żeby małą kłaść od czasu do czasu na brzuchu. A ja uświadomiłam sobie, że w mojej głowie utrwalił się komunikat - tylko nie na brzuchu. Karolek niemal od urodzenia miał rurkę traheostomijną, dzięki której oddychał i pega w brzuszku, przez który go karmiliśmy. Leżenie na brzuchu było wykluczone. Tylko że Zosia jest zdrowa.
Zbyszek: - Urodziła się dopiero po pięciu latach, bo Karol zweryfikował nasze rodzinne plany.
Ania: - Gdy miesiącami leżał w szpitalu, nie myśleliśmy o rodzeństwie dla niego. Chcieliśmy tylko, by został z nami.
Zbyszek: - A potem u Ani ujawniła się żółtaczka typu C. Musiała przejść kurację interferonem. Skutki uboczne tego leczenia były uciążliwe. Ania cierpiała, walczyła o siebie i troszczyła się o Karola. Podziwiałem żonę. I byłem przy niej.
Ania: - A po takiej kuracji trzeba odczekać przynajmniej rok, zanim się zacznie myśleć o dziecku. Odczekaliśmy i zaczęliśmy myśleć...
W pokoju - przedpokoju stoi okrągły stół. Można przy nim jeść, można rozmawiać, można rozmyślać. Obok stołu jest wejście na antresolę. Do sypialni.
Zbyszek: - Trochę się baliśmy, trochę nie. Raczej nie. Upewniliśmy się przecież, że choroba Karolka nie jest wynikiem genetycznego uszkodzenia dziedzicznego.
Ania: - Gdybym wiedziała, że nasze kolejne dzieci mogą rodzić się chore - nie wiem czy podjęłabym ryzyko. Ale tego nie można rozważać teoretycznie. Przecież o tym, że Karolek urodzi się uszkodzony wiedzieliśmy od początku, od pierwszego USG, a czekaliśmy na niego. Bo był i jest nasz. I wiem, że on to czuje, choć jeszcze nie powiedział - mama. I nie powiedział - tata.
Zbyszek: - Ale na pierwsze USG Zośki poszliśmy spięci. Zostało w nas to, co usłyszeliśmy od lekarza, gdy szliśmy na USG z Karolem. Wtedy chcieliśmy poznać płeć dziecka. Przez myśl nam nie przeszło, że coś może być nie tak. A było.
Teraz płeć była najmniej ważna.
Ania: - Lekarz nas pamiętał i od razu mówił to, na co czekaliśmy. Same dobre rzeczy. Nie wiem dlaczego, ale nie byłam zaskoczona.
Czasami Ania piecze ciasto. Ma kilka sprawdzonych przepisów, które gwarantują kulinarny sukces. Zapach ciasta sprawia, że w domu jeszcze bardziej pachnie domem.
Zbyszek: - Odkąd jest Zośka, nasze życie nabrało tempa. A właściwie zagęściło się.
Ania: - Zastanawialiśmy się, jak sobie poradzimy. Zbyszek przecież pracuje w domu, tłumaczy, a nasze mieszkanie to raczej mieszkanko. O skupieniu się przy dwójce dzieci nie ma mowy. A tu jak zwykle rozwiązanie przyszło samo.
Zbyszek: - Rano zabieram Karolka do przedszkola i pracuję w czytelni na Rajskiej. Mam swoje siedem godzin na skupienie. Potem odbieram synka i wracamy do domu, do dziewczyn. Czasami przyjeżdża do nas babcia Basia.
Ania: - To nasz anioł stróż. Jest na każde wezwanie, chociaż przecież nie przyjeżdża z sąsiedniej ulicy, ale aż z Zawiercia. Chodzi na spacery, cieszy się i Karolkiem, i Zosią. Jest kochana.
W domu Ani i Zbyszka często bywa pani rehabilitantka, czasami wpada pielęgniarka środowiskowa i pani doktor Małgosia Musiałowicz z domowego hospicjum "Alma Spei" żeby rzucić okiem na Karola. - Zbyszek jest wzorcowym ojcem - mówi z uznaniem.
Zbyszek: - Czuję się dziwnie, gdy słyszę, co doktor Małgosia o mnie mówi. Nic w tym dziwnego, że ojciec jest przy rodzinie, że zajmuje się dziećmi, ma z nimi kontakt. A karmienie, przewijanie, usypianie - to sama przyjemność.
Może dlatego, że ja zawsze chciałem mieć dzieci. One są sensem życia. Tak myślę.
Ania: - Tak myślimy.
Zbyszek: - Zośka to nasza śmieszka. Wystarczy, że zobaczy człowieka, a już macha wszystkimi rączkami oraz nogami i rozpromienia jej się buzia. Z Karolkiem jest więcej pracy, ale ona też daje owoce. Nasz synek już sam je, potrafi pić, prawie chodzi. Miał być roślinką, a wciąż się rozwija. Czy można chcieć czegoś więcej?
Ania: - Nie mówię, że jest nam łatwo. Że zawsze starcza cierpliwości, że nie padamy ze zmęczenia. Ale to właśnie jest życie. Składa się z chwil i tak naprawdę od nas zależy czy są one szczęśliwe czy nie. Szczęście to czułość, ale też kubek herbaty wypity wspólnie po ciężkim dniu. To plany na jutro, to marzenia...
Zbyszek: - Więc marzymy, ale nie czekamy, by one nam się same spełniały. Modlimy się do Pana Boga o to, żeby nie stracić wiary w sens tego, co dla nas przeznaczył. I robimy swoje. A potem okazuje się, że coś się udaje, choć przecież na zdrowy rozum nie powinno. Choćby nasz wyjazd do Włoch z malutkim Karolkiem. Mały oddychał przez respirator, a my mieliśmy auto z dziurawą podłogą. Ale cały splot szczęśliwych okoliczności sprawił, że eskapada się udała. Tak po prostu miało być.
Ania: - Teraz marzy nam się dom za miastem. Nie mamy żadnych racjonalnych podstaw, że by snuć takie marzenia, ale marzymy. I robimy swoje.
Zbyszek: - Chcę jeszcze powiedzieć, że nie byłbym wzorcowym tatą, gdyby mama też nie była wzorcowa, gdyby nie to, że jesteśmy razem. Ania to mądra kobieta. Powtarza, że najważniejsze, co rodzice mogą dać dzieciom w posagu, to wzajemny szacunek. Jeśli dobrze żyją, wspierają się, są przy sobie w szczęściu i nieszczęściu - to rodzina ma się dobrze. To jest właśnie budowanie więzi. Miałem szczęście, że na swojej drodze spotkałem Anię. Żonę wymarzoną.
Zosia wciąż śmieje się od ucha do ucha. Co jakiś czas spogląda na brata, który na nią nie patrzy wcale. Niebieski dźwig jest o wiele ciekawszy.
Ania: - Postanowiliśmy, że zrobimy wszystko, żeby nie obarczać Zosi odpowiedzialnością za los Karola. Nie chcemy, żeby nasza córka dorastała w przeświadczeniu, że musi czuwać nad braciszkiem. Zośka ma swoją drogę, a Karol swoją. Pewnie, że o Zośkę mogę być bardziej spokojna, a o Karolka mniej. Ale nie będziemy zapewniać mu bezpieczeństwa kosztem jej życia.
Zbyszek: - Dlatego chcielibyśmy, żeby Karol osiągnął wszystko to, co jest w jego zasięgu. Żeby był maksymalnie samodzielny, może samowystarczalny? Kto wie, co w nim jeszcze drzemie?
Ania: - A jeżeli dzieci będą samodzielne, jeżeli będą miały odwagę żyć na własny rachunek, to będzie nasz sukces. Mój i Zbyszka.
Źródło: Rodzice wzorcowi, www.dziennikpolski24.pl
Skomentuj artykuł