Śmierć nadchodzi znienacka
Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem (...)
(Koh. 3, 1)
Tragiczna śmierć kogoś bliskiego to jedno z najsmutniejszych wydarzeń w naszym życiu, które wyciska niezatarte piętno na naszej dalszej egzystencji. Jest to doświadczenie porażające i oszałamiające, o którym nie można powiedzieć, że będzie się je miało „z głowy” po paru tygodniach czy miesiącach. Oswajanie się z faktem nagłej śmierci kogoś ukochanego, to proces długi, uzależniony od wielu czynników, bardzo indywidualny. Nigdy doznania dwóch osób nie będą identyczne.
Śmierć bliskiej osoby jest gwałtem na naszej psychice. Najczęściej wstrząsa nami do głębi i skłania do zadawania sobie lub osobom z nami zaprzyjaźnionymi pytań o znaczenie i sens życia. Budzą się w nas emocje, o które nigdy wcześniej nie posądzalibyśmy siebie.
Czujemy złość i oburzenie wobec niesprawiedliwości losu, lub gniew na Pana Boga – „dlaczego to spotkało właśnie moje dziecko, mojego męża, ojca, żonę, matkę...”. Zdarza się też, że czujemy złość wobec osoby, która tak nieoczekiwanie od nas odeszła – „dlaczego mnie zostawiłeś, jak mam dalej żyć?”. Często też dręczą nas wyrzuty sumienia, poczucie winy z powodu wszystkich tych spraw, które przez nasze wspólne, minione lata skończyły się kłótnią, cichymi dniami, czy też w inny, niesatysfakcjonujący nas dziś sposób.
Na płaszczyźnie intelektualnej rozumiemy, że śmierć jest nieodłączną częścią życia, że jest czymś zupełnie naturalnym, ale na poziomie emocjonalnym napełnia nas przerażeniem i trwogą. Zabiera nam naszych najbliższych, którzy są częścią naszego życia lub częścią nas samych, gdy umiera nasze dziecko. Życie jednak toczy się dalej i musimy, koniecznie musimy nauczyć się żyć bez osoby, która odeszła.
Proces przystosowywania się do życia nazywa się żałobą. Jest to trudne doznanie, gdyż śmierć – jednostkowa – w naszej kulturze jest tematem tabu. Często się zdarza, że w krótkim okresie od śmierci drogiej nam osoby znajomi przechodzą na drugą stronę ulicy, aby uniknąć z nami rozmowy. Temat ten jest sztucznie pomijany w konwersacjach, telefon w naszym mieszkaniu odzywa się coraz rzadziej. Żałoba staje się często doświadczeniem przeżywanym w samotności, w znacznym stopniu izoluje nas od innych ludzi.
Emocje dopełniają reszty. Miesiące głębokiego smutku zaczynają owocować negatywnymi symptomami fizycznymi. Bezsenność, brak apetytu lub nadmierny apetyt, bóle głowy, uczucie przemęczenia, to dopiero początek. Stajemy się coraz bardziej rozdrażnieni. Każdy najmniejszy powód może stać się przyczyną konfliktu z otoczeniem. Nasz organizm obniża swoją odporność, zaczynamy chorować.
Z czasem uświadamiamy sobie, że dzieje się źle, że musimy szybko, nie tracąc już ani chwili, podjąć walkę o siebie, ale nierzadko brakuje nam sił. Zaniedbujemy się, powoli popadamy w depresję.
Jakże często to wszystko dzieje się na oczach naszych bliskich, naszych przyjaciół... Owszem, słyszymy – „wszyscy jesteśmy z tobą”, „weź się w garść”, „zajmij się pracą”, „wracaj do normalności”. Ale to są tylko słowa, one niewiele pomogą. A nasza „wędrówka” dalej trwa.
Każdą utratę należy widzieć w odpowiedniej skali. Odejście kogoś w wieku lat dziewięćdziesięciu, po pełnym i aktywnym życiu, postrzegamy inaczej, niż np. tragiczną śmierć dwudziestokilkulatka u progu swego dorosłego życia, czy też śmierć kilkuletniego dziecka pod kołami rozpędzonego samochodu z pijanym kierowcą.
Zdarza się, że ten ogromny stres doprowadza do załamania się więzi między pozostałymi członkami rodziny. Starajmy się za wszelką cenę do takiej sytuacji nie dopuścić. Niech nasze cierpienie nie stanie się przeciwieństwem miłości, lecz raczej jej integralną i twórczą częścią.
Nierzadko osoba pogrążona w żałobie potrzebuje specjalistycznej opieki ze strony psychoterapeutów, psychiatrów, grup wsparcia, ale najczęściej wystarczyłyby tylko wspólne rozmowy z osobami podobnie doświadczonymi. Może warto spróbować.
Grażyna Komarzyniec – nauczycielka w I Liceum Ogólnokształcącym im. B. Nowodworskiego w Krakowie
Skomentuj artykuł